|
Kos grecka wyspa w sam raz na tygodniowe wakacje. |
|
Nas akurat powitała burza, ponoć mieszkańcy wyczekiwali jej od miesiąca :D |
Kos
to stosunkowo niewielka wyspa grecka na Morzu Egejskim (ok. 290 km.
kw., 50 km. długości i 10 km. szerokości), położona tuż przy
wybrzeżu tureckim, od którego oddzielona jest wąską cieśniną.
Od kilkudziesięciu lat stanowi jeden z ulubionych celów turystów z
różnych krajów Europy, ostatnio również z Polski. Polaków można
spotkać tam bardzo wielu, pojawiają się tak licznie, że greccy
sprzedawcy, restauratorzy, kelnerzy itp. znają już
sporo słów w naszym języku. Uwaga na roaming. Bardzo często
telefony łapią same z siebie sieć turecką zza cieśniny, ściągają
dane internetowe, a potem można się zdziwić przy rachunku. Na
chwałę firmy Orange zaznaczę, że uprzejmie uznała naszą
reklamację w tej sprawie, chociaż właściwie to sami byliśmy
sobie winni brakiem „rewolucyjnej czujności”.
Na
Kos najlepiej przyjechać w początkach czerwca. Pogoda już piękna,
morze względnie ciepłe, a nie nastał jeszcze szczyt sezonu
turystycznego, mniej tłoczno i ceny na przyzwoitym poziomie.
Miejscowy Grek zajmujący się wynajmowaniem samochodów, wśród
całej lawiny narzekań na rząd, na przedsiębiorców z Aten, na
turystów i ogólnie na wszystkich świętych (którymi uraczył nas
podczas krótkiej przejażdżki próbnej) stwierdził wręcz, że za
dwa tygodnie (tzn. od końca czerwca) „będzie tutaj jak w
Indiach”, czyli prawdziwie tłoczno. Zdążyliśmy jednak opuścić
wyspę przed tym spodziewanym najazdem, toteż trudno nam ocenić
prawdziwość tych słów.
Wyspę
zwiedzić można na różne sposoby. Najprostszy, to wykupienie
jednodniowej, objazdowej wycieczki w biurze turystycznym. Najlepiej
nie zdawać się przy tym na ofertę biur polskich, jest ona mocno
przedrożona w stosunku do cen żądanych przez lokalne agencje
greckie, których pełno we wszystkich odwiedzanych przez przybyszów
osadach. A wycieczki proponują te same, często z polskojęzycznymi
przewodnikami. Nie przepadamy za podobnymi, tłocznymi imprezami i
objazd wyspy w sposób zorganizowany z miejsca wykluczyliśmy. Druga
opcja to wynajęcie samochodu albo quada. Wynajem samochódu małolitrażowego to ok. 25 euro za dzień, plus paliwo. Gdy ktoś
zwiedza szybko, to jeden dzień w zupełności wystarczy. Jeżeli
chcemy przy okazji wpaść na jakąś ciekawszą plażę, to warto
wziąć auto na dwa dni. Trzeci sposób to rowery. Wyspa jest na tyle
nieduża, że można ją objechać przy pomocy tegoż środka
lokomocji. Tu i tam trafiamy wprawdzie na krajobraz górski i strome
podjazdy, ale większa część Kos jest w miarę równa.
Wypożyczalni wszędzie pełno, warto poszukać takiej z korzystną
ofertą. Dzienny koszt wynajęcia roweru rozpoczyna się od 4 euro,
chociaż bywają też propozycje droższe. I wreszcie sposób
czwarty, transport publiczny. Jest on na Kos rozwinięty bardzo
dobrze, autobusy jeżdżą dość często i nawet zgodnie z
rozkładem, docierając do większości interesujących turystę
miejsc. Najlepiej skomunikowana jest pod tym względem stolica wyspy,
czyli miasto Kos. Toteż, jeżeli ktoś zamierza zwiedzać,
miejscowość ta wydaje się najkorzystniejszym punktem wypadowym. Dodatkowo,
dla dzieci (ale dla tych troszkę „starszych” również :D)
przygotowano w Kos kilka składów kolejek turystycznych, które
obwożą turystów po mieście i najbliższej okolicy, docierając
przy okazji do Asklepionu.
|
"Nasz" samochodzik. |
|
Rowerem po plaży. Polecamy :D |
|
I tzw. wycieczka pakietowa na Nissiros :D |
Atrakcje krajoznawcze
Kąpiele
w gorących źródłach. Kos to wyspa położona na obszarze aktywnym
sejsmicznie i wulkanicznie. Występują na niej naturalne, gorące
źródła, już w starożytności cieszące się sławą wśród
zamożnych kuracjuszy. Obecnie najbardziej znane miejsce, w którym
można zażyć takich kąpieli, znajduje się na południowo-wschodnim
krańcu wyspy, w punkcie zwanym po prostu Therma. Prowadzi tam ze
stolicy droga wzdłuż wybrzeża (ok. 6 km., nie sposób zabłądzić).
Dojazd samochodem, rowerem albo autobusem linii nr 5 (tu kłopot
taki, że ostatni kurs z owych term do miasta Kos odjeżdża już o
18.30, czyli zdecydowanie zbyt wcześnie). Dla miłośników zwiedzania na
rowerze ostrzeżenie – mamy po drodze trochę podjazdów (może to
zresztą zachęta?). W okolicy wzniesiono kilka hoteli, ale
najciekawiej zażyć kąpieli w „dzikim” ujściu gorącego,
niosącego siarkową wodę strumienia. Zatrzymujemy się wtedy na
szutrowym parkingu na szczycie urwistego klifu (obok mała knajpka oraz przystanek końcowy autobusu linii nr 5) i schodzimy w dół, ku
morzu (spacer ok 10-15 min.), by odnaleźć otoczony skałami i
kamieniami „naturalny” basen, w którym względnie zimna woda
morska niesiona przez fale miesza się z wodami termalnymi.
