czwartek, 13 grudnia 2018

Walencja i Calstellon de la Plana - weekend na śródziemnomorskim wybrzeżu Hiszpanii


Pan Dziedzic raczy się sangrią na rynku w Castellon de la Plana (na cztery ręce) :D

Pani Dziedzicowa spogląda złowrogo w kierunku małżonka chcącego pozbawić ją trunku :D

            Castellon de la Plana to średniej wielkości miasto hiszpańskie (niecałe 200 tys. mieszkańców), położone na północ od Walencji, na Costa del Azahar. Osada ma średniowieczne korzenie. Początkowo istniała tu muzułmańska forteca, zdobyta razem całym okręgiem w 1238 r. przez króla Aragonii Jakuba I Zdobywcę. W 1251 r. pozwolił on okolicznym mieszkańcom przenieść się z pobliskich gór na nadmorską równinę oraz założyć tam miasto. Zrealizowano to w 1252 r. Imię króla nosi obecnie powołany w 1991 r. do życia uniwersytet. Położone niedaleko szerokiej plaży oraz w pobliżu malowniczych gór, miasto może stanowić ciekawy cel krótkiej, weekendowej podróży. Stosunkowo niedawno uruchomiono połączenie tanich linii Ryanair z Castellon do Poznania, co może przyciągnąć turystów również z Polski. Samo lotnisko nie jest specjalnie ruchliwe, samoloty przybywają tam rzadko, sklepy oraz infrastruktura gastronomiczna otwierane są okazyjnie, o czym warto pamiętać. Do miasta trzeba dojechać ok. 30 km., kursują autobusy. Przejazd kosztuje jednak 12 Euro, co oznacza, że w przypadku kilku osób bardziej opłaca się wziąć taksówkę – wynosi to niecałe 50 Euro, a wszystko odbywa się szybciej i wygodniej. Inna opcja to zamówienie wynajętego samochodu, który i tak przyda się potem do objechania okolicy. W samym Castellon z wynajęciem samochodu można napotkać pewne problemy, miasto jest, mimo wszystko, mało turystyczne i nie dysponuje zbyt wieloma agencjami wynajmu. Większość z nich funkcjonuje na dworcu kolejowym albo w jego najbliższej okolicy. Ceny, jak na Hiszpanię, dość wygórowane. Za ekonomiczne autko zapłaciliśmy 69 Euro za dobę, plus paliwo.
            Na niespieszne zwiedzanie samego Castellon w zupełności wystarczy jeden dzień. Warto zajrzeć na rynek, przy którym wznosi się gotycka konkatedra pod wezwaniem NMP, niezbyt jednak imponująca. Ciekawsza okazuje się wizyta w stojącej wolno dzwonnicy katedralnej, ośmobocznej wieży El Fadri z XV w. Wstęp wolny, ale obiekt otwarty jest dla zwiedzających tylko przez 30 min. dziennie, pomiędzy 12.00 a 12.30 (z wyłączeniem niedzieli i poniedziałków). Wspinamy się po krętych i wąskich, kamiennych schodkach, w ciemnościach słabo rozjaśnionym światłem dziennym z nielicznych okien. Po drodze odwiedzamy izby na kolejnych poziomach, w tym celę więzienna oraz mieszkanie dzwonnika. Z najwyższego poziomu wieży rozciąga się ładna panorama miasta, wzrok sięga aż do odległego o kilka kilometrów portu i wybrzeża morskiego. Wynagradza to trudy odrobinę klaustrofobicznej wspinaczki. Jeżeli dopisze szczęście, może trafić się też inna atrakcja, czyli wymijanie w ciemnej ciasnocie schodów sympatycznych turystek podążających w przeciwnym kierunku. :D Wymaga to odrobiny ekwilibrystyki... Obok katedry znajduje się jeszcze mercado, czyli tradycyjne dla miast hiszpańskich, kryte dachem targowisko z różnego rodzaju artykułami spożywczymi (najciekawsze są owoce morza), napojami i przekąskami.
            Po zaliczeniu tych atrakcji można udać się na wybrzeże. Jest ono odległe od rynku i katedry o ok. sześć km. Wiedzie tam prosta, ale dość monotonna droga. Trudów spaceru oszczędzi przejazd autobusem lub trolejbusem. Nad brzegiem morza rozłożyła się osada o nazwie El Grao de Castellon, na północ i południe od ruchliwego portu rozciągają się szerokie, piaszczyste plaże. Liczyliśmy po cichu na kąpiel w ciepłym jeszcze morzu (koniec października), a przynajmniej na przyjemny piknik na słońcu. Tymczasem trafiliśmy na pogodę ekstremalną, atak zimy w całej zachodniej Europie. Ku konsternacji i zaskoczeniu służb śniegi zasypały Pireneje, a dalej na południe padały deszcze, wiał przenikliwy i potwornie zimny wiatr. Sami Hiszpanie przyznawali, że takiej pogody w październiku nie pamiętają od lat. Poprawa nastąpiła dopiero w dniu naszego wyjazdu. Może wam uda się lepiej.
            Główna atrakcja Castellon z punktu widzenia turysty samodzielnego to właśnie... mało turystyczny charakter tej miejscowości. Przybyszów tam niewielu, knajpki lokalne, ceny umiarkowane, a jedzenie dobre. W dodatku przyjaźnie witają tam niezbyt licznych gości. Wobec fatalnej pogody, knajpki odwiedzaliśmy dość często. Trzeba tylko pamiętać o dziwnym dla przybyszów z Polski, miejscowym zwyczaju. Wiele restauracji, zwłaszcza tych lepszych, bywa zamkniętych w niedzielę i poniedziałki. A ponieważ przyjechaliśmy w sobotę późnym wieczorem, okazało się to poważnym utrudnieniem na drodze do realizacji planów degustacji hiszpańskich specjałów z okolic Walencji. Coś jednak dało się znaleźć.
Wesołe towarzystwo raczy się sangrią na rynku w Castellon.

