piątek, 21 września 2018

Rumunia – egzotyka w granicach Unii Europejskiej


Widok jak w Polsce sprzed 30 lat, tylko konie u nas były mniej zadbane :D
Rumunia cieszy się w powszechnej opinii Polaków opinią fatalną. Cyganie, złodzieje, brudasy, żebrzące na ulicach dzieci, ciskające kamieniami w zagraniczne samochody gdy odmówić im datku, skorumpowana policja szukająca tylko okazji do wymuszania od cudzoziemców łapówek, tragiczne drogi mordujące każde auto, przysłowiowy brud, smród i ubóstwo, itp., itd. Gdy postanowiliśmy wybrać się na objazd tego kraju, wielu pukało się w czoło i pytało: „Czy aby wrócicie stamtąd żywi i z całym samochodem?” A nawet bardziej otwarci na świat przyznawali: „Chciałbym/chciałabym tam pojechać, ale się boję.” Korzeni tak złych wyobrażeń szukać można w dwóch miejscach. Po pierwsze, we wspomnieniach rodaków uprawiających turystykę handlową w latach osiemdziesiątych XX w. Letni wyjazd fiatem 126p pod namiot nad Morze Czarne uchodził wtedy za luksus. Luksus kosztowny, który należało zrekompensować zyskami z obwoźnego handlu czym tylko popadnie. W tamtych czasach wspomniane incydenty zdarzały się na porządku dziennym i pozostały w pamięci ówczesnych "turystów-biznesmenów". Cóż, handel to nie jest zajęcie dla każdego. Po drugie, wszyscy liczący od trzydziestki w górę pamiętają najazd rumuńskich Cyganów w latach dziewięćdziesiątych XX w. Masy żebrzących dzieci, brudnych, nachalnych rodziców, obskurne legowiska na chodnikach, obozowiska-slumsy w zakamarkach parków. Tak to rumuńscy Cyganie stali się niepochlebną wizytówką kraju, z którego przybyli.
Tu warto od razu zauważyć, że podobne opinie o Polsce i Polakach krążyły do niedawna (a może i nadal krążą tu i tam) w Niemczech, w zdecydowanej większości bezpodstawnie. To samo można obecnie powiedzieć o Rumunii. To po prostu najbiedniejszy kraj Unii Europejskiej, przyjęty w 2007 r., rozwijający się stosunkowo szybko, ale niewolny od problemów. Ogólnie przypomina pod wieloma względami Polskę sprzed 20-30 lat. Drogi istotnie pozostawiają wiele do życzenia, zwłaszcza boczne. Buduje się szosy i autostrady, nawet szybko i dużo, ale zapóźnienia z epoki rządów komunistycznych (a i jeszcze dawniejszych również) są tak wielkie, że często nadal można natrafić na fatalne szutrówki i nieprzejezdne właściwie dróżki, wysypane sporych rozmiarów kamieniami (mapy i google pokazują je jako drogi dostępne dla normalnych aut – z tym trzeba uważać). Samochód półterenowy typu SUV okazał się bardzo przydatny. Inna sprawa, że Rumuni przeżywają obecnie dziecięcy okres fascynacji motoryzacją, podobnie jak Polacy w latach dziewięćdziesiątych XX w. Pozbawieni przez całe dekady możliwości nabycia własnego samochodu (na który mało kogo było stać), szaleją teraz na drogach, za nic mając ograniczenia prędkości, podwójne pasy, brak widoczności, zakręty czy skrzyżowania. Najważniejsze to gnać do przodu i wyprzedzać każdego, kogo tylko się da. Nie brakuje dobrych samochodów porządnych, a nawet luksusowych marek. Te pędzą najszybciej. Ale i posiadacze starych gratów, których dużo więcej, nie chcą być gorsi i też jadą "ile tylko fabryka dała". Skąd my to znamy? Trzeba jednak na tych kierowców oraz ich nieprzewidywalne zachowania (które w "normalnej" Europie nawet szaleńcowi nie przyszłyby do głowy) bardzo uważać. Z policją rumuńską żadnych problemów nie mieliśmy, zabranych dla „biednych dzieci” cukierków nie było komu rozdawać i w końcu zjedliśmy je sami. Owszem, w Tulczy nad Dunajem skradziono nam kuchenny nóż z ceramicznym ostrzem, którego używaliśmy do krojenia pomidorów i papryki, wzbogacających przekąskę z pieczonej karkówki, sprzedawaną w bufetach przed wejściem do każdego supermarketu sieci Kaufland (skądinąd, bardzo dobra i tania – porcja 6 zł). Pozostawiony na chwilę bez opieki na stole, wyparował. Cóż, był już stary i zużyty, nie sądziliśmy, że ktoś połaszczy się na coś takiego. Rumunia to jednak kraj o wiele biedniejszy od Polski. Trafił się też młodociany żebrak, który w jednym z barów w miasteczku Gura Humora na Bukowinie czyhał na parkujące w sąsiedztwie, lepszej klasy samochody, wymuszając drobne datki. W obawie o całość pozostawianego auta daliśmy równowartość 1,50 zł i poszedł sobie. To w sumie dwa jedyne, nieprzyjemne incydenty. Przyznajmy, że podobne sytuacje mogą łatwo przytrafić się również w Polsce. Ogólnie ludzie okazali się natomiast bardzo życzliwi i sympatyczni, chętni do udzielania informacji (chociaż nie zawsze znali jakiekolwiek słowa w języku angielskim), pomocy w drobnych sprawach, poczęstowania miejscowymi specjałami (także tymi procentowymi). Nie wiadomo dlaczego, autentycznie lubią tam Polaków (co, przyznajmy, za granicą zdarza się bardzo rzadko, a i w Polsce też nieczęsto).