Naturalność tego miejsca jest dyskusyjna, co jakiś czas koparka
pogłębia i odnawia wspomniany basen. Ale i tak kąpiele cieszą się
dużą popularnością, zwłaszcza wśród miejscowych Greków oraz
przyjezdnych Polaków. Może dlatego, że wstęp wolny. :D Polacy
królują popołudniami, by wieczorem wracać do swoich hoteli na
wykupione obiadokolacje, Grecy – prawdziwi koneserzy - pojawiają
się razem z zapadającymi ciemnościami i korzystają z kąpieli po
zmroku, co jest ich najprzyjemniejszą formą. Na taką okoliczność
warto zaopatrzyć się w latarki, pomogą przy powrocie szutrową
dróżką na parking. Nie zaszkodzą też dobre sandały na nogach, a do
kąpieli specjalne buty. Ogólnie, do term nie należy przyjeżdżać
wcześniej niż późnym popołudniem. Słońce chowa się wtedy za
oferujące cień skały, uprzednio prażąc niemiłosiernie
„kuracjuszy”, podgrzewanych równocześnie od spodu siarką.
Bardziej leniwi mogą zaryzykować zjazd na sam dół, gdzie także
da się zaparkować samochód. Nie jest to nawet specjalnie
ryzykowne, aczkolwiek wynajętym autem mimo wszystko nie polecamy.
|
W drodze na gorące źródła, uważajcie na nachylenie terenu :D |
|
Zejście z parkingu do basenu termalnego. |
|
Jako, że podekscytowaliśmy się miłą atmosferą w basenie, zabrakło zdjęć z samego kąpieliska. Zrobiliśmy tylko panoramę sąsiadującej plaży (kąpielisko pod widoczną skałą). |
Zia i wspinaczka na Dikeos Christos. Zia to urokliwa, malowniczo
położona wioska w dominującym nad wyspą „paśmie górskim”. Z
jej uroku pozostały właśnie położenie oraz ładna panorama
północnej, równinnej części wyspy. Resztę klimatu „pożarli”
turyści oraz stragany z pamiątkami. Przybywa tu prawie każdy
przybysz, samochodem, rowerem (rzadziej, bo podjazdy ostre),
autobusem wycieczkowym lub miejskim (z miasta Kos). W dolnej części
osady urządzono obszerny, bezpłatny parking. W Zia mamy sporo
knajp, jedzenie niezłe, ale stosunkowo tutaj drogo, a da się
znaleźć na wyspie lepsze restauracje. Z naszego punktu widzenia
główna atrakcja Zia to jej funkcja jako punktu wypadowego wycieczki
„górskiej” na szczyt Dikeos Christos, najwyższe wzniesienie Kos
(843 m.). Wędrówka ta zajmuje ok. 4 h. w obie strony, przewyższenie
ok. 560 m. Wystarczą dobre sandały. Punkt startowy ścieżki to
kościółek w górnej części wioski, do którego docierają
wszyscy turyści. Potem idziemy kierując się rozmieszczonymi mniej
lub bardziej regularnie kierunkowskazami, opuszczając wioskę i
wkraczając w porastający „pogórze” las. Tutaj drogowskazów mniej, ale po pewnym czasie szlak skręca w prawdziwie już
górską ścieżkę, pnącą się zakosami przez coraz niższe
zarośla. Zabłądzić nie sposób (tzn. prawdziwi specjaliści w tej
materii zapewne daliby radę). Wreszcie wychodzimy ponad krawędź
lasu, pojawiają się przepiękne widoki. Jeszcze ostatni wysiłek
marszu po kamienistych zboczach i jesteśmy na miejscu. Tu również
wzniesiono niewielki kościółek, otwierają się wspaniałe panoramy na obydwie strony wyspy oraz okoliczne morze. Doskonałe miejsce na
piknik. Koniecznie trzeba bowiem zabrać ze sobą wodę (a najlepiej
również wino :D). Bywa, że na szczycie potrafi wiać, co poddajemy
pod uwagę zmarzluchom. Po powrocie lokalne specjały oferowane w Zia
(lemoniada z cytryn oraz koźlina na różne sposoby) znacznie
zyskują w porównaniu z poprzednią degustacją. Tak to piękne
widoki zaostrzają apetyt. :D
|
Zia. Knajpka, w której ponoć można wypić pyszną lemoniadę. |
|
Panorama z wioski Zia na północną część wyspy. Widoczne przybrzeżne jezioro Alykies. |
|
Od czego by tu zacząć wyprawę w góry? Może od pifffka? :D |
|
Na początku szlaku, przy kościółku. |
|
I już nie ma wymówek. W góry! |
|
Widoki wynagradzają trudy wspinaczki. |
|
Może ciut wyżej będzie jeszcze ciekawiej? |
|
Góra, dół, góra, dół, co za ścieżka... |
|
A na horyzoncie majaczy Turcja (i turecki internet właśnie zżerający nam zawartość portfela :D) |
|
Gdzieś na szlaku. |
|
Wyżej już na szczęście nie bardzo się da :D |
|
I już na miejscu, kościółek pod wezwaniem Chrystusa Sprawiedliwego (Dikeos Christos). |
|
Widoki nas rozpieszczają... |
|
Pora na piknik...w stylu greckim (feta, oliwki, wino oraz pyszne, południowe pomidorki) |
|
Ostatnia fotka i pora wracać. |
Plaża
św. Stefana (Ag. Stefanos) – to najciekawsza chyba plaża na
wyspie. Położona jest w jej południowo-zachodniej części, w
niewielkiej zatoczce. Dobrze oznaczony zjazd z głównej drogi,
prowadzącej do miejscowości Kefalos. Na dole darmowy parking. Plaża
jest piaszczysta, co w warunkach greckich nie zdarza się zbyt
często. Uroku dodaje jej otoczenie, wyniosłe góry po zachodniej
stronie, usytuowane na wzgórzu przy plaży ruiny
wczesnośredniowiecznej katedry (a właściwie aż dwóch, młodszą
i większą zbudowano bowiem przy ścianach starszej), wreszcie
zamykająca zatoczkę skalista wysepka, z ulokowanym na niej
niewielkim kościółkiem (użytkowanym raz na jakiś czas). Śmiali
pływacy mogą tam dotrzeć wpław, odległość wynosi kilkaset
metrów, z czego ok. połowę można przebyć mając grunt pod
nogami. Potem jednak dno dość gwałtownie opada. Inny sposób to
wynajęcie dostępnego na miejscu roweru wodnego. Lokalni ludzie
interesu mocno jednak przesadzają z cenami, 20 euro za 30 min. to
opłata zdecydowanie wygórowana. Rowery nie cieszyły się więc
większym powodzeniem. W rezultacie, moja Pani – która pływa
niczym syrena, o czym niejednokrotnie już pisałem – zdecydowała
się ruszyć wpław samotnie. Moim żywiołem pozostaje nieodmiennie
ogień :D. Dotarła bez żadnych problemów. Zaskoczyła przy tym
jakąś parkę, która pod osłoną skalnej wyniosłości składała
w tym rzekomo odosobnionym miejscu hołdy Afrodycie. W dzisiejszym
świecie trudno jednak, doprawdy, o chwilę prawdziwego odosobnienia.
:D Z odwiedzinami plaży św. Stefana należy się spieszyć. Na jej
bezpośrednim zapleczu Grecy ruszyli z budową luksusowego hotelu, co
już teraz psuje trochę ogólne wrażenie. Gdy skończą (oby jak
najpóźniej), to z obecnego klimatu pozostanie niewiele.
|
Jezioro Alykies. |
|
Ptaków ani żółwi nie widać... |
|
...próbuję jak mogę wykrzesać jakieś fajne foty, ale tak naprawdę nie ma czego fotografować :D |
Zachodnie
wybrzeże i zachody słońca. Dysponując samochodem postanowiliśmy
zaliczyć zachód słońca na zachodnim, urwistym wybrzeżu Kos
(wielu turystów wybiera w tym celu wspomnianą wioskę Zia, która
jednak leży w centralnej części wyspy). Dość przypadkowo
dotarliśmy ostatecznie do zagubionej wśród wzgórz wioski Agios
Theologos, położonej na samym krańcu wyspy oraz końcu dość dobrze
utrzymanej drogi. Widok urwistego brzegu, bijących fal, schodzącego
coraz niżej słońca nie rozczarował, chociaż na kolna nie
rzucił. Z niedawnych porównań, na Capri wypadło to lepiej, może
trafiło się też bardziej przejrzyste powietrze. Na tych zachodnich
rubieżach Kos na ogół spokój i cisza, ludzi bardzo niewielu. Na
wspomnianym klifie tawerna o nazwie „Agios Theologos Beach”. Nie,
żeby była jakaś zła, ale w porównaniu z innymi knajpkami na Kos
wypada jednak tak sobie. Cóż, brak konkurencji rozleniwia. Inne
miejsce dobre do podziwiania zachodów słońca to rybacka wioska
Limionas na wybrzeżu północno-zachodnim. Tam już jednak nie
dotarliśmy, parkując we wspomnianej knajpce.
|
W drodze na zachód słońca. |
|
Napotkany gdzieś po drodze koścółek. |
|
I wreszcie docieramy na zachodni kraniec wyspy Kos. |
|
Widokowo ładnie.... |
|
...ale odpoczywać na takiej plaży? Dramat. |
|
Buziak w blasku zachodzącego słońca. |
|
Ostatni rzut oka na plażę... |
|
...i pora na kolację, bo słońce zanurza się w morzu :D |
|
Widoki przy kolacji :D |
Zabytki i atrakcje historyczne
Kos to wyspa o długiej i bogatej historii. W starożytności
zasłynęła jako miejsce działalności Hipokratesa, ojca greckiej
medycyny. Sławę zdobył Asklepion, kompleks świątynny poświęcony
bogowi sztuki lekarskiej, Asklepiosowi. W średniowieczu wyspą
władali przez dwa wieki Kawalerowie Rodyjscy, czyli joannici –
zachodnioeuropejski zakon rycerski. Pozostawili kilka robiących
wrażenie zamków, które jednak nie zdołały obronić ich panowania
przed atakami Turków. Po czterech wiekach rządów tureckich Kos i
pozostałe wyspy archipelagu Dodekanez (z Rodos na czele) przeszły w
początkach XX w. pod panowanie włoskie. Sporą zasługą Włochów
stało się podjęcie kompleksowych badań archeologicznych. Od 1948
r. Dodekanez należy do Grecji. Najciekawsze zabytki Kos to
wspomniany Asklepion oraz kilka joannickich zamków.
|
Platan pod którym ponoć siadywał Hipokrates (w centrum Kos), tak naprawdę jest duuuuużo młodszy ;P |
|
Pozostałości włoskich bunkrów na wybrzeżu. |
|
Widok ze strzelnicy na plażę. |
Asklepion. Kompleks świątynny położony w pobliżu miasta
Kos, związany z medycyną oraz Hipokratesem, jej greckim ojcem.
Można tam odbyć ze stolicy ok. godzinny spacer pieszy, podjechać
rowerem albo „dziecięcą” kolejką turystyczną. Wstęp 8 euro.
Świątynię Asklepiosa wzniesiono w IV w. p. n. e., potem
kilkakrotnie przebudowywano i rozbudowywano po kolejnych trzęsieniach
ziemi. Funkcjonowała nie tylko jako miejsce kultu, ale też jako
swego rodzaju szpital i cel pielgrzymek chorych. Leczono ich przy
pomocy doprowadzonych akweduktem wód termalnych, ale najczęściej
stosowaną metodą pozostawały wieszcze sny. Pacjenci spędzali noc
w przygotowanych dla nich kwaterach, a kapłani-lekarze tłumaczyli
ich widzenia senne, poszukując zesłanych przez bogów wskazówek co
do sposobów kuracji. Polecamy tę metodę szanownemu panu ministrowi
zdrowia. Czym to się różni od niedawnego zawierzenia naszej
polskiej służby zdrowia opiece NMP? :D Kolejne trzęsienie ziemi w
VI w. n. e. położyło kres działalności Asklepionu. Nastawały
już zresztą wtedy nowe czasy i nowi patroni medycyny, spod znaku NMP
właśnie. Obecna postać kompleksu to wynik prowadzonych od końca
XIX w. prac wykopaliskowych oraz rekonstrukcji. Usytuowany na zboczu
wzgórza, Asklepion posiada kilka poziomów, z których roztacza się
ładny widok na miasto Kos, morze, okoliczne wyspy i wybrzeże
tureckie. Cień dają porastające dookoła drzewa.