To kolacja Tadka. 
A to kolacja Zbyszka :D Co kto woli :D




Omiatana zimnymi powiewami wiatru plaża w Castellon.

A nad plażą dominują góry.

Katedra w Castellon.

Dzwonnica. Niższe okienko to cela więzienna.
Jedna z rzeźb na  rynku w Castellon.



Mercado. To tu Tadek zapałał ochotą na morskie paskudztwa :D

            Okolice Castellon – po zwiedzeniu miasta warto wyruszyć wynajętym samochodem na objazd okolicy, na co można przeznaczyć dwa dni. Odwiedziliśmy następujące miejsca:

            Gorące źródła Montanejos – położone w pobliskich górach kąpielisko termalne, dojazd zajmuje ok. 1,5 h. Niestety, z powodu silnych opadów deszczu w górze rzeki akurat w dniu, gdy tam dotarliśmy, zostało zamknięte w obawie przed falą powodziową. Mogliśmy tylko obejrzeć je z góry. Podobno warte polecenia. Cóż, tego dnia i tak wiał potwornie zimny wiatr, więc po wyjściu z ciepłych źródeł pewnie natychmiast byśmy zamarzli. Główną atrakcją okazał się więc przejazd przez malownicze góry oraz kilka przydrożnych, ciekawie położonych wiosek, dosłownie przyklejonych do stromych zboczy.
Droga do  gorących źródeł Montanejos.

Skały malowniczo zwieszające się nad drogą.

Klimatyczna, przydrożna wioska.

            Zielona Ścieżka w Benicasim – Via Verde to przybrzeżna trasa spacerowa i rowerowa wytyczona w miejscowości Benicasim (ok. 10 km. na północ od Castellon), wzdłuż dawnych torów kolejki. Oferuje malownicze widoki z wysokiego, urwistego klifu. Dominuje nad nią stara, opuszczona latarnia morska. Na ścieżkę można wejść w różnych miejscach, zazwyczaj bez problemu da się też zaparkować samochód (pewnie gorzej wygląda to w sezonie :D).
Widok na redę portu w Castellon.

Energicznym krokiem towarzystwo wkracza na Zieloną Ścieżkę.

Ścieżka prowadzi wzdłuż dawnej trasy kolejki.

A na horyzoncie wieża zrujnowanej latarni.

Nad wietrznym morzem.

Trafieni! Zatopieni! Nie ma jak mieć paparazzich za plecami :D

Spaleni słońcem i przewiani do szpiku kości, wracamy...