Jechać czy nie jechać? Żółta droga na którą wysłał nas GPS :D Nawet polska kawaleria zmotoryzowana waha się :D
Droga Transfogaraska, utrzymana bardzo dobrze ale atrakcji nie brakuje (nie tylko krajobrazowych).
Co jakiś czas można napotkać przy drodze wraki wypalonych samochodów. 
Atrakcja meteorologiczna, oberwanie chmury w Ramnicu Valcea.
Grill przed Kauflandem w Tulczy. Tanio i smacznie tylko trzeba pilnować noży :D
Biesiada przy palince.
Jeśli chodzi o samą atrakcyjność kraju pod względem czysto krajobrazowym i turystycznym, to uczucia mamy trochę mieszane. Zachwalane rumuńskie góry, wprawdzie bardziej dzikie niż nasze Beskidy, na kolana jednak nie rzucają. Alpy, czy przeglądające się w fiordach skały Norwegii, robią wrażenie o wiele większe (by poprzestać na przykładach europejskich). Podobnie plaże i wybrzeże Morza Czarnego też niczym szczególnym nie porażają. Grecja i Włochy oferują widoki o wiele piękniejsze. I tak w zasadzie ze wszystkim po kolei. Może jesteśmy spaskudzeni i trudno nas zachwycić, trudno. Krajobrazy oraz zabytki rumuńskie nie zdołały tego uczynić. Z jednym, jedynym wyjątkiem rozlewisk delty Dunaju. To największe i nadal dzikie tereny bagienne w Europie. Warto przyjechać dla nich samych i nie wolno ominąć tego miejsca podczas pobytu. Należy również zwrócić uwagę na szczególnego rodzaju, wyjątkowe budowle obronne Siedmiogrodu, pochodzące ze średniowiecza tzw. kościoły warowne.

Pelikany, ozdoba delty Dunaju.
Naprawdę ogromne jest to bagnisko...
"Alpejskie" widoki Drogi Transalpejskiej.
Tama Barajul Vidraru na Drodze Transfogaraskiej.
Rumuńskie Karpaty Wschodnie.
Kąpielisko termalne w Baile Felix.
Jeden z kościołów obronnych Siedmiogrodu.
Jeden z monastyrów w Bukowinie.
Zamek w Peles. Letnia rezydencja królów Rumunii.
W kolejce do zamku Bran (chyba najbardziej turystycznego miejsca w Rumunii).
Ponury widok na Bran,
"przyszywany" zamek Drakuli.
