sobota, 29 czerwca 2019

Rodos – wyspa kolosa, rycerzy i turystów


Wejście do portu Mandraki na Rodos. Tutaj, wedle legendy, stać miał Kolos. Obecnie zastępują go kolumny z rzeźbami łani i jelonka (symbolami wyspy). W tle zamek św. Mikołaja, który bronił portu za czasów joannitów.

Rodos to jedna z większych i ważniejszych wysp greckich na Morzu Egejskim, o długiej i wyjątkowo bogatej (nawet jak na ten region) historii. Ludzie zamieszkiwali ją przynajmniej od 3,5 tys. lat: Karyjczycy z Azji, Minojczycy z Krety, Achajowie a potem Dorowie z Grecji kontynentalnej. Rządzili tu Rzymianie, Bizantyjczycy, Arabowie (krótko), Turcy, Włosi. Nazwa pochodzi albo od kwiatu róży, albo (co bardziej prawdopodobne) nawiązuje do znanej w starożytności legendy o nimfie uwiedzionej w tym miejscu przez późniejszego patrona wyspy, boga słońca Heliosa. Miała ona nosić imię Roda, a według innej wersji urodzić bogu syna o imieniu Rodos.
Wyspa przeżywała dwukrotnie okresy rozkwitu i potęgi. Po raz pierwszy w starożytności, gdy w 405 r. p. n. e. zjednoczyły się trzy greckie miasta-państwa istniejące dotychczas na jej obszarze: Lalyssos, Lindos i Kamiros. Wzniesiono wówczas nowe miasto na północnym krańcu, nazwane Rodos i uczynione wspólną stolicą. Korzystne położenie na skrzyżowaniu szlaków handlowych prowadzących do Egiptu i na Bliski Wschód uczyniło wkrótce Rodyjczyków bogatymi, a miasto potęgą. Utrzymywało ono silną flotę, trzymało w ryzach piratów i liczyło się w rozgrywkach pomiędzy skłóconymi monarchami hellenistycznymi, czyli następcami Aleksandra Wielkiego. Sławę zdobyło w 304 r., gdy oparło się wielkiemu oblężeniu prowadzonemu przez jednego z nich, Demetriusza Poliorketesa. Przez rok próbował on bezskutecznie opanować Rodos na czele licznej armii, wykazując się przy tym niezwykłą pomysłowością w wymyślaniu i konstruowaniu machin oblężniczych. To dlatego otrzymał przydomek „Poliorketes” - „Zdobywca miast”. Paradoksalnie, bo przecież Rodos ostatecznie nie zdobył. Wycofując się, pozostawił swoje machiny. Wedle legendy, obrotni Rodyjczycy sprzedali je za ciężkie pieniądze innym zwaśnionym władcom hellenistycznym, a za uzyskane fundusze wznieśli w początkach IV w. p. n. e. pomnik zwycięstwa: olbrzymi, brązowy posąg boga Heliosa. Ten tzw. Kolos Rodyjski uznano za jeden z siedmiu cudów świata starożytnego. Stał jednak zaledwie przez ok. 60 lat. W 227 r. p.n. e. powaliło go trzęsienie ziemi. Przez następne stulecia jego szczątki nadal pozostawały jednak wielką atrakcją dla starożytnych turystów. Dla nas już nie, ponieważ równie obrotni w handlu co Rodyjczycy Arabowie sprzedali go na złom podczas swoich krótkich rządów na wyspie w połowie VII w. n. e. Nabywcą okazał się pewien kupiec żydowski (jakże by inaczej), który miał wywieźć metal na grzbietach 900 wielbłądów. W ten oto sposób Kolos Rodyjski ostatecznie przestał istnieć, a my nie wiemy nawet, gdzie konkretnie go wzniesiono i jak dokładnie wyglądał. Legenda, że stał na rozkraczonych nogach na dwóch krańcach falochronu portowego, przepuszczając pod sobą zawijające na Rodos statki, zrodziła się w późnym średniowieczu i jest tylko legendą. Prawdopodobnie posąg ustawiono na jednym z górujących nad okolicą wzgórz, zapewne na rodyjskim akropolu (obecnie poza tzw. Starym Miastem). Kolejna tradycja głosi, że metal pochodzący z przetopionego posągu wrócił jednak na wyspę. W 1522 r. Turcy mieli z niego odlać kule, użyte do bombardowania miasta podczas własnego, słynnego oblężenia, tym razem skutecznego. I jeszcze jedna ciekawostka dotycząca kolosa. W 2015 r. Grecy wysunęli inicjatywę odbudowy posągu, który miałby „tradycyjnie” dominować nad wejściem do portu i stać się wielką atrakcją turystyczną oraz remedium na nękający kraj kryzys. Znając Greków oraz ich tempo, również i te opowieści długo jeszcze pozostaną w sferze legend.