            Zamek Peniscola – to dawna, XIII-wieczna twierdza templariuszy, usytuowana na skalistym, obmywanym przez morze półwyspie. Z Castellon prowadzi tam dobra droga w kierunku północnym, wzdłuż wybrzeża. Dojazd zajmuje nieco ponad godzinę. Nie warto przy tym korzystać z równoległej, płatnej autostrady. Forteca góruje nad plażami wypoczynkowego miasteczka. Wyniosły, nadmorski zamek Peniscola, widziany z perspektywy długiej, piaszczystej plaży to fotograficzna wizytówka Costa del Azahar. Oprócz templariuszy w zamku rezydował w XV w. antypapież Benedykt XIII. Jako Hiszpan z pochodzenia, schronił się tam po zdjęciu go w 1417 r. z urzędu przez sobór w Konstacji, czego nie uznał. W tymże zamku zmarł w 1423 r., co wprawdzie schizmy nie zakończyło, ale wybrani po nim następcy większej roli już nie odgrywali. Przed wejściem do zamku straszy nadnaturalnej wielkości pomnik antypapieża, z bardzo srogim i zagniewanym wyrazem twarzy. Sama forteca warta jest odwiedzenia (to jeden z najsłynniejszych zamków hiszpańskich), oferuje ładne widoki z murów, przytula liczne (chociaż raczej drogie) knajpki u ich podnóża, daje możliwość spaceru u stóp zamku, ścieżką pomiędzy wyniosłymi fortyfikacjami, a spadającym do morza urwiskiem. Nas Peniscola powitała zimnym, porywistym wiatrem, urywającym dosłownie głowy, co zniechęcało do dłuższych kontemplacji widoków. Cóż, najprawdopodobniej naraziliśmy się czymś srogiemu i upartemu Benedyktowi XIII. Polska nigdy nie należała do jego obediencji i jako jedna z pierwszych uznała wybranego na soborze rywala, Marcina V.
Zamek Peniscola widziany z plaży.

Pan Dziedzic wspinający się na mury.

A wita go srogą miną i niechętnym błogosławieństwem (anty)papież Benedykt XIII.

Jednak Tadek zbliża się by ucałować papieski pierścień :D

Zbyszek przynosi dary, piwo Mahon :D Zadowolony papież chciwie wyciąga rękę.

Widok z murów zamku.

Sfalowane morze u stóp zamku.

Próbujemy obejść dookoła mury...

...ale nieznośny wiatr zmusza do odwrotu.