Czy warto więc w ogóle do Rumunii jechać? Zwłaszcza na własną rękę? Naszym zdaniem tak. I to jak najszybciej, bo za kilka lat będzie już za późno. Pierwsze, co musi spodobać się przybyszowi z Polski to poziom cen. Są one wyraźnie niższe niż w naszym pięknym kraju. Dotyczy to wszystkiego: piwa i oczywiście wina, produktów spożywczych, noclegów, wejściówek do zwiedzanych obiektów, posiłków w restauracjach, itp., itd. Oczywiście, trzeba zachować miarę. Nie należy się spodziewać, że luksusowa kwatera nad samą plażą trafi się za darmo. W Rumunii to też kosztuje, ale jednak mniej niż np. w Polsce w sezonie. Ogólnie drożej jest też w najbardziej turystycznym regionie kraju, czyli w Transylwanii (Siedmiogrodzie). To część dawnych Wegier, kolonizowana od średniowiecza przez osadników z Niemiec. Obecnie przyciąga wielu niemieckich turystów, co źle wpływa na ceny oraz powoduje tłok i duże kolejki do szerzej znanych i atrakcyjnych obiektów. Gdy jednak przejedziemy do bardziej prowincjonalnych rejonów kraju, np. do Bukowiny czy Maramureszu (północno-wschodnie pogranicze, w sąsiedztwie Ukrainy i Mołdawii), to trafimy do zupełnie innego świata. Przykładowo, czterodaniowy obiad na dwie osoby (po dwa „drugie” dania na łebka, dla każdego nadto zupa, sałatka oraz po dwa piwa) kosztował w lokalnej restauracji w Gura Humora łącznie 68 RON (lei rumuńskich), czyli ok. 60 zł (!). I wszystko w tradycyjnym, rumuńskim stylu, obfite, tłuste, mięsne, bardzo smaczne i tak sycące, że wstać od stołu nie potrafiliśmy. Tak, rumuńska kuchnia to kolejny powód, dla którego warto odwiedzić ten kraj. Tylko wegetarianie (a już zwłaszcza weganie) nie mają tam czego szukać, bo mogą paść z głodu. :-)
A tu "zamek" Nicolae Ceausescu :D
O tej rumuńskiej taniości przekonaliśmy podczas zakupów w Syhocie Maramureskim (stolicy Marameszu), czyli na przysłowiowej, zabitej deskami prowincji. Bluzeczki z ludowymi, lokalnymi motywami (oferowane turystom w Siedmiogrodzie za 150 RON), kosztowały tam w normalnym sklepie 50-60 RON. Podczas gdy Ada przymierzała, ja wdałem się w niezobowiązującą rozmowę z właścicielką sklepu. Oświadczyła zaraz, że była w Łodzi i uważa Polskę za kraj wspaniały. Trochę zaskoczony, bo Łódź nie uchodzi jednak za miejsce szczególnie urodziwe (niech mi wybaczą mieszkańcy tego przemysłowego miasta), zrewanżowałem się zapewnieniami o pięknie i atrakcyjności Rumunii. Usłyszałem zaraz, że głęboko się mylę i Rumunia jest beznadziejna. A dlaczego? Bo tu zarabia się 250 Euro miesięcznie, podczas gdy w Polsce 1000 Euro. Dla podkreślenia swych słów Rumunka wyświetliła obydwie liczby na ekranie kalkulatora. I czyż można było jej zaprzeczyć? Niech to posłuży jako przykład względności spojrzenia wszystkim naszym malkontentom. Jesteśmy na dnie? A tutaj pukanie od spodu takich, którzy chętnie by się zamienili. Aby jednak skorzystać z tej taniości, nie należy zwlekać. Ceny w Rumunii rosną, widać to z roku na rok, a nawet z dnia na dzień. Bilety wstępów kosztowały zwykle więcej niż opisywali to na blogach poprzednicy sprzed roku czy dwóch (niewiele, 20-30%, ale zawsze), wspomniana przekąska z pieczonej karkówki także podrożała podczas naszego pobytu z 6,50 na 7 RON. Kraj się rozwija, przyjeżdża coraz więcej turystów: z Niemiec, ale również z Włoch, Francji, UK czy nawet z Hiszpanii. Przybyszów z Polski także bardzo wielu. Ta oaza taniości nie utrzyma się więc długo, przynajmniej dla Polaków (bo w końcu my Niemcom też zazdrościmy zarobków, tak jak Rumuni nam). Chorwacja także była kiedyś tania. Niestety, na tym oceanie cen niewygórowanych trafia się już jeden ważny i przykry wyjątek, ceny paliwa. Są one o ok. 10-15 % wyższe niż w Polsce (co ciekawe, olej napędowy czyli "motorina" kosztuje więcej niż benzyna). Jeżli porównamy to z wysokością zarobków, to sytuacja rzeczywiscie wypada dla rumuńskich automobilistów tragicznie (skoro i my narzekamy, porównując nasz własne proporcje w tym względzie z USA czy Europą Zachodnią). Cóż, samochód to luksus i tyle.
Wielu ceni Rumunię za dzikość krajobrazu, szerokie przestrzenie zalesionych, słabo tkniętych ręką człowieka gór, poczucie swobody i wolności, spokój, brak turystycznej komercji. To również powoli mija. Takie klimaty można jeszcze odnaleźć w delcie Dunaju, na Bukowinie, w Marameszu, częściowo w rumuńskiej Mołdawii. Ale w Siedmiogrodzie czy na wybrzeżu nie jest już pod tym względem tak dobrze. Siedmiogród zamienia się w zatłoczony, niemiecki park turystyczny. Wybrzeże to z kolei zapyziałe nadal kurorty w stylu polakierowanej, późnej komuny, tłoczne i krzykliwe.
