|
Przed wejściem do cytadeli w Hue, pośród deszczu i parasoli. |
Jedziemy
do Hue, miasta w środkowym Wietnamie. Po drodze zwiedzamy dawną
strefę zdemilitaryzowaną pomiędzy Wietnamem Północnym i
Południowym (tzw. DMZ) i dostępny tam dla turystów kompleks tuneli
z okresu wojny wietnamskiej (jeden z dwóch, drugi znajduje w
okolicach Sajgonu). O tych obydwu kompleksach napiszę jeszcze osobno
w swoim czasie, tutaj zaznaczę tylko, że tunele „sajgońskie”
uchodzą za ciekawsze i jest to opinia słuszna.
W
trakcie podróży, w Dong Hoi, mała niespodzianka. Na przystanku
pośrednim do autobusu wsiadają „nasi” Bawarczycy, też w drodze
do DMZ oraz Hue. Czy ten cały Wietnam jest taki mały? Czy może
kursuje w nim tylko jeden autobus? Nie, to tylko turyści poruszają
się zazwyczaj utartymi szlakami. Uświadamiamy sobie tę prawdę,
postanawiając przy możliwej okazji zerwać z tym schematem. Podczas
gdy witamy się wzajemnie i tak sobie dumamy, pojazd nadal krąży po
Dong Hoi i niespodziewanie wraca pod hotel, przed którym wsiedli
Niemcy. Okazało się, że zapomnieli paszportów! Czyżby aż tak
zabalowali poprzedniego wieczoru? Na szczęście, obsługa
zorientowała się na czas, zawiadomiła kierowcę i nasi towarzysze
dowiedzieli się o swojej „zgubie” w chwili, gdy Wietnamczycy
wręczali im zapomniane dokumenty, przepraszając jeszcze za
niedopatrzenie oraz możliwe niedogodności. Co za kraj!
|
Pomnik zjednoczenia Wietnamu wzniesiony na dawnej granicy. |
Połączona
ze wspomnianym zwiedzaniem DMZ podróż trwa kilka godzin, do Hue
dojeżdżamy wczesnym popołudniem. To ważne i stare miasto w
środkowym Wietnamie należało niegdyś do ludu Czamów, który od
II w. n. e. tworzył własne państwo na obszarze dzisiejszego
Wietnamu środkowego i południowego. Stopniowo podbici przez
Wietnamczyków, stanowią obecnie mniejszość etniczną, ulegającą
jednak „wietnamizacji”. Pozostawili wiele imponujących budowli,
największe wrażenie robią pochłonięte przez dżunglę ruiny My
Son (o których w innym miejscu), niektóre z ich świątyń
funkcjonują po dziś dzień. Opuściliśmy już „rdzennie”
wietnamskie ziemie północne i wjeżdżamy na tereny później
włączone do tego państwa. Tak, podbój Południa przez Północ to
swego rodzaju tradycja, powtórzyło się to w 1975 r., a Hue było
jednym z pierwszych miast zajętych przez WAL w jej pochodzie na
Sajgon. Zanim jednak doszło do wydarzeń wojny wietnamskiej, miasto,
pozostające pod rządami Wietnamczyków od XVI w., pełniło od 1801
do 1945 r. rolę stolicy cesarskiej dynastii Ngyuen. Z dawnej
świetności pozostały cytadela, czyli ufortyfikowana siedziba
dworu, wzorowana (a jakżeby inaczej) na pekińskim Zakazanym Mieście
oraz rozrzucone w okolicy Hue, monumentalne grobowce poszczególnych
władców, stanowiące prawdziwe kompleksy świątynno-sepulchralne.
Trzeba tutaj dodać, że miasto Hue szczególnie mocno ucierpiało
podczas wojny wietnamskiej, zwłaszcza w trakcie ofensywy Tet w
początkach 1968 r. Zostało wówczas przejściowo opanowane przez komunistów,
którzy wymordowali kilka tysięcy mieszkańców uznanych za wrogów
władzy ludowej. Po miesiącu ciężkich walk Hue odbiły wtedy wojska
amerykańskie i południowowietnamskie.
|
Zbyszek przed swoją limuzyną z osobistym kierowcą. |
Klimat
Hue oraz całego środkowego Wietnamu jest bardzo wilgotny, zwłaszcza
zimą. Od listopada do marca trwa tutaj pora deszczowa i leje
właściwie bez przerwy. Doświadczyliśmy tego na własnej skórze,
padać zaczęło już przy jaskiniach Phong Nha, a zła pogoda miała
nam odtąd towarzyszyć przez prawie tydzień, aż do Hoi An. Zimą,
w tej części kraju, to jednak normalne i wszyscy traktują
spływające z nieba strugi wody ze stoickim spokojem. Na szczęście,
zrobiło się trochę cieplej niż na słonecznej, ale chłodnej
północy.
