sobota, 12 sierpnia 2017

Kitnos

A oto Kitnos
Wypływamy z Aten 15 października przy pięknej pogodzie i niezbyt silnym, ale narastającym wietrze. Początkowo idziemy na silniku wzdłuż wybrzeża Attyki, dopiero po minięciu przylądka Sunion pada rozkaz podniesienia żagli. Morze lekko sfalowane, a ponieważ niektórzy z członków załogi przeforsowali się odrobinę poprzedniego wieczoru, odczuwają pewne dolegliwości. Pomaga kieliszek Glenfiddischa wypity przez wszystkich „na cześć Posejdona”. Po całodziennym rejsie kotwiczymy przy osłoniętym, zachodnim brzegu wyspy Kitnos. Morze faluje coraz silniej.
Nad brzegiem morza
Następnego dnia przechodzimy rankiem na silniku po portu Kavala na wybrzeżu wschodnim. Fala rośnie, prognoza zapowiada dwudniowy sztorm. Kapitan postanawia przeczekać ten okres silnych wiatrów i w ten sposób pozostajemy na Kitnos przez dwa dni. To niezbyt duża wyspa w archipelagu Cykladów, na południowy-wschód od przylądka Sunion (druga w kolejności, po swojej sąsiadce, Kei. Wyspa pokryta jest w większości bezdrzewnymi wzgórzami, liczy zaledwie ok. 1,5 tys. stałych mieszkańców. Sprawia wrażenie sennej i na wpół opuszczonej. Kiedyś wydobywano tu rudę żelaza, po tym okresie pozostał zrujnowany pirs w porcie Kavali. Później próbowano rozwinąć turystykę w oparciu o ciepłe źródła, bijące w Kavali właśnie. Pozostałością po tej inicjatywie jest opuszczony budynek hotelu spa. Obecnie można odnieść wrażenie, że wszyscy młodzi i posiadający jakieś ambicje stąd wyjechali (zazwyczaj do Aten). Widać mnóstwo aktualnie pustych, zamkniętych na cztery spusty domów, zwykle jednak dobrze utrzymanych. To własność zamożnych Ateńczyków, którzy przyjeżdżają tu latem.
Pomimo sztormu, słoneczko jednak świeci. Marina w Kavali nie oferuje zbyt wiele, ale posiada kabinę prysznicową! Jak się okaże, to rzadkość w portach na Cykladach. Cóż jednak z tego, skoro zwykle jest zamknięta na klucz. A gdy już właściciel tego przybytku cywilizacji raczy się pojawić i kasować po kilka euro za wstęp, zawsze ustawia się kolejka. Wprawdzie przystań w Kaveli nie jest w październiku szczególnie uczęszczana, to jednak schroniło się w niej około dziesięciu jachtów. Mniej więcej połowa ich załóg to żeglarki, takie czasy. A panie pragną umyć włosy. W ten sposób prysznic jest praktycznie zawsze niedostępny, chyba, że ktoś zamierza spędzić w kolejce dwie godziny albo dłużej. Oto dowód, że dawne wilki morskie miały świętą rację, odmawiając kobietom prawa wstępu na pokład!
Kapitan zażywa kąpieli termalnej w otoczeniu piękniejszej części załogi

Kiedy już znudziło się kontemplowanie widoku łódki przy pomoście i opalanie brzuszków...
...pora poopalać plecy leżąc w ciepłych źródłach wypływających wprost na plaże...
Zamiast wątpliwych rozkoszy prysznica, postanawiamy skorzystać z kąpieli we wspomnianych ciepłych wodach. Strumień termalnej, żelazistej wody spływa od strony usytuowanego w opuszczonym hotelu źródła wprost na plażę. Miejscowi amatorzy oraz turyści urządzili tu coś w rodzaju prowizorycznego basenu.
Drink pożegnalny przed przepłynięciem zatoki.
Można pławić się w leczniczej wodzie, pełzając na brzuchu aby chronić się przed zimnymi podmuchami wiatru. Ada decyduje się zaoszczędzić sobie drogi i rusza w to miejsce wpław, prosto z jachtu, w poprzek zatoczki. Może 500 m., co to dla takiej syreny! Ja wolę spacer brzegiem, wokół pustej obecnie plaży. To ujście strumienia okaże się bardzo popularne wśród załogi i oficerów naszej łódki.
Po wypławieniu się, ogrzaniu i skorzystaniu z leczniczych walorów Kitnos, postanawiamy z Adą ruszyć na zwiedzanie wnętrza wyspy. Mają tu ruiny jednego czy drugiego zamku, ale za nasz cel obieramy stolicę, usytuowane w centralnym punkcie lądu miasteczko Chora. Około pięciu km. drogą. Podobno jeżdżą tu niekiedy autobusy, ale nie wiadomo dokładnie kiedy. Nigdy żadnego nie spotkaliśmy. Po mniej więcej kilometrze jakiś uczynny Grek zabiera nas jednak „do budy” zdezelowanego samochodu dostawczego. Docieramy więc do Chory bez wysiłku. Miasteczko okazuje się bardzo greckie. Kręte uliczki, nieco zaniedbane, białe domki. O tej wczesnej jeszcze porze dnia Chora jest prawie wyludniona. Kilka knajpek, przyjmujących zapewne w sezonie turystów, też prezentuje zamknięte podwoje. Włóczymy się bez celu, spożywamy własne zapasy. Wychodzimy ostatecznie na górujące nad wioską wzgórze. Rozpościera się stąd widok na dużą cześć wyspy oraz otaczające wody. Wiatr urywa jednak dosłownie głowę. Długo tam nie zostajemy. Wzgórze szpeci przykry widok. Zainstalowano tam przed kilku laty cztery wiatraki małej elektrowni wiatrowej. Zapłaciła za to Unia, czy też nawet konkretnie państwo niemieckie. Informuje o tym stosowna tablica, leżąca już na ziemi, wśród różnych śmieci. Co gorsza, dwa z tych wiatraków też przyjęły już pozycję horyzontalną, dwa jeszcze stojące także nie pracują, jeden pozbawiony skrzydeł. Oczywiście, nikt się tym nie przejmuje. Grecy odwracają wytrwale maksymę, która kiedyś dotyczyła ich samych: strzeżcie się Unii, zwłaszcza gdy przynosi dary! Ich przyjmowanie uwłacza przecież greckiej godności narodowej, bardziej to już chyba tylko domaganie się zwrotu długów! Wracając, podziwiamy jeszcze potężne grzywacze, wzbudzane przez fale rozbijające się o skaliste przylądki zatoczki.
Podczas spaceru po wyspie. Rozkołysane morze które chwilowo nie pozwala wypłynąć z portu..

Wieczór spędzamy miło w portowej tawernie. Jest ich kilka i wszystkie, o dziwo, czynne. Chyba jako jedyna forma aktywności miejscowych mieszkańców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz