poniedziałek, 12 listopada 2018

Delta Dunaju


Pelikany, wizytówka delty Dunaju.
Rzeka Dunaj uchodzi do Morza Czarnego, tworząc drugą co do wielkości (po Wołdze) deltę rzeczną w Europie, zajmującą powierzchnię ok. 3,5 tys. km. kw. Co roku obszar ten powiększa się o kolejne 40 km. kw. Delta położona jest w większości na terytorium Rumunii, od północy sąsiaduje z Ukrainą. To największe na kontynencie naturalne, bagienne rozlewiska, rejon słabo zagospodarowany i zasiedlony, przez to pozostający w stanie dzikim i słabo zmienionym przez człowieka. Delta to chyba największa atrakcja turystyczna Rumunii, przyciągająca wielu odwiedzających z różnych krajów i kontynentów. Przybywają tu przede wszystkim miłośnicy przyrody, zwłaszcza ptaków, ale także amatorzy przygody i eksploracji dzikich ostępów, we względnie jednak cywilizowanych i bezpiecznych warunkach. W 1991 r. wpisano ją na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Są tacy, zdaniem których w delcie można spędzić całe tygodnie i wciąż jej mało. To chyba przesada, nam wystarczył jeden dzień i uznaliśmy się za usatysfakcjonowanych. Obszar ten można zwiedzać na kilka sposobów. Najprostszy to wykupienie jednodniowej wycieczki w którymś z nadmorskich kurortów w okolicach Konstancy. Organizatorzy podwożą autobusem i zapewniają łodzie albo stateczki wycieczkowe. Ponieważ jesteśmy w Rumunii, ceny nie są nawet szczególnie wygórowane. Minusem pozostaje jednak zwiedzanie w rejwachu i tłoku, nadto rozlewiska delty najlepiej eksplorować wczesnym rankiem, o świecie. Wtedy ptaki są najbardziej aktywne, żerują i ukazują się turystom na otwartych akwenach. Później stopniowo kryją się w trzcinach. Nadto ruch na wodzie stosunkowo niewielki, bo nie dotarły jeszcze wycieczki z kurortów. Można poczuć dzikość delty i nikt nie płoszy ptaków. Lepiej więc wyruszyć samodzielnie i zwiedzać na własną rękę.
Tutaj też mamy kilka możliwości. Za „bramę delty” uchodzi położone u jej nasady miasto Tulcza, w pobliżu którego rzeka rozdziela się na trzy wielkie odnogi, zwane: Kilia, Sulina i Święty Jerzy. Tulcza to ruchliwe i raczej brzydkie miasto portowe oraz przemysłowe. Można tutaj znaleźć kwaterę i wynająć łódź lub wykupić wycieczkę, która wyruszy o świcie. To jednak dość kiepski pomysł, do najdzikszych ostępów delty z Tulczy daleko, trudno o naganiaczy i przedstawicieli „prywatnego biznesu”, trzeba zdać się na wyprawy zorganizowane, oferowane na głównym nabrzeżu w centrum miasta. Wielu turystów wybierających Tulczę jako punkt startu ładuje się więc na prom, kursujący np. do Suliny, miejscowości położonej nad morzem, przy ujściu środkowej odnogi rzeki. Dopiero stamtąd wyruszają na eksplorację właściwych rozlewisk. Relacje o samej przeprawie promem są rozbieżne, niektórzy pieją z zachwytu, większość opowiada o kilkugodzinnej, nudnej w sumie i monotonnej podróży wielką rzeką przez teren porośnięty lasem. Sama Sulina (do której można dotrzeć tylko drogą wodną) jest natomiast jakoby dzika i ciekawa. Piszę jakoby, bo do tej miejscowości nie dotarliśmy. Cała wyprawa, łącznie z zagłębieniem się w bagna, zabrałaby bowiem przynajmniej trzy dni, w tym dwa na promie. Uznaliśmy, że to zbyt długo i pozostawiliśmy tę opcję maniakom oraz ornitologom.
Ostatecznie wybraliśmy więc możliwość czwartą, nocleg i poranny rejs z miejscowości Murighiol. Leży ona na południowym obrzeżu delty, w pobliżu odnogi Świętego Jerzego (mniej więcej w połowie jej długości) i można tam bez trudu dojechać dobrą drogą samochodem. Na miejscu czeka sporo pensjonatów, prywatnych kwater, campingi i restauracje. O nocleg nie było więc trudno, co prawda zajechaliśmy do Murighiol tuż po sezonie, w pierwszych dniach września. W większości hotelików i wspomnianych kwater właściciele organizują też kilkugodzinne rejsy łodziami w głąb delty. My zatrzymaliśmy się w Casa Nicu (Murighiol 827 150 – przy głównej drodze 222c z Murighiol do Mahmudii, tel. +40 746 954 944, mail: baefmioara@yahoo.com). Uprzedniej rezerwacji nie mieliśmy. Pensjonat prowadzi p. Mioara Baef, podczas gdy jej syn Peter Baef organizuje wyprawy łodzią. Warunki dobre, ceny przystępne. Za dwuosobowy pokój z łazienką zapłaciliśmy 120 RON (ok. 100 zł) – pewnie 100 RON też by wystarczyło, za czterogodzinny rejs po rozlewiskach 300 RON. Wszystko odbyło się sprawnie i bez zarzutu, łącznie z dowozem na oraz z przystani. Polecamy z czystym sumieniem. Pewnym minusem miejscowości Murighiol, przynajmniej z naszego punktu widzenia, okazała się przewaga lokalnych restauracji rybnych. Tak się składa, że zarówno Ada jak i ja preferujemy na talerzu „ryby czworonożne”, najchętniej takie robiące „muuuuu...” :D. Pewnie gdyby poszukać, odpowiednią knajpę dałoby się znaleźć. Skoro jednak trafiliśmy już do delty, postanowiliśmy raz jeden spróbować specjałów rybnych (w pobliskiej restauracji przy pensjonacie Green Delta). Wrażenia kulinarne okazały się takie sobie, a ceny wygórowane, jak na Rumunię (potrawy po 30-40 RON). To jednak rzecz gustu.
Nasza kwatera w Murighiol.
Wstaje świt więc pora na łódkowe safari po delcie.