|
Na dolnym tarasie Asklepionu. |
|
Zrekonstruowana kolumnada. |
|
Schody, schody a tu upał. Kto wdrapie się na wyższe poziomy (medycyny)? :D |
|
Panorama z górnego tarasu. |
|
Na szczęście na górze można odpocząć w cieniu cyprysów. |
|
Schodzimy w dół. |
Wykopaliska
archeologiczne w Kos. W centrum miasta znajdują się trzy osobne
strefy archeologiczne, do większości wstęp wolny. To efekty
wykopalisk prowadzonych przez Włochów po trzęsieniu ziemi z 1932
r.. Obecnie to głównie spalone słońcem, obrośnięte suchą trawą
kamienie i trochę zrekonstruowanych kolumn. Te ostatnie w dużej
części padły zresztą ofiarą niedawnego trzęsienia ziemi z 2017
r. i leżą obecnie pokotem. Najciekawszy obiekt to odeon (wstęp
wolny). Do zrekonstruowanego domu rzymskiego (casa Romana), w którym znajdują się podobno malowidła, nie wchodziliśmy.
Odstręczyła dość wysoka cena wejściówki, 8 euro. Uznaliśmy ją
za raczej nieadekwatną, skoro za wstęp do Koloseum i jednocześnie
na Forum Romanum w Rzymie (w końcu stolicy imperium) liczą tylko 6
euro.
|
Agora starożytnego Kos. |
|
Jedyne dwie stojące kolumny w okolicy :D |
|
Ołtarz Dionizosa. |
|
Odeon w Kos. |
|
Widok z korony odeonu. |
|
Południowa strefa archeologiczna w Kos. |
|
Fragment starożytnej mozaiki. |
|
Tu spodziewaliśmy się kolumnady, ale trzęsienie ziemi w 2017 r. wszystko zniszczyło...Swoją drogą, jak myślicie, czy rok to wystarczająco długo, by postawić kilka kamieni jeden na drugim? A może ja jestem zbyt wymagająca? |
Zamek Antimahia. Położona w centrum wyspy potężna i rozległa
forteca joannitów, wzniesiona w pierwszej połowie XIV w.,
rozbudowana i unowocześniona na przełomie XV/XVI w. Dojazd osobną,
oznaczoną mało widocznym drogowskazem drogą w lewo. Skręt przed
osadą Antimahia, jadąc główną szosą od strony Kos. Asfaltowa
trasa wiedzie prosto pod bramę wejściową. Wstęp wolny! Tylko
przed furtą „urzęduje” często stary Grek w tradycyjnym stroju,
oferując się z pozowaniem do zdjęć i prosząc o napiwki. Wypada dać
mu euro lub dwa. Sam zamek, otoczony jałowymi, spalonymi słońcem
wzgórzami, jest obecnie opuszczony (nawet przez przemysł
turystyczny, stado owiec „okupuje” dawny bar czy knajpę). Warto
obejść rozległe, zrujnowane fortyfikacje twierdzy. Służyła ona
jako schronienie dla ludności w razie najazdu. W 1457 r. wytrzymała
poważne oblężenie tureckie. Joannici opuścili zamek po utracie
Rodos w 1523 r. Mury po dziś dzień imponują masywnością,
rozpościerają się z nich ładne widoki.
|
U stóp zamku Antimahia. |
|
Rzut oka na potężne mury... |
|
...i obłaskawiamy strażnika twierdzy :D |
|
Zaczynamy od barbakanu. |
|
Wnętrze twierdzy... |
|
...otoczone potężnymi murami. |
|
Widok z murów. |
|
Dzwonnica zagubiona pośród łąk twierdzy. |
|
Zbyszko próbuje sił jako dobry pasterz :D |
|
Ale został pogoniony przez pasterza wykwalifikowanego :D |
Katedra św Paraksewy i i zabytki potureckie w Kos. Główna
prawosławna świątynia wyspy, nosząca wezwanie chrześcijańskiej
dziewicy z epoki rzymskiej, która wydarła sobie oczy, by uniknąć
gwałtu (ciekawe, w jaki sposób miało to w tej sprawie pomóc?) i
stała się w ten sposób specjalistką od przywracania wzroku oraz
patronką okulistyki, również ucierpiała podczas trzęsienia ziemi
w 2017 r. i została zamknięta dla wiernych oraz turystów. Żadnych
śladów prac naprawczych nie widać, po roku nadal walają się
dookoła nieuprzątnięte gruzy. Jak usłyszeliśmy później od
polskiej, zdecydowanie zhellenizowanej przewodniczki, trwają ciągłe przepychanki
pomiędzy władzami lokalnymi, rządem i Cerkwią, kto ma za remont
zapłacić. Proponuję, żeby uczyniła to Unia Europejska. Takie
rozwiązanie powinno pogodzić wszystkie zaangażowane w spór
strony. Skoro Grecy nie kwapią się do sfinansowania remontu własnej
katedry, to nie może dziwić, że tym bardziej ani myślą naprawiać
ulokowanych w pobliżu potureckich meczetów z XVIII w. (jeden z nich
funkcjonował w latach 90-ych XX w. jako luksusowa łaźnia i podobno
dom publiczny). Tam także nadal walają się gruzy. Ta sama,
zhellenizowana do szpiku kości pani przewodnik wyjaśniła z całą
powagą, że jeżeli Turcy chcą, żeby owe meczety stały, to niech
sami zapłacą za ich remont.
|
Katedra św. Paraksewy w Kos. Jak widać, gruz nadal nie usprzątnięty. |
|
Na nabrzeżu portowym, mocno "wytrzęsionym" :D |
|
Meczet poturecki w Kos (też uszkodzony i zamknięty) |
Wiatrak
w Antimahii. Antimahia (w polskich opracowaniach niekiedy jako
Antimachia) to wieś w centrum wyspy. Jej główną atrakcję stanowi
autentyczny wiatrak, typowy dla krajobrazu wysp greckich.
Osobliwością tego właśnie pozostaje fakt, że pracował on aż do
2005 r., do śmierci ostatniego młynarza, jako najdłużej
działający wiatrak w Grecji. Obecnie przekształcony został w małe
muzeum, wstęp 2,5 euro. Warto tam zajrzeć, sympatyczny przewodnik,
należący do rodziny młynarzy, osobiście pokazuje działanie
mechanizmów (dobrze zachowanych). Chętni mogą wykazać się
tężyzną przy manipulowaniu drągami obracającymi konstrukcję
względem wiatru. Uczyniłem to na wezwanie i ku uciesze mojej Pani.
