|
Pelikany, wizytówka delty Dunaju. |
Rzeka
Dunaj uchodzi do Morza Czarnego, tworząc drugą co do wielkości (po
Wołdze) deltę rzeczną w Europie, zajmującą powierzchnię ok. 3,5
tys. km. kw. Co roku obszar ten powiększa się o kolejne 40 km. kw.
Delta położona jest w większości na terytorium Rumunii, od
północy sąsiaduje z Ukrainą. To największe na kontynencie
naturalne, bagienne rozlewiska, rejon słabo zagospodarowany i
zasiedlony, przez to pozostający w stanie dzikim i słabo zmienionym
przez człowieka. Delta to chyba największa atrakcja turystyczna
Rumunii, przyciągająca wielu odwiedzających z różnych krajów i
kontynentów. Przybywają tu przede wszystkim miłośnicy przyrody,
zwłaszcza ptaków, ale także amatorzy przygody i eksploracji
dzikich ostępów, we względnie jednak cywilizowanych i bezpiecznych
warunkach. W 1991 r. wpisano ją na listę światowego dziedzictwa
UNESCO.
Są
tacy, zdaniem których w delcie można spędzić całe tygodnie i
wciąż jej mało. To chyba przesada, nam wystarczył jeden dzień i
uznaliśmy się za usatysfakcjonowanych. Obszar ten można zwiedzać
na kilka sposobów. Najprostszy to wykupienie jednodniowej wycieczki
w którymś z nadmorskich kurortów w okolicach Konstancy.
Organizatorzy podwożą autobusem i zapewniają łodzie albo
stateczki wycieczkowe. Ponieważ jesteśmy w Rumunii, ceny nie są
nawet szczególnie wygórowane. Minusem pozostaje jednak zwiedzanie w
rejwachu i tłoku, nadto rozlewiska delty najlepiej eksplorować
wczesnym rankiem, o świecie. Wtedy ptaki są najbardziej aktywne,
żerują i ukazują się turystom na otwartych akwenach. Później
stopniowo kryją się w trzcinach. Nadto ruch na wodzie stosunkowo
niewielki, bo nie dotarły jeszcze wycieczki z kurortów. Można
poczuć dzikość delty i nikt nie płoszy ptaków. Lepiej więc
wyruszyć samodzielnie i zwiedzać na własną rękę.
Tutaj
też mamy kilka możliwości. Za „bramę delty” uchodzi położone
u jej nasady miasto Tulcza, w pobliżu którego rzeka rozdziela się
na trzy wielkie odnogi, zwane: Kilia, Sulina i Święty Jerzy. Tulcza
to ruchliwe i raczej brzydkie miasto portowe oraz przemysłowe. Można
tutaj znaleźć kwaterę i wynająć łódź lub wykupić wycieczkę,
która wyruszy o świcie. To jednak dość kiepski pomysł, do
najdzikszych ostępów delty z Tulczy daleko, trudno o naganiaczy i
przedstawicieli „prywatnego biznesu”, trzeba zdać się na
wyprawy zorganizowane, oferowane na głównym nabrzeżu w centrum
miasta. Wielu turystów wybierających Tulczę jako punkt startu
ładuje się więc na prom, kursujący np. do Suliny, miejscowości
położonej nad morzem, przy ujściu środkowej odnogi rzeki. Dopiero
stamtąd wyruszają na eksplorację właściwych rozlewisk. Relacje o
samej przeprawie promem są rozbieżne, niektórzy pieją z zachwytu,
większość opowiada o kilkugodzinnej, nudnej w sumie i monotonnej
podróży wielką rzeką przez teren porośnięty lasem. Sama Sulina
(do której można dotrzeć tylko drogą wodną) jest natomiast
jakoby dzika i ciekawa. Piszę jakoby, bo do tej miejscowości nie
dotarliśmy. Cała wyprawa, łącznie z zagłębieniem się w bagna,
zabrałaby bowiem przynajmniej trzy dni, w tym dwa na promie.
Uznaliśmy, że to zbyt długo i pozostawiliśmy tę opcję maniakom
oraz ornitologom.
Ostatecznie
wybraliśmy więc możliwość czwartą, nocleg i poranny rejs z
miejscowości Murighiol. Leży ona na południowym obrzeżu delty, w
pobliżu odnogi Świętego Jerzego (mniej więcej w połowie jej
długości) i można tam bez trudu dojechać dobrą drogą
samochodem. Na miejscu czeka sporo pensjonatów, prywatnych kwater,
campingi i restauracje. O nocleg nie było więc trudno, co prawda
zajechaliśmy do Murighiol tuż po sezonie, w pierwszych dniach
września. W większości hotelików i wspomnianych kwater
właściciele organizują też kilkugodzinne rejsy łodziami w głąb
delty. My zatrzymaliśmy się w Casa Nicu (Murighiol 827 150 – przy
głównej drodze 222c z Murighiol do Mahmudii, tel. +40 746 954 944,
mail:
baefmioara@yahoo.com).
Uprzedniej rezerwacji nie mieliśmy. Pensjonat prowadzi p. Mioara
Baef, podczas gdy jej syn Peter Baef organizuje wyprawy łodzią.
Warunki dobre, ceny przystępne. Za dwuosobowy pokój z łazienką
zapłaciliśmy 120 RON (ok. 100 zł) – pewnie 100 RON też by
wystarczyło, za czterogodzinny rejs po rozlewiskach 300 RON.
Wszystko odbyło się sprawnie i bez zarzutu, łącznie z dowozem na
oraz z przystani. Polecamy z czystym sumieniem. Pewnym minusem
miejscowości Murighiol, przynajmniej z naszego punktu widzenia,
okazała się przewaga lokalnych restauracji rybnych. Tak się
składa, że zarówno Ada jak i ja preferujemy na talerzu „ryby
czworonożne”, najchętniej takie robiące „muuuuu...” :D.