W nadmorskim kurorcie Mamaja nadal można wyczuć klimat komunizmu.
Odpoczynek na półdzikiej plaży dla miejscowych.
Turystyczny bulwar nadmorski w Eforie Sud.
Obecna jest natomiast zupełnie inna egzotyka. Egzotyka zastarzałego komunizmu. Często można spotkać stwierdzenia, że Rumunia to skansen, taka Polska sprzed 20-30 lat. To w zasadzie prawda. Kto chce, może i powinien przypomnieć sobie tamte czasy (z sentymentu), albo też poznać je z pierwszej ręki (jeżeli sam ich szczęśliwie nie zaznał z powodu młodego wieku i daje się obecnie oszukiwać takiej czy innej, współczesnej propagandzie historyczno-politycznej). To także, oczywiście, przeminie. Ale w górach Maramureszu spotkaliśmy parę starszych wiekiem turystów z Kolorado w USA, którzy wybrali się na od dawna planowany objazd Europy Środkowo-Wschodniej (Bułgaria, Rumunia, Węgry, Słowacja, Polska), by poznać kraje i realia postkomunizmu. Cóż, zaczęli od wysokiego C, czyli od Rumunii. Ciekawe, co powiedzieli o Polsce, gdy tam w końcu dotarli. Tymczasem słyszeli tylko o istnieniu Krakowa oraz o tym, że w Polsce zagrożona jest obecnie demokracja (wypytywali, czy to prawda i co o tym ludzie sądzą). Cóż, przykry dowód na to, jak popsuto opinię naszego kraju za granicą. Tak to wstajemy z kolan. Ale przynajmniej w Rumunii nie musimy na tych kolanach pełzać. Stać nas na to, by zajadać z amerykańskimi turystami przy jednym stole. W czasach wspomnianych wyjazdów handlowych małym fiatem rzecz nie do wyobrażenia. Miejmy nadzieję, że to się nie zmieni.
Na tle cygańskiego, rumuńskiego pałacu w Huedin.
Inny z  cygańskich pałaców w Eforie Sud.
W sąsiedztwie wyrosła cygańska wioska.
Wioska na zbliżeniu. U nas jednak już trudno znaleźć takie obrazki.
Woły na drodze...
...aby ujrzeć takie widoki wcale nie trzeba jechać do Wietnamu. Mamy je też w UE :D
Ciekawe cóż popija spragniony woźnica w upalny dzień...
Oczywiści browar marki Neumarkt :D
Pawlak też chadzał po wsi z pastowanym kabanem...40 lat temu :D
Świnka wśród ozdób ogrodowych.
Lokalne targowisko uliczne w Syhocie Marmureskim.
A teraz kilka uwag praktycznych. Waluta rumuńska to leje (RON). 1 RON to mniej więcej 0,95 zł. Ceny przeliczamy więc łatwo, traktując podane kwoty jako nieco mniej warte niż w złotówkach. Pieniądze (najlepiej Euro) można bez trudu wymienić w bankach i kantorach. Dają one podobny kurs, tyle, że wymiana w banku to mała droga przez mękę. Wypełnianie pliku papierów, przeliczanie, sprawdzanie, stukanie w klawiaturę trwało przy takich okazjach dłużej tylko w Chinach (a to już coś). Na granicach sprawdzane są dowody osobiste albo paszporty (Rumunia nie należy do strefy Schengen), a także dowód rejestracyjny pojazdu. Idzie to jednak szybko. Czasy wielogodzinnego koczowania na granicy rumuńskiej, bebeszenia i rozkręcania samochodów należą już szczęśliwie do przeszłości. Natychmiast po wjeździe do kraju (najlepiej tego samego dnia) należy wykupić winetę, uprawniającą do poruszania się po wszystkich drogach. Nie dotyczy to wyłącznie autostrad, jak sądzi wielu przybyszów. To po prostu podatek drogowy dla cudzoziemców. Wjazd jednodniowy jest darmowy. Przy dłuższym pobycie należy zapłacić. Miesięczna wineta kosztuje teoretycznie 7 Euro, ale w praktyce agencje na granicy i stoiska na stacjach benzynowych oferują je za 8 Euro (cóż, też muszą zarobić). Podajemy numer rejestracyjny pojazdu oraz kraj zarejestrowania. Fakt posiadania winety sprawdzany jest przy wyjeździe z Rumunii, porównuje się czas pobytu z datą jej wykupienia oraz okresem ważności. Oczywiście, komputerowo. W razie takich czy innych braków albo niezgodności grozi mandat w kwocie 150 Euro, nie warto więc oszczędzać. Osobno