:D
|
Symbol wyspy, wiatrak w Antimahi. |
|
Uczymy się latać :D Ale wyżej wiatraka nie podskoczysz :D |
|
We wnętrzu wiatraka. |
|
Zbyszko ustawia żagle do wiatru :D |
|
Rodzaj skansenu naprzeciw wiatraka. |
|
Dwa turonie :D |
Wycieczki morzem po okolicy
Z Kos można odbyć kilka interesujących wycieczek morskich.
Oferują je biura podróży (polskie i lokalne), możliwe są też
wyprawy samodzielne, w zależności od miejsca zakwaterowania.
Nissiros. To niewielka, wulkaniczna wyspa na południe od Kos. W jej
wnętrzu znajduje się rozległy i głęboki, robiący wrażenie
krater wciąż czynnego wulkanu. Turyści schodzą na jego dno,
wąchając wyziewy siarki oraz przyglądając się bulgoczącym,
gorącym błotom wulkanicznym. Mniej to ciekawe niż podobne atrakcje
w Solfatarze (
zob. posty o Neapolu), ale sam krater o wyniosłych
krawędziach dużo bardziej widowiskowy. Na Nissiros jedzie się
jeszcze na punkt widokowy do wioseczki Emporios, gdzie warto wspiąć
się na wzgórze kościelne, skąd roztacza się wspaniała panorama karteru, wyspy i okolicznego morza. Pobyt kończymy wizytą w portowej
wiosce Mandraki. Po szybkim zwiedzeniu mało w sumie ciekawego
monastyru Panagia Spilani warto skosztować niedrogiej i pysznej
koźliny, specjalności wyspy. Na Nissiros, podobnie jak na Kos,
znajdują się w kilku miejscach źródła termalne, znane już w
starożytności. Przyciągają one pewną liczbę „kuracjuszy”,
lokujących się w usytuowanych przy termach hotelikach. Można też
zażyć dzikiej kąpieli, ale w mniej „komfortowych” warunkach
niż na Kos. Ponieważ czas jednak naglił, a ze źródeł na Kos skorzystaliśmy w ciągu siedmiu dni aż czterokrotnie, tym razem
zrezygnowaliśmy. Ponad wioską Mandraki wznoszą się starożytne
ruiny antycznego miasta, tzw. Paleokastro. Prowadzi tam dobra droga.
Ruiny pochodzą z epoki mykeńskiej (XI w. p. n. e.), twierdza została następnie odnowiona w IV w. p. n. e. za sprawą władców Halikarnasu,
którzy panowali wtedy nad wyspą. Wycieczkę na Nissiros
postanowiliśmy odbyć w sposób zorganizowany, oszczędzając w ten
sposób sporo czasu. Statki na tę wysepkę wypływają z portu
Kardamena (na południowym wybrzeżu Kos), co oznacza konieczność
dość długiego dojazdu ze stolicy. Na samej Nissiros też
należałoby wynająć samochód, quada albo taksówkę. W tej
sytuacji postanowiliśmy iść na skróty, rozkoszować się rejsem,
pogodą i winem. W ten sposób nawiązaliśmy do miejscowego stylu
życia. Zafascynowały nas słowa bardzo sympatycznej skądinąd
polskiej przewodniczki (poślubiła Greka i od lat mieszka na
Kos – innej, niż wspominana poprzednio). Po zwyczajowych
narzekaniach (Polacy oraz Grecy to chyba mistrzowie świata w tej
konkurencji), jak to trudno i biednie żyje się na wyspach,
stwierdziła, że sezon turystyczny trwa tutaj tylko cztery miesiące
i trzeba przez ten czas zarobić na cały rok. A ona pracuje jeden
dzień w tygodniu! Przez te cztery, pracowite miesiące! Dodam, że w
biurze greckim wycieczkę takową można nabyć za 30 euro (co
czwartek jest nawet polskojęzyczna przewodniczka), podczas gdy w
hotelach polskie biura oferują ją za 49 euro (sic!). To dokładnie
ta sama wycieczka.
|
W drodze na Nissiros. |
|
Wioska portowa Mandraki. |
|
Widok na krater. |
|
Pora zejść na dół. |
|
Wreszcie na gorącej, wulkanicznej ziemi :D |
|
Jeziorka siarkowe u stóp. |
|
Pamiętając o niedawnym, tragicznym wypadku w Neapolu, nie przekraczamy wątłych barierek. |
|
W drodze powrotnej. |
|
Na szczycie majaczy kościółek, ponoć jest stamtąd ładny widoczek na krater, ale te schody... |
|
A może wystarczy fotka stąd? Niestety, Ada nie ma litości... |
|
I musiałem wdrapać się pod sam kościół :D |
|
Typowo greckie uliczki wioski Emporios. |
|
W drodze do monastyru Panagia Spilani. |
|
Widok z klasztoru na wioskę Mandraki. |
|
Urokliwe, greckie uliczki. |
|
"Stara przekupa" wychodzi ze sklepu :D :D:D |
|
Wracamy. "Piracki" statek na tle wyspy Giali. |
|
Jak Grecja to....? Wino! :D |
Bodrum (Halikarnas). To wypad do Turcji, od której Kos oddziela
tylko wąska cieśnina. Jednodniowa wycieczka dostępna jest dla
obywateli Polski bez wizy, trzeba tylko mieć przy sobie aktualny
paszport. Promy odpływają z portu w Kos (przystań znajduje się po przeciwnej stronie niż zamek). Tym razem uznaliśmy, że biuro
podróży nie jest nam do niczego potrzebne. Bilet zakupiony
samodzielnie w jednej z kas kosztuje 20 euro od osoby w obydwie
strony (wliczona turecka opłata podatkowa). Bilety oferowane w
biurach to również 20 euro, ale taksę w wysokości 5 euro opłaca
się dodatkowo. W kasach opowiadają, że codziennie odchodzą
różne promy, pomiędzy godz. 9.00 a 11.00, szybkie, wolne, duże,
małe, cumujące w Bodrum w głównej przystani, albo w jakiejś
bocznej, oddalonej od centrum miasta (w tak niedogodny sposób to zawsze konkurencja
płynie :D). Nie warto się nad tym zbyt długo zastanawiać ani
deliberować. I tak podstawiono ostatecznie jeden duży prom o 9.30,
który zabrał wszystkich chętnych, posiadających bilety na różne
jakoby rejsy. Na przystań należy przyjść z wyprzedzeniem,