Znalezienie
noclegu okazało się, jak prawie zawsze w Wietnamie, dziecinnie
proste. Przyzwoity, obszerny pokój ze śniadaniem za 10 USD. Z uwagi
na nasze plany zwiedzania oraz dalszy rozkład jazdy autobusów
turystycznych decydujemy się spędzić w mieście dwie noce. Mamy
jeszcze popołudnie na odwiedzenie cytadeli oraz następny dzień na
grobowce cesarskie. Jak już wspomniałem, są one rozrzucone w
różnych miejscach poza samym miastem, dojazd raczej
utrudniony. Należy wypożyczyć rower albo skuter. Do tego
ostrzegano na necie o złym oznaczeniu dróg dojazdowych i
trudnościach z „nawigacją”. Wobec lejących się z nieba strug
wody, decydujemy się na wykupienie w hotelu na następny dzień
wycieczki, która obejmuje wizytę w trzech najważniejszych
grobowcach, w których pochowano cesarzy o imionach Minh Mang (zm.
1841 r.), Tu Duc (syn poprzedniego, zm. 1883 r.) oraz Khai Dinh (zm.
1925 r.), do tego pagoda Chua Thien Mu (Pagoda Niebiańskiej Pani),
rejs po przepływającej przez miasto Rzece Perfumowej (to już druga
taka w Wietnamie, pierwszą płynęliśmy do Perfumowej Pagody w
okolicach Hanoi, oj czy aby nie za wiele tych wonności wylewali tu
do rzek?) oraz lunch.
Ale
„na pierwszy ogień”, czy raczej „na pierwszą wodę” (bo
leje bez przerwy, na szczęście, uprzedzeni, przywieźliśmy z
Polski naprawdę dobre sztormiaki, które znakomicie się teraz
sprawdziły jako kurtki przeciwdeszczowe), wybieramy cytadelę.
Jedziemy tam rikszami, a co! Po dłuższych targach (ale z Hanoi
wiemy już, jakie mają mniej więcej stawki: 30-40 tys. dongów za
ok. 2 km.) bierzemy dwie riksze, bo tutaj jakieś mniejsze. Wstęp do
cytadeli jest płatny. Dopiero po zakupieniu biletów zorientowaliśmy
się, że można było też nabyć bilet łączony (ważny trzy dni),
obejmujący także wspomniane grobowce. Warto o tym pamiętać, bo
wychodzi taniej, a informacja przy kasie niezbyt przejrzysta. Cóż,
na szczęście wstępy w Wietnamie nie są ogólnie zbyt drogie.
Cytadela wzbudza mieszane uczucia. Potężne mury otaczają znaczny
obszar, w dużej części... pusty, zarośnięty trawą i chwastami.
Zaraz za główną Bramą Południową trafiamy przez Most Złotej
Wody do imponującej sali tronowej (Sala Najwyższej Harmonii –
nazwy równie pompatyczne, co w Pekinie, sama sala też podobna do
tej w tamtejszym Zakazanym Mieście). Po tak udanym początku
spodziewamy się, jak w chińskim pierwowzorze, dalszego szeregu
budowli. Nasze oczekiwania rozmijają się jednak z rzeczywistością.
Tu i tam jakieś kryte przejścia, po prawej budynek teatru
cesarskiego, daleko po lewej, na uboczu, pawilony cesarzowej oraz
cesarskich konkubin (tutaj wystawy prezentujące ciekawe fotografie z
życia rodziny cesarskiej w początkach XX w. oraz trochę osobistych
przedmiotów). Ale gdzie reszta? Otóż wszystko zostało zniszczone
podczas obydwu wojen indochińskich. Cytadela doznała sporych
zniszczeń już podczas walk z Francuzami (1946-1954), ale
najbardziej ucierpiała podczas wspomnianej ofensywy Tet w 1968 r.
Przez miesiąc toczyły się na jej obszarze zacięte walki, była
jednym z głównych punktów oporu komunistów. To, co zwiedzają
obecnie turyści, może poza zewnętrznymi murami, zostało w istocie
odbudowane. Prace tego rodzaju podjęto stosunkowo niedawno i dlatego
nie przyniosły jeszcze pełnego efektu. Po opuszczeniu cytadeli
warto odwiedzić usytuowane w jej bezpośrednim sąsiedztwie (od
strony wschodniej) muzeum, eksponujące luksusowe przedmioty
osobistego użytku należące do rodziny cesarskiej (wstęp za
okazaniem tego samego biletu).