            Walencja – przebywając w Castellon koniecznie trzeba zajechać do Walencji (oczywiście, o ile ktoś już tam nie był), trzeciego co do wielkości miasta Hiszpanii, liczącego ok. 800 tys. mieszkańców (plus drugie tyle w całej aglomeracji). To miasto stare, założyli je już w 138 r. p. n. e. Rzymianie. Nazwa pochodzi od łacińskiego słowa valens = silny. Była to bowiem kolonia wojskowa ustanowiona po zwycięstwie nad mieszkającymi tam Luzytanami. Bohaterem miasta, który najbardziej odznaczył się w jego długiej historii pozostaje jednak dzielny rycerz Cyd, który na przełomie XI/XII w. czasowo wydarł Walencję z rąk muzułmanów. Na trwałe chrześcijanie zdobyli ją jednak dopiero w 1238 r., podobnie jak okolice Castellon.
            Z Castellon do Walencji najlepiej pojechać pociągiem, bilet to 6 Euro w jedną stronę. Podróż trwa ok. 1,45 h, pociągi kursują co 30-40 min. i dowożą do dworca głównego w centrum miasta. Stamtąd można już zwiedzać pieszo. Przedmieścia nie prezentują się zbyt okazale, zwłaszcza z okien pociągu. Prawdę mówiąc, mijamy zapuszczone osiedla, rudery, dzikie wysypiska śmieci. Mimo wszystko, nawet w Polsce wygląda to zwykle lepiej. Jak na miasto z dużymi ambicjami, to trochę wstyd. Sama starówka prezentuje się o wiele wspanialej, dostojniej. Mamy tu  plątaninę uliczek, reprezentacyjne place z fontannami, bogato zdobione, dziewiętnastowieczne gmachy urzędów i banków. No i sporo wysokiej klasy zabytków.
            Najbardziej oryginalnym spośród nich wydaje się Lonja de la Seda, czyli Giełda Jedwabiu (wpisana na listę UNESCO). To wzniesiony w końcu XV w. kompleks budynków, w których handlowano tym bardzo drogim towarem, ale też umieszczono tam sąd kupiecki i morski oraz areszt. To jedna z najpiękniejszych i najciekawszych świeckich budowli gotyckich w Europie. Dla wszystkich tych, którzy dość już mają gotyckich katedr.
            Oczywiście, katedrę w Walencji też znajdziemy, pod wezwaniem NMP. Pierwotnie stała tam rzymska świątynia Diany, potem meczet, katedrę wzniesiono w XIII w. Wielokrotnie później przebudowywana, nie wywiera jednak szczególnego wrażenia elegancją stylu. W oczach turysty ratuje ją niezwykła, wystawiona w jednej z bocznych kaplic relikwia – św. Graal. Podobno autentyczny... Do katedry przylega El Micalet  ośmioboczna wieża-dzwonnica. Na górny taras prowadzi 207 stopni kręconych, kamiennych schodów. Trudy wspinaczki wynagradza tym razem tylko ładny widok, bo schody są szersze i lepiej oświetlone niż w Castellon. :D El Micalet to symbol miasta.
            Wież kościelnych z możliwością wejścia na szczyt w Walencji zresztą nie brakuje, atrakcję taką proponuje np. nieodległy kościół św. Katarzyny. W pobliżu trafimy na Mercado Central – wzniesiony w pierwszej ćwierci XX w. budynek targu, znacznie większy i oferujący bogatszy wybór towarów, napojów i przekąsek niż jego odpowiednik w Castellon. Sporo tam miejscowych, ale miejsce ma jednak obecnie wyraźny charakter turystyczny.
            Mury miejskie i bramy (to ich główna pozostałość) to kolejne charakterystyczne budowle Walencji. Warto zwłaszcza przejść się pod Porta de Serranos z końca XIV w. Wychodzi ona na most przerzucony nad dawnym korytem rzeki Turii. Przez wieki rzeka ta była sąsiadką Walencji, opływając od północy jej mury. Wraz z rozrostem miasta znalazła się w jego centrum. Często jednak w sposób gwałtowny i niszczący wylewała. Po szczególnie tragicznej powodzi w 1957 r. bieg rzeki zmieniono (1960), kierując ją do nowego koryta na południu. Dawne łożysko zamieniono w park i tereny rekreacyjne, tworząc nową, „zieloną rzekę”. To bardzo dobre miejsce na piknik. Wprawdzie podczas naszego pobytu padał deszcz, ale schroniliśmy się pod przęsłem jednego z mostów. :D
            I na koniec nowoczesny symbol Walencji, jako miasta z ambicjami: kompleks Ciudad de las Artes y las Ciencias (Miasto Sztuki i Nauki). Wzniesiono go współcześnie według projektu pochodzącego z Walencji architekta Santiago Calatravy. Najbardziej znane obiekty to budynki przypominające kształtem wieloryba oraz szkielet dinozaura. Kompleks gości takie przybytki jak planetarium, oceanarium, muzeum techniki, kino IMAX. Położony jest jednak w pewnej odległości od centrum i należy skorzystać z komunikacji miejskiej albo taksówki.
            Walencja to oczywiście także paella valenciana – czyli sztandarowe danie kuchni hiszpańskiej, pochodzące z tego miasta. To potrawa z ryżu o bardzo dawnych tradycjach, uwspółcześniona jednak w XIX w. Najbardziej klasyczna forma paelli to ryż z owocami morza. Dla tych, którzy za tego rodzaju atrakcjami nie przepadają, pozostają wersje mniej klasyczne, np. z kurczakiem. Zjeść to można w wielu miejscach, na starówce najłatwiej w knajpkach przy wejściu do Mercado Central. Standardowa cena to 8 Euro za paellę oraz kielich sangrii. Ogólnie jednak staraliśmy się jadać w Castellon, gdzie ceny były niższe, knajpki o wiele bardziej hiszpańskie, obsługa bardzo uczynna, chociaż kiepsko mówiąca w jakimkolwiek innym języku niż ojczysty.  Klasyczna odpowiedź na pytanie: Do you speak english? brzmiała: Poco, poco. czyli: Trochę, trochę. Wtedy to można było zacząć się bać o swoje zamówienie. :D

Dworzec kolejowy w Walencji.

Arena nieczynnej już corridy.

W drodze do mercado...

Główne wejście do mercado w Walencji.

W krainie jamon. Zbyszko udowadnia, że uwielbia wieprzowinę czyli, że jest dobrym chrześcijaninem :D

A tu świeżo wyciskane soki.

Widok na katedrę z wieży kościoła św. Katarzyny.

Typowy wygląd południowych miast czyli syfek :D

Tadek schodzi z wieży św. Katarzyny.

Przed katedrą.

Widok z wieży katedralnej.

Katedra widziana tym razem z wieży.

Miasto Sztuki i Nauki w Walencji.

Św. Graal.

Wnętrze katedry w Walencji.

Wejście do Giełdy Jedwabiu.

Główna sala robi wrażenie.

Sala obrad trybunału morskiego.

Magazyny.

Porta de Serranos...

...w deszczowy dzień

Widok na most przez koryto rzeki.