Płyniemy...na wschód :D

Po wypłynięciu z kanału św. Jerzego na jednym z jeziorek wita nas wschód słońca.

Zbyszek wypatruje ptactwa :D

Zagłębiamy się w coraz węższe kanały.

Oto pierwsze mewy, które przysiadły na wszechobecnych sieciach.

A tu inna grzęda :D

Kto też do nas dziś przypłynął? Wszystkie mewy obróciły się do nas zadkami i obserwują...

Łabędzie niczym w Polsce tylko o wiele liczniejsze stada.

A na horyzoncie bieleje stado pelikanów...

Podpływamy bliżej, pierwsze pojedyncze osobniki.

Zdjęcie grupowe pelikanów

Inne ujęcie stada.

Przygotowania do startu.

Stado w locie.

Pelikany na zbliżeniu.

Ponad nenufarami.

Koniec żerowania, czas ukryć się w trzcinach.

A tutaj kolejne stado pelikanów...

Też szykuje się do odlotu.

Jeden z gatunków orła.

Para łabędzi pośród zarośli.

Czapla.

Lilie wodne.

Mewy wśród lilii wodnych.

A rybacy pracują...

Tradycyjny domek rybacki, a jakże z anteną satelitarną...:D

Czas wracać, poranek przemija.

Po drodze spotykamy coraz liczniejsze łodzie turystyczne.