Wieczorem
Ada decyduje się skorzystać z oferty jednego z licznych w Hue
salonów masażu, 200 tys. dongów (ok 9 USD) za godzinę. Zwyczajowo
należy też dać napiwek masażyście lub masażystce, 20-30 tys.
dongów. To wtedy moja pani oceniła masaże wietnamskie jako „bardzo
dobre” albo „znakomite”. Potem, ale już w Nha Trang, zabrakło
jej skali i musiała dodać kolejny stopień - „genialne”.
Podczas gdy Ada oddawała się rozkoszom masażu, ja pokrzepiałem
się piwem w pobliskiej knajpie (piwem Hanoi Beer, lokalne piwo Huda
jest akurat kiepskie), a następnie czekałem na ulicy przed salonem.
Jako samotna, „biała małpa” płci męskiej przyciągnąłem
uwagę naganiacza, który dość usilnie oferował mi najpierw
nieokreślone bliżej narkotyki (nie dociekałem, jakie konkretnie),
a następnie usługi „Lady Bum-Bum” - zakładam, że wiecie, co
miał na myśli. Tak udany w sumie dzień zakończyliśmy degustacją
syczuańskiego dania hot-pot, samodzielnie gotowanego na podanej do
stolika kuchence gazowej czegoś w rodzaju rosołu, z dużą ilością
pokrojonego mięsa, warzyw, grzybów mun, przypraw itp. Nie był
nawet zły ten hot-pot dla turystów, ale jednak w Szanghaju, w
knajpie dla Chińczyków zajadających lunch, podano o niebo lepszy!
Gdy już zjedliśmy, nagle pod ścianą sali restauracyjnej (a knajpa
dość porządna) przemknął dorodny, ogoniasty szczur. Czymś takim
nie należy się jednak w Wietnamie przejmować, to zupełnie
normalne.
Następny
dzień powitał nas krótką przerwą w opadach, krótką, bo zebrało
się na nowo na deszcz tak około jedenastej i potem lało albo
przynajmniej siąpiło już bez przerwy. Z tego powodu nie
żałowaliśmy wykupienia wycieczki. Ale też chyba tylko z tego.
Rejs Rzeką Perfumową okazał się raczej krótki, zaledwie do
wspomnianej Pagody Niebiańskiej Pani (Chua Thien Mu). Pagodę
wzniósł w początkach XVII w. protoplasta dynastii Ngyuen, Ngyuen
Hoang. Był on wówczas kimś w rodzaju na wpół samodzielnego
zarządcy miasta. Na wysokim brzegu rzeki miał spotkać samą
boginię pod postacią starej kobiety, mało elegancko podcierającej
sobie pośladki. Okazał jej jednak należny wiekowi szacunek, a ona
odwdzięczyła się przepowiednią, nakazując zbudować na wzgórzu
pagodę, co da pomyślność zarówno Hue, jak i całemu rodowi
Ngyuen. Tak też się stało, a kolejni władcy otaczali opieką
świątynię oraz usytuowany przy niej i działający po dziś dzień
klasztor buddyjski. Tego szczęścia zabrakło dopiero w XX w., miastu oraz dynastii. Pagoda jak pagoda, podobna do wielu
innych. Najciekawszy obiekt to usytuowana w jednym z bocznych
budynków marmurowa rzeźba żółwia, symbolu długowieczności. Kto
dotknie tego kamiennego żółwia, będzie podobno żył bardzo
długo. Nic dziwnego, że dotykają wszyscy, robiąc przy okazji
fotografie.
Te mauzolea, a właściwie całe kompleksy otaczających właściwy grób
świątyń, parków, sadzawek, rzeźb itp., są malowniczo usytuowane
i robią duże wrażenie. Pewnie większe jeszcze przy lepszej
pogodzie. Nas powitała siąpiąca z nieba mżawka. Spodobał nam się
zwłaszcza grób cesarza Minh Mang (zm. 1841 r.). Może dlatego, że
odwiedziliśmy to miejsce jako pierwsze? Może dlatego, że wtedy
jeszcze przewodnik nie spieszył się aż tak bardzo, by nadrobić
stracony czas (grobowce są zimą czynne do godz. 17.00)? A może
dlatego, że kompleks rzeczywiście urzeka malowniczym położeniem
wśród wzgórz, lasów i sadzawek?
|
Podczas bratania się z wojownikiem cesarskim strzegącym grobu
cesarza Minh Mang. |
O
mauzoleum cesarza Khai Dinh (zm. 1925 r., to przedostatni władca
Wietnamu z dynastii Ngyuen) powiedzieć tego samego już nie można.