odbywamy bowiem grecką odprawę paszportową. Idzie to dość
szybko, a zainteresowani mogą dodatkowo odwiedzić przyzwoitą
strefę wolnocłową. Ceny niektórych markowych alkoholi
(oferowanych akurat na promocji) bywają odrobinę niższe niż w
sklepach w Polsce. Wozić do kraju raczej się nie opłaca, ale
opróżnić flaszkę w Grecji (gdzie ceny na te napitki wyższe) już
tak. Od razu dodam, że analogiczna strefa po stronie tureckiej
wyraźnie gorsza. Rejs trwa ok. godziny, podziwiamy widoki i opalamy się
na słońcu. Pewien kłopot wiążę się z zejściem na ląd oraz turecką odprawą paszportową. Chłopakom zabiera to sporo czasu i można odstać w
kolejce nawet ponad pół godziny. Jeżeli komuś zależy na czasie
(prom odpływa w drogę powrotną o 16.00), to lepiej od razu zająć
miejsce przy trapie, w pierwszym szeregu. Wreszcie na tureckiej
ziemi. Większość turystów natychmiast zanurza się w uliczkach
bazaru, zaczynającego się dosłownie tuż obok przystani. Główna
atrakcja to wszelkiego rodzaju ciuchy, torebki, buty, itp., itd. Nie
brakuje podróbek znanych firm, ale znaleźć coś konkretnego raczej
trudno. Wielu „towarzyszy podróży” chwaliło sobie ofertę, nam
ceny wydały się jednak wyższe niż np. w Alanyi i zupełnie niekonkurencyjne z tymi w Wietnamie czy Tajlandii :D. Oczywiście, ceny
te są ruchome, trzeba o nie pytać i targować się, ile wlezie. Po
zwizytowaniu kilku takich sklepów daliśmy sobie spokój, zmęczeni
upałem. W końcu nie przyjechaliśmy do Bodrum na zakupy ciuchów.
Zamiast tego rozpoczęliśmy zwiedzanie od zimnego piwa (marki Efez,
oczywiście) w którejś z knajpek obok przystani. Okazało się
zaraz, że wszędzie przyjmują bez problemu euro („Tu jest Bodrum,
madame” - odparł zapytany w tej sprawie kelner), ale przeliczają
walutę ze stratą dla turysty, wynoszącą mniej więcej 1/3 kwoty.
Lepiej więc znaleźć kantor (najbliższy trafił się w jednej z
pierwszych uliczek bazaru) i wymienić euro na tureckie liry. Kurs
wynosił trochę ponad 5 lirów za 1 euro (czerwiec 2018 r.).
Wymieniliśmy 40 euro, co w zupełności wystarczyło dwóm osobom na
bilety wstępów, solidny obiad, zabezpieczenie odpowiedniego
nawodnienia organizmu (w końcu temperatura wynosiła ponad 30 stopni
i trzeba było zadbać o właściwe proporcje piwa w żołądku) oraz
drobne pamiątki. Jeżeli ktoś planuje większe zakupy na bazarze,
to i tak powinien targować się raczej w euro. Bodrum to dawne,
starożytne greckie miasto Halikarnas, znane przede wszystkim z tego,
że pochodził stąd Herodot (pierwszy dziejopisarz, który opisał
wojny grecko-perskie w V w. p. n. e. i nazywany jest „ojcem
historiografii”), z grobowca Mauzolosa (władcy miasta z IV w. p.
n. e., któremu królowa Artemizja II – żona, siostra,
współwładczyni i następczyni w jednej osobie wzniosła wspaniałą
budowlę grobową, uznaną za jeden z cudów świata starożytnego;
stąd nasz rzeczownik „mauzoleum” - oznaczający wystawny
grobowiec właśnie) oraz z postaci królowej Artemizji I, która wyróżniła się w wojnach grecko-perskich, walcząc i dowodząc
eskadrą floty w bitwie pod Salaminą – nota bene, po stronie
perskiej. Pomniki tych osobistości umieszczono w porcie, by
przypomnieć o dawnej chwale miasta. Ponad nimi wznoszą się potężne
mury zamku św. Piotra, budowli wystawionej przez zakon joannitów
(Kawalerów Rodyjskich), który w średniowieczu przez 200 lat władał
również i tutaj. Tymczasem nie da się fortecy zwiedzać,
trzęsienie ziemi z 2017 r. dotknęło także Bodrum i na zamku
trwają prace remontowe. Przewidywany czas ich ukończenia to lato 2019
r. Przynajmniej widać jednak, że coś tam się naprawdę dzieje i
Turcy wzięli się do roboty, inaczej niż Grecy. Do obejrzenia
pozostają więc Mauzoleum (czyli grobowiec wspomnianego „króla”
Mauzolosa) oraz antyczny teatr. Teatr usytuowano na zboczu wzgórza
ponad starą częścią miasta, widać go dobrze z portu. Kierując
się w tamtą stronę trafimy po drodze na miejsce, w którym
wznosiło się niegdyś Mauzoleum. Jest ono dość niepozornie ukryte
w kwartałach współczesnej zabudowy, w razie potrzeby przechodnie
uprzejmie wskazują drogę. Tu wstęp płatny (bodajże 30 lirów od
osoby – uwaga, w takich obiektach w Turcji nie przyjmują obcej
waluty). Same ruiny Mauzoleum większego wrażenia nie robią.
Budowla została ostatecznie zburzona podczas trzęsienia ziemi w XIV
w. Jej resztki joannici potraktowali jak kamieniołom i całe
fragmenty wykorzystali przy wznoszeniu zamku. O wiele więcej przy
tej okazji po prostu zniszczyli. Najcenniejsze rzeźby, które dało
się odzyskać z zamku albo z samych ruin, Anglicy wywieźli w
połowie XIX w. do Londynu i znajdują się one obecnie w
British
Museum. Pozostały w zasadzie fundamenty, eksponuje się też grafiki i makiety z propozycjami rekonstrukcji oryginalnej budowli
(jej właściwy wygląd nie jest bowiem dokładnie znany). Po
Mauzoleum udaliśmy się do teatru. Wstęp wolny. Główna atrakcja
tego obiektu to piękny widok na miasto, port i zatokę. Sam teatr
podobny do wielu innych antycznych pozostałości tego rodzaju.
Chociaż nadal zachował dobrą akustykę (co sprawdziliśmy). Na tym
wyczerpaliśmy „program artystyczny”, który zajął ok. godziny.
Można jeszcze przespacerować się do bielejących na wzgórzu po
północnej stronie zatoki wiatraków, ale to łącznie kolejna
godzina w obie strony. Uznaliśmy, że podobnych wiatraków
widzieliśmy już dość, ładną panoramę okolicy mamy z widowni
teatru, upał narasta, a czas powoli mija. Czyli, pora na obiad! Poza
okolicami portu, w Bodrum w zasadzie nie ma restauracji. Na bulwarze
nabrzeżnym działa ich natomiast bardzo wiele, ogólnie, im dalej od
terminala promowego, tym ciekawsze. W końcu trafiliśmy tam na małą,
rodzinną knajpkę z kebabem. Naprawdę, doskonały. Prawie tak
dobry, jak przy stacji metra Westkreutz w Berlinie! A to już coś
znaczy. Talerz pełen „czystego”, przypieczonego mięsa z
jagnięciny kosztował 22 liry (4 euro). W knajpce nie mieli piwa,
ale okazało się to dodatkową zaletą. Indagowany w tej kwestii syn
właścicielki odpowiedział tak, jak na to liczyłem: - Przynieś
sobie ze sklepu, jest tu obok. - Nie omieszkałem skorzystać, a
ponieważ asortyment i jakość piw tureckich uległy w ostatnim
czasie bardzo znaczącej poprawie (o czym w osobnym poście), odbyłem
w trakcie tego znakomitego zaiste posiłku kilka wizyt we wspomnianym
sklepie. Oczywiście, w celach degustacji na potrzeby bloga. :D Na
dłuższe krążenie po bazarze zabrakło w ten sposób czasu, ale
wcale nie żałowaliśmy.
|
Ruszamy do Turcji. |
|
A na horyzoncie Bodrum... |
|
Jak by tu uczcić szczęśliwe przebycie cieśniny? Efezem? :D |
|
Meczet turecki w Bodrum. |
|
Ruiny mauzoleum w Halikarnasie (starożytna nazwa Bodrum). |
|
Niewiele zostało z jednego z siedmiu cudów świata. Panta rei :D |
|
Ponoć tak mogło wyglądać mauzoleum w Halikarnasie. |
|
Starożytny teatr w Bodrum. |
|
Podczas sprawdzania akustyki :D |
|
Widok z górnych rzędów. |
|
Starożytne sławy Halikarnasu: Herodot, Artemizja i Mauzolos. |
|
Zamek joannicki św. Piotra w Bodrum (widok z morza). Obecnie zamknięty z powodu trzęsienia ziemi, ale przynajmniej widać prace remontowe (ma być otwarty latem 2019). |
Wycieczka „trzy wyspy”. To opłynięcie trzech wysepek
położonych na północ od Kos, czyli kolejno: Pserimos, Kalimnos i
Leros. Statki wyruszają z portu w Kos. Po zapoznaniu się z
programem (klasyka: wizyty w „typowych, klimatycznych wioskach
greckich”, obserwacja poławiania gąbek, możliwość kąpieli
itp.) uznaliśmy tę ofertę za najmniej atrakcyjną i z braku czasu
zrezygnowaliśmy. Toteż tutaj sygnalizuję tylko taką możliwość.
Kulinaria
|
Po udanym (drugim) śniadaniu. |
Grecja cieszy się ogólnie znakomitą opinią jeśli chodzi o
jedzenie. Nawet bywalcy hotelowych „jadłodajni” w ramach opcji
all inclusive albo HB zwykle chwalą sobie podawane tam
jedzenie, zwłaszcza na wyspach. Zdać się jednak na Kos (i ogólnie
na wyspach greckich) na hotelowe koryto, „to gorzej niż zbrodnia,
to błąd” (jak mawiał pan de Talleyrand, niezrównany minister
Napoleona oraz wszystkich innych, zmieniających się wówczas we
Francji bardzo często reżymów, zresztą wybitny smakosz). Knajpki na Kos są najczęściej
po prostu genialne i wcale nie straszą niebotycznymi cenami. Przed
wyjazdem zdecydowaliśmy się opłacić śniadania w hotelu, co miało zaoszczędzić nam czasu o poranku. Okazało się to właśnie
wspomnianym „błędem gorszym od zbrodni”. Posiłki podawano
monotonne, pozbawione znakomitych przecież w Grecji warzyw. Do tego
serwowano paskudną lurę zamiast kawy (co Ada zawsze ocenia bardzo
surowo, potrzebując do życia kofeiny, podobnie jak ja zupki
chmielowej). I tak, natychmiast po tym „śniadaniu” lądowaliśmy w którejś z pobliskich knajpek na kawie i piwie. Okazało
się, że oferują one smaczne przekąski albo solidne zestawy
śniadaniowe (angielskie lub kontynentalne), w cenie ok. 5 euro.
Czyli w sumie taniej niż 200 zł na tydzień (a tyle mniej więcej
wynosiła dopłata od osoby za te nieszczęsne śniadania). Z
obiadami podobnego błędu już jednak nie popełniliśmy, co
pozwoliło nam rozkoszować się znakomitym na ogół jedzeniem w
różnych miejscach do których trafialiśmy oraz w chwilach, gdy
dopadał nas głód. Oto kilka konkretnych typów:
-
tawerna „Okeanos” przy ul. Vasileos Georgiu V w Kos (nad
morzem, za portem jachtowym, przy drodze do Therme) – bardzo dobre,
greckie jedzenie, podkreślone znakomitym doprawdy, białym winem
domowym. Było to najlepsze wino którego kosztowaliśmy podczas
całego pobytu na wyspie. Bardzo sympatyczna obsługa, prawdziwie
rodzinna atmosfera. Wracaliśmy tam kilkakrotnie wobec bliskości
hotelu. Często jednak pierwotne plany wieczornego zakotwiczenia w
tym przybytku krzyżowały oferty innych knajpek, które
napotykaliśmy po drodze, w trakcie zwiedzania wyspy. Niech nam
gospodarze wybaczą.
|
Całkiem miła knajpka na popołudniowo-wieczorny posiłek (i do tego blisko naszego hotelu :D) |
-
tawerna „Oromedon” w Zia, przy głównej ulicy – specjalność
zakładu to pieczone koźlę, przygotowywane w specjalnym piecu.