Delta Mekongu czy delta Dunaju. Zgadniecie? Dla prorównania można zajrzeć :D

Miejscowy rybak na łowach.
Naszym zdaniem, deltę warto odwiedzić. To ciekawe, oryginalne miejsce. Zdecydowanie najbardziej oryginalne w całej Rumunii. Rejs po Dunaju, jego odnogach oraz rozlicznych jeziorach i rozlewiskach dostarcza sporo wrażeń. Można poczuć ogrom rzeki oraz utworzonych przez nią bagnisk. Dzika przyroda i stosunkowo niewielu ludzi. Napotkaliśmy kilku rybaków (dodają w sumie klimatu) oraz zaledwie dwie albo trzy łodzie turystyczne. Te ostatnie pojawiły się liczniej dopiero na samym końcu, gdy ok. 11.00 mijaliśmy je w kanałach podczas drogi powrotnej. Ptaki również dopisały, przynajmniej nam (później kryją się zwykle w trzcinach). Na uwagę zasługuje zwłaszcza główna atrakcja, czyli duże stada pelikanów. Trafiały się też jednak inne gatunki, w tym orzeł. Syci wrażeń, wróciliśmy po kilku godzinach na kwaterę i ruszyliśmy w dalszą trasę.
Pobyt w delcie zakończyliśmy odwiedzinami w Tulczy. Jak już wspomniałem, to raczej niezbyt urodziwe miasto portowe. Można wspiąć się po ok. 150 schodach na usytuowane na obrzeżach wzgórze z Pomnikiem Niepodległości (Monumental Eroilor), skąd rozpościera się widok na samą miejscowość oraz jedną z odnóg Dunaju. Zachwalana panorama delty pozostaje natomiast w sferze imaginacji, nic stamtąd nie widać z właściwych rozlewisk i bagnisk, rozpoczynających się przynajmniej kilkanaście km. dalej. Na to wzgórze poświęcamy jakieś pół godziny. Potem kolejne 30 min. na nabrzeże (trudno tam o miejsca parkingowe, chociaż są płatne, bo to samo centrum). Ani bulwar, ani turystyczne przystanie specjalnego wrażenia nie robią. Tłok, hałas, niezbyt czysto. Można ewentualnie napić się kawy w jednej z knajpek. Do atrakcji Tulczy zalicza się jeszcze Muzeum Delty (w pobliżu wspomnianego bulwaru). Niezbyt duże, ale podobno interesujące dla miłośników przyrody. Eksponuje się tam m. in. występujące na obszarze delty gatunki zwierząt. Ponieważ jednak nie jesteśmy wielkimi miłośnikami zwiedzania tego rodzaju obiektów, zrezygnowaliśmy. Zamiast tego zatrzymaliśmy się na obrzeżach miasta przy hipermarkecie Kaufland na sprawdzone, smaczne i niedrogie przekąski z grilla, oferowane przez tę sieć przy wejściu do sklepów. Okazało się to o tyle pechowe, że podczas gdy ja stałem w kolejce, a Ada myła warzywa, którymi zamierzaliśmy wzbogacić menu, komuś spodobał się pozostawiony bez opieki na stoliku nóż ceramiczny. Co prawda, był już stary i stępiony. Na zdrowie. :D
Wzgórze z pomnikiem niepodległości w Tulczy.

Pomnik na wzgórzu.

Panorama miasta ze wzgórza.

Promenada nadbrzeżna w Tulczy raczej nie rzuca na kolana...

Oferta lokalnych biur podróży.

Jedna z przystani w Tulczy.

Podczas zakupów mici.
Po tym wszystkim ruszyliśmy do miejscowości Gałacz, trochę w górę Dunaju, gdzie przeprawiliśmy się promem przez rzekę. Jedyny na obszarze Rumunii most drogowy przez Dunaj znajduje się bowiem na autostradzie z Bukaresztu do Konstancy. Wszędzie indziej trzeba korzystać z promów (20 RON za samochód osobowy). Zajęło to ok. godziny i dostarczyło odrobiny wrażeń przy wjeździe i zjeździe z promu. Trafił się nam stosunkowo niewielki, przeznaczony wyłącznie dla samochodów osobowych, które obsługa upychała raczej gęsto. A nasze autko do małych akurat nie należy. :D W ten sposób opuściliśmy ostatecznie wybrzeże i rejon delty, przed nami przejazd przez rumuńską część Mołdawii oraz kolejny cel podróży: Bukowina.
Przeprawa promowa przez Dunaj w Gałaczu.