Żył on i panował (bo raczej nie rządził) w czasach kolonialnej
dominacji Francji. W młodości studiował w tym kraju i
zafascynowany był kulturą francuską. Dał temu wyraz w projekcie
własnego grobowca (władcy wznosili je już za swego życia). Krótko
mówiąc, mauzoleum tego cesarza przypomina średniowieczny,
europejski zamek. A raczej dowodzi tego, jak Wietnamczycy taki zamek
sobie w idealnej postaci wyobrażali. Wszystko to doprawione typowym
dla Azji przepychem oraz blichtrem, tu i ówdzie nieco aktualnie
spłowiałym. Efekt, przyznać trzeba, zadziwiający. Są tacy,
których zachwyca (o czym świadczą relacje na blogach), nam wydał
się mocno kiczowaty. W sumie, to osobliwy przykład recepcji wzorców
kultury europejskiej w Azji, niekoniecznie udany.
I
wreszcie grób cesarza Tu Duc (zm. 1883 r.). To władca wybitny,
który usiłował zreformować i unowocześnić kraj. Zamiary te nie
powiodły się do końca wobec ekspansji kolonialnej Francuzów,
którzy w trakcie jego panowania stopniowo narzucali swoje
zwierzchnictwo. Tym niemniej, otaczany jest obecnie dobrą pamięcią.
Jako ciekawostkę można dodać, że uchodzi też za „ojca”
współczesnej kuchni wietnamskiej. Ponieważ uważał podobno, że
jadanie tych samych potraw uwłacza godności władcy, polecił
kucharzom wymyślać coraz to nowe. W rezultacie skomponowano ich
ponad 4 tys. Ciekawe, czy rzeczywiście wszystkie mu smakowały?
Grobowiec wzniósł imponujący, mniej może urokliwy niż Minh
Manga, ale rozleglejszy i chyba bardziej monumentalny. Dużo tu
różnych budowli, świątyń, rzeźb. Wszystko rozrzucone na sporej,
pagórkowatej i zalesionej przestrzeni, urozmaiconej sadzawkami.
Niestety, teraz właśnie w najbardziej jaskrawy sposób ujawniły
się uprzednie niedociągnięcia organizacyjne. wycieczki.
Przyjechaliśmy za późno, może na pół godziny przed zamknięciem
kompleksu dla zwiedzających. Wciąż siąpiąca mżawka powodowała,
że zapadał już półmrok. Pospieszne zwiedzanie czego się dało,
właściwie na chybił trafił, nie pozwoliło nam docenić całego
uroku tego miejsca. Tak, ta eskapada była zdecydowanie źle
zorganizowana i lepiej jednak zwiedzać grobowce samodzielnie,
rowerem lub skuterem. Oczywiście, przy lepszej pogodzie. Ale w tym
celu należy przyjechać do Hue o innej porze roku.
Drugi
wieczór w mieście Ada spędziła ponownie (a jakżeby inaczej) na stole
masażystki. Ja, nauczony doświadczeniem, popijałem tym razem piwo
w hotelowym pokoju. Po tych atrakcjach zdecydowaliśmy się na
kolejną, wizytę w zachwalanej powszechnie na necie restauracji Hahn Restaurant (ul. Pho Duc Chinh 11), która oferować miała wybór znakomitych,
lokalnych dań kuchni wietnamskiej (co prawda, jednak nie w liczbie 4
tys.) oraz uprzejmą pomoc obsługi przy właściwym ich spożywaniu
(kolejność, przyprawy, co i w jaki sposób zjeść z zawartości
talerza) :D. Lokal okazał się zapełniony turystami, ceny może nie
rzucały na kolana, ale często jadaliśmy w Wietnamie taniej, a co
gorsza – również lepiej. Porcje raczej skromnych rozmiarów.
Główny plus to rzeczywiście uczynna obsługa, zdradzająca
ignorantom tajniki spożywania wielu potraw. Czyli, nie zawsze należy
kierować się opiniami tripadvisora!
|
Przed jedną ze świątyń kompleksu grobowego cesarza Minh Mang... |
|
...i kolejna świątynia. |
|
Tutaj, za mostem, znajduje się zamurowany na głucho grobowiec cesarza Minh Mang. |
|
Wejście do mauzoleum cesarza Khai Dinh. |
|
Budowla przedstawia wietnamskie wyobrażenie średniowiecznego, romańskiego zamku. |
|
Tym razem grobowca pilnują zwierzaki :D |
|
Kaplica przed wejściem do właściwego grobowca cesarza Khai Dinh. |
|
Właściwy grobowiec cesarza Khai Dinh. |
|
Ach to azjatyckie wyobrażenie średniowiecza :D:D:D |
|
Napotkana przy drodze wytwórnia tradycyjnych, wietnamskich kapeluszy z bambusa. |
|
Wejście do kompleksu grobowego cesarza Tu Duc. |
|
I tutaj nie brakuje sadzawek :D |
|
Wejście na dziedziniec z grobowcem. |
|
Przy grobie cesarza Tu Duc. Powoli zapada zmierzch. |