płatny jest przejazd przez jedyny chyba most drogowy na Dunaju na obszarze Rumunii, stanowiący część autostrady na trasie Bukareszt – Konstanca. Opłata za jednorazowe przekroczenie rzeki to 14 RON (promy, z których korzystać trzeba w innych miejscach, kosztują zwykle 20 RON). Bilet można wykupić z wyprzedzeniem (albo już po przejeździe, ale najlepiej tego samego dnia) na stacjach benzynowych firmy Lukoil. Wtedy po prostu prujemy dalej, wybierając bramkę wolnego przejazdu. Możemy też zatrzymać się przy bramce obsadzonej przez bileterki, pobierające opłaty na miejscu. Kłopot w tym, że przy dojeździe brak oznaczeń różnicujących te dwa rodzaj bramek, a potem cofnąć się już nie sposób. Wszelkie informacje, co zrobić, gdy nie mamy biletu, a podjechaliśmy do bramki wolnego przejazdu (czyli to, że należy jechać dalej i jak najszybciej kupić bilet na stacji benzynowej) podano dla ułatwienia wyłącznie w języku rumuńskim. W tymże języku tryb postępowania usiłowała wytłumaczyć zniecierpliwiona kasjerka z sąsiedniej bramki, za nic nie chcąc przy tym sprzedać nam biletu. I to było wszystko, czego zdołaliśmy dowiedzieć się na miejscu, w sposób „urzędowy”. Resztę dopełnili znający trochę angielski rumuńscy kierowcy stojących za nami samochodów, a szczegóły Ada znalazła w internecie. Najprościej, oczywiście, jechać dalej i zapomnieć o sprawie, ale wtedy można dostać mandat (zainstalowano kamery). Ten brak informacji w ludzkim języku to poważny mankament. Przyznajmy jednak, w Polsce też nie brakuje podobnych sytuacji.
Przeprawa przez Dunaj w Gałaczu.
W Rumunii dość słabo działają portale internetowe, na których można rezerwować noclegi. Wiele obiektów nie oznajmia swojego istnienia w internecie, a te, które to uczyniły, są w sezonie często zajęte, zwłaszcza w bardziej turystycznych miejscowościach. Pozostaje wtedy szukanie kwatery „na żywo”, poprzez pukanie do drzwi hotelików i pensjonatów. Należy to jednak czynić mniej więcej do 19.00, później recepcje są już zazwyczaj zamknięte, a właściciele spożywają wieczorny posiłek albo szykują się do snu. Problemem może stać się również zjedzenie obiadu czy kolacji w przydrożnym motelu. Posiadają one zwykle restauracje, o czym informują banery reklamowe. Cóż z tego, skoro te przybytki sztuki kulinarnej pozostają w tygodniu niemal zawsze zamknięte i nieczynne. Ożywiają się tylko w weekendy, gdy z kolei obsługują przyjęcia weselne. W sumie, lepiej zaplanować obiad w większym miasteczku. Tam zawsze znajdzie się jakaś knajpka, najlepiej dla miejscowych.
Korzystną okolicznością jest to, że w Rumunii można rozbić się z namiotem niemal w każdym miejscu, bez pozwolenia. Omijamy, rzecz jasna, pola uprawne czy prywatne ogrody. W parkach narodowych w zasadzie też się nie biwakuje, dość często wyznaczono tam jednak specjalne, przeznaczone to tego celu miejsca. Wielu turystów korzysta z tej darmowej formy noclegu na łonie natury. W mniej uczęszczanych osadach nadmorskich, np. na południowym skraju kurortu Eforie Sud albo w wiosce Vama Veche przy granicy z Bułgarią, można rozbić się wprost na plaży, „na dziko”, tuż poza zasięgiem fal. Chętnych nie brakuje.
Konkretne atrakcje turystyczne (krajobrazowe, zabytki, miasta itp.), zebrane w grupy tematyczne, opiszę w kolejnych postach. Podobnie jak i rumuńskie piwa, całkiem znośne. Pozdrawiam.
Vama Veche, nasze obozowisko nad brzegiem Morza Czarnego.
W gościnie w domu Vlada Drakuli w mieście Sighisoara. Podejmował bardzo godnie :D
Sękacze, znane i u nas, jednak w Rumunii o wiele, wiele lepsze.
Wybór zróżnicowany, ceny niewygórowane.
Zbyszko ze swoim sękaczem.
Co za wybór...ślinka sama cieknie...same lokalne, doskonałe produkty.