Podaje się je w dwóch wersjach, z ryżem (to danie okazało się
nieco zbyt suche) oraz z ziemniakami i bakłażanami, w oliwie z oliwek
– tu wrażenia smakowe o wiele korzystniejsze i godne polecenia.
Ceny w Zia dość wysokie z powodu dużej liczby turystów (ok. 12
euro za danie). Dodatkową atrakcją są piękne widoki z tarasu
restauracji, przyjeżdża się tutaj na zachody słońca.
|
Tawerna „Oromedon”. Wejście. |
|
Gorsza wersja koźliny (z ryżem). |
|
Lepsza wersja koźliny (z ziemniaczkami). |
-
restauracja „Hasan” w Platani (na głównym placu wioski, tuż
przy drodze do Asklepionu). Platani słynie z dań kuchni tureckiej.
Wracając rowerami ze świątyni Asklepiosa, przypadkiem właściwie
wstąpiliśmy do tego przybytku, zachęceni fotograficzną ofertą
oraz gorliwością obsługi. Wybraliśmy dwuosobowy zestaw
przeglądowy tureckich specjałów (20 euro). Okazały się
znakomite, w dodatku podano ich sporo i w solidnych porcjach. Bardzo
polecamy. Już po wizycie zorientowaliśmy się, że knajpkę polecał
też nasz książkowy przewodnik po Kos (z serii Itaka). Przy okazji
zaznaczę, że autorka, p. Wiesława Rusin, wykazała się bardzo
dobrym gustem kulinarnym i jej rekomendacje zwykle nie zawodziły.
|
Degustacja potraw tureckich. |
-
restauracja „Vegos” w Mandraki na wyspie Nissiros (plac
Ilikiomeni, przy drodze z portu do klasztoru Panagia Spilani). Wbrew
nazwie, sugerującej jedzenie wegańskie, asortyment potraw jest
bardzo szeroki. Przewodniczka poleciła to miejsce jako serwujące
bardzo dobrą koźlinę. Zwykle podchodzimy do tego rodzaju sugestii
sceptycznie, ale tym razem koziołek okazał się znakomity, lepszy
niż w rozreklamowanej tawernie „Oromedon” w Zia, tańszy, a
porcja solidna. Miejsce godne polecenia.
|
Pyszna koźlina w pomidorach. |
-
tawerna „Elia” w Kos (ul. Apellou 27, na starówce). Ten
niepozorny lokal oferuje wspaniały specjał, jagnięcinę w
pomidorach. Przez chwilę odstraszał nas brak innych klientów
(było, co prawda, dopiero południe, wcześnie na obiad, ale za dwie
godziny wyruszaliśmy na lotnisko i do domu). Ponieważ jednak
przewodnik książkowy o Kos zachwalał to miejsce (podobnie jak i
bardzo dobrą, jak się okazało, restaurację „Hasan” w
Platani), zaryzykowaliśmy. I oto ten ostatni obiad na Kos podano
genialny. Mięso o nietypowym, ale interesującym smaku, dosłownie
rozpływało się w ustach, przyzwoite wino domowe gasiło
pragnienie, nawet retsinę (wino greckie zaprawione żywicą)
zaserwowano tutaj dobrą, podczas gdy Ada zwykle jej nie cierpi.
Także inne danie, kurczak w jakimś sosie greckim, niczego sobie.
Ceny przystępne.
|
Tawerna „Elia” |
|
Rewelacyjna jagnięcina po prawej i doskonały kurczak po lewej. |
-
tawerna „Agios Theologos Beach” w Agios Theologos. Wspominałem
już o tej knajpce na zachodnim wybrzeżu wyspy. Oferuje ciekawe
widoki zachodu słońca nad wysokim klifem. Ale jedzenie... Trudno
powiedzieć, że kiepskie, jednak opinia Trip Advaisora, że to
siódma najlepsza knajpa na Kos mocno przesadzona. Cóż, piszą tam
głównie Anglicy, których zachwyca byle co (nic dziwnego, gdy
spróbuje się ich rodzimej kuchni, choćby w Londynie :D). Podano
raczej kiepsko przyprawioną grecką sałatkę, ze śladową ilością
sera. Mousakę Ada uznała za przeciętną, przypominającą chwilami
gumę. Sama robi o wiele lepszą. Na jakości potraw w tej knajpie
odbija się niekorzystnie brak konkurencji oraz fakt, że przyciąga
ona głównie zmotoryzowanych miłośników zachodów słońca. Po
raz drugi i tak nikt tam nie przyjedzie, bo to spory kawałek drogi
od głównych centrów turystycznych.
|
W oczekiwaniu na posiłek. który jakoś nie zapadł nam w pamięć. |
- knajpa „Niebieska” (właściwa nazwa wyleciała nam z głowy),
przy skrzyżowaniu ul. Artemisias i Archiepiskopou Gerasimou w Kos,
po południowej stronie miasta, przy drodze do Therme, naprzeciwko
wejścia do portu jachtowego. Zaszliśmy tam w ramach eksperymentu,
ceny wydawały się nieco niższe niż przy samej plaży i
postanowiliśmy spróbować. Zwykle w takich miejscach, dalej od
morza, bardziej się starają. Jedzenie, owszem, niezłe. Ale jednak
nie genialne. A przy tym porcje (wybraliśmy dwuosobowy zestaw
specjałów greckich za 25 euro) raczej małe. Turcy w Platani (u
„Hasana”) karmią zdecydowanie lepiej.
|
Tradycyjne desery. |
Inne z grckich wysp, które odwiedziliśmy:
1. Ateny (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)
2. Kitnos (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)
3. Mykonos (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)
4. Delos wyspa-muzeum (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)
6. Ios (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)