Pewnie gdyby poszukać, odpowiednią knajpę dałoby się znaleźć.
Skoro jednak trafiliśmy już do delty, postanowiliśmy raz jeden
spróbować specjałów rybnych (w pobliskiej restauracji przy
pensjonacie Green Delta). Wrażenia kulinarne okazały się takie
sobie, a ceny wygórowane, jak na Rumunię (potrawy po 30-40 RON). To
jednak rzecz gustu.
|
Nasza kwatera w Murighiol. |
|
Wstaje świt więc pora na łódkowe safari po delcie. |
|
Płyniemy...na wschód :D |
|
Po wypłynięciu z kanału św. Jerzego na jednym z jeziorek wita nas wschód słońca. |
|
Zbyszek wypatruje ptactwa :D |
|
Zagłębiamy się w coraz węższe kanały. |
|
Oto pierwsze mewy, które przysiadły na wszechobecnych sieciach. |
|
A tu inna grzęda :D |
|
Kto też do nas dziś przypłynął? Wszystkie mewy obróciły się do nas zadkami i obserwują... |
|
Łabędzie niczym w Polsce tylko o wiele liczniejsze stada. |
|
A na horyzoncie bieleje stado pelikanów... |
|
Podpływamy bliżej, pierwsze pojedyncze osobniki. |
|
Zdjęcie grupowe pelikanów |
|
Inne ujęcie stada. |
|
Przygotowania do startu. |
|
Stado w locie. |
|
Pelikany na zbliżeniu. |
|
Ponad nenufarami. |
|
Koniec żerowania, czas ukryć się w trzcinach. |
|
A tutaj kolejne stado pelikanów... |
|
Też szykuje się do odlotu. |
|
Jeden z gatunków orła. |
|
Para łabędzi pośród zarośli. |
|
Czapla. |
|
Lilie wodne. |
|
Mewy wśród lilii wodnych. |
|
A rybacy pracują... |
|
Tradycyjny domek rybacki, a jakże z anteną satelitarną...:D |
|
Czas wracać, poranek przemija. |
|
Po drodze spotykamy coraz liczniejsze łodzie turystyczne. |
|
Delta Mekongu czy delta Dunaju. Zgadniecie? Dla prorównania można zajrzeć :D |
|
Miejscowy rybak na łowach. |
Naszym
zdaniem, deltę warto odwiedzić. To ciekawe, oryginalne miejsce.
Zdecydowanie najbardziej oryginalne w całej Rumunii. Rejs po Dunaju,
jego odnogach oraz rozlicznych jeziorach i rozlewiskach dostarcza
sporo wrażeń. Można poczuć ogrom rzeki oraz utworzonych przez nią
bagnisk. Dzika przyroda i stosunkowo niewielu ludzi. Napotkaliśmy
kilku rybaków (dodają w sumie klimatu) oraz zaledwie dwie albo trzy
łodzie turystyczne. Te ostatnie pojawiły się liczniej dopiero na
samym końcu, gdy ok. 11.00 mijaliśmy je w kanałach podczas drogi
powrotnej. Ptaki również dopisały, przynajmniej nam (później
kryją się zwykle w trzcinach). Na uwagę zasługuje zwłaszcza
główna atrakcja, czyli duże stada pelikanów. Trafiały się też
jednak inne gatunki, w tym orzeł. Syci wrażeń, wróciliśmy po
kilku godzinach na kwaterę i ruszyliśmy w dalszą trasę.
Pobyt
w delcie zakończyliśmy odwiedzinami w Tulczy. Jak już wspomniałem,
to raczej niezbyt urodziwe miasto portowe. Można wspiąć się po
ok. 150 schodach na usytuowane na obrzeżach wzgórze z Pomnikiem
Niepodległości (Monumental Eroilor), skąd rozpościera się widok
na samą miejscowość oraz jedną z odnóg Dunaju. Zachwalana
panorama delty pozostaje natomiast w sferze imaginacji, nic stamtąd
nie widać z właściwych rozlewisk i bagnisk, rozpoczynających się
przynajmniej kilkanaście km. dalej. Na to wzgórze poświęcamy
jakieś pół godziny. Potem kolejne 30 min. na nabrzeże (trudno tam
o miejsca parkingowe, chociaż są płatne, bo to samo centrum). Ani
bulwar, ani turystyczne przystanie specjalnego wrażenia nie robią.
Tłok, hałas, niezbyt czysto. Można ewentualnie napić się kawy w
jednej z knajpek. Do atrakcji Tulczy zalicza się jeszcze Muzeum
Delty (w pobliżu wspomnianego bulwaru). Niezbyt duże, ale podobno
interesujące dla miłośników przyrody. Eksponuje się tam m. in.
występujące na obszarze delty gatunki zwierząt. Ponieważ jednak
nie jesteśmy wielkimi miłośnikami zwiedzania tego rodzaju
obiektów, zrezygnowaliśmy. Zamiast tego zatrzymaliśmy się na
obrzeżach miasta przy hipermarkecie Kaufland na sprawdzone, smaczne
i niedrogie przekąski z grilla, oferowane przez tę sieć przy
wejściu do sklepów. Okazało się to o tyle pechowe, że podczas
gdy ja stałem w kolejce, a Ada myła warzywa, którymi zamierzaliśmy
wzbogacić menu, komuś spodobał się pozostawiony bez opieki na
stoliku nóż ceramiczny. Co prawda, był już stary i stępiony. Na
zdrowie. :D
|
Przeprawa promowa przez Dunaj w Gałaczu. |