Potęgę i pomyślność Rodos w starożytności podtrzymał bardzo rozsądny sojusz z rodzącą się potęgą Rzymu. Rzymianie potrzebowali wsparcia rodyjskiej floty w walce z hellenistycznymi władcami Macedonii, Syrii i Egiptu, w zamian dając sojusznikom część zdobyczy oraz swobodę handlu. W tym okresie, w III/II w. p. n. e., miasto przeżywało szczyt dobrobytu i potęgi, stając się także ważnym ośrodkiem kulturalnym (słynęły rodyjskie szkoły filozofii i wymowy). Trwało to jednak krótko, zwycięski ostatecznie Rzym przestał potrzebować sojuszników oraz potencjalnych konkurentów i podciął im skrzydła. Wsparł wyspę Delos, jako strefę „wolnocłowego handlu”. Tego Rodyjczycy nie przewidzieli i nie wytrzymali. Dłużej przetrwały wspomniane szkoły. Rzymianie nie przewidzieli z kolei skutków upadku floty rodyjskiej, czyli rozpanoszenia się piratów w całej wschodniej części Morza Śródziemnego. Nękali oni nowych panów świata tak dotkliwie, że trzeba było podjąć przeciwko nim prawdziwą wojnę w I w. p. n. e.
Drugi okres świetności Rodos to rządy na wyspie zakonu rycerskiego joannitów. Powstał on w okresie wypraw krzyżowych i walczył na Bliskim Wschodzie z muzułmanami. Joannici, wyparci ostatecznie w końcu XIII w. z Ziemi Świętej, zajęli Rodos w latach 1306-1309. Kolejna legenda przypisywała ten czyn pewnemu dzielnemu rycerzowi zakonnemu, który, wezwany przez miejscową ludność, miał pokonać pustoszącego okolicę groźnego smoka. Podszedł potwora, odziewając się w owczą skórę i udając łatwą ofiarę. Wdzięczni mieszkańcy oddali się pod opiekę joannitów. Czaszkę zabitego smoka eksponowano na murach jednego z domów w mieście aż do połowy XIX w., kiedy to zaginęła. W rzeczywistości rycerze opanowali wyspę podstępnie, kosztem chylącego się do upadku Cesarstwa Bizantyjskiego. Prawda w całej tej legendzie taka, że obiecując pomoc, oszukali następnie zarówno Greków, jak i wszystkich potencjalnych rywali. Czyli, „najeźdźcy w owczej skórze”. Nieoczekiwanie, podbój ten rozpoczął jednak kolejny złoty okres w dziejach Rodos. Rycerze przesiedli się z koni na okręty i przez 200 lat skutecznie walczyli z naporem Turków. Zajęli szereg sąsiednich wysp (np. Kos) oraz liczne placówki na lądzie stałym. Zasobni w płynące z posiadłości europejskich pieniądze, wznieśli na Rodos wspaniałe budowle, przede wszystkim obronne zamki z główną siedzibą Wielkiego Mistrza w samym mieście na czele. Zamek ten uchodził za najwspanialszą budowlę obronną średniowiecznej Europy. Obecny stan to efekt dość dowolnej odbudowy przeprowadzonej w okresie międzywojennym XX w. przez Włochów, przyznać jednak trzeba, że dokonanej z rozmachem. Współczesne Stare Miasto Rodos to także dzieło rycerzy oraz (częściowo) włoskich rekonstruktorów z XX w. Joannici, albo Kawalerowie Rodyjscy (bo tak ich wówczas nazywano), stawali się jednak z czasem coraz bardziej osamotnieni w obliczu rosnącego naporu tureckiego. W 1480 r. twierdza wytrzymała pierwsze, wielkie oblężenie. Po tym sukcesie wzniesiono szereg nowych budowli obronnych, stare odnowiono i umocniono. Nie uratowało to jednak wyspy w 1522 r. Kolejne, prawie roczne oblężenie tureckie zakończyło się kapitulacją miasta 1 stycznia 1523 r. Powodem stała się przewaga wojsk muzułmańskich oraz brak prochu. Zrodziła się wówczas powtarzana przez samych rycerzy opowieść o wysoko postawionym zdrajcy, który z powodu osobistej wrogości do sprawującego rządy Wielkiego Mistrza miał podstępnie ukryć znaczne zapasy amunicji. Uważano to za kolejną legendę, mającą usprawiedliwić kapitulację w oczach chrześcijańskiego świata. A oto, proszę, w 1856 r. uderzenie pioruna spowodowało eksplozję nieznanego nikomu magazynu prochu w podziemiach dzwonnicy kościoła św. Jana, w bezpośrednim sąsiedztwie zamku. Były to prawdopodobnie właśnie owe ukryte zapasy amunicji, które przesądziły o upadku miasta. Na miejscu zniszczonego kościoła i jego dzwonnicy wzniesiono następnie tzw. Wieżę Zegarową, z której obecnie oglądać można panoramę miasta. Joannici przenieśli się na Maltę, gdzie kontynuowali walkę z muzułmanami, a wyspa ta dała początek obecnej nazwie zakonu: Kawalerów Maltańskich.
Rządy tureckie trwały do 1912 r., gdy po wygranej wojnie z Turcją Rodos zajęli Włosi. Przypadło im łącznie dwanaście okolicznych, zamieszkanych wysp, stąd powstała nowa nazwa tego archipelagu – Dodekanez. Nowi panowie z Italii uważali się za wyzwolicieli, na dowód czego wzniesioną przez siebie bramę w odrestaurowanych murach miejskich Rodos nazwali Bramą Wyzwolenia. Obecnie nazywa się ich raczej okupantami. Przyznać jednak trzeba, że rozpoczęli nowoczesne prace archeologiczne na Rodos i okolicznych wyspach. Nawiązując do tradycji joannitów, odrestaurowali też z rozmachem średniowieczny zamek i miasto. Podczas II wojny światowej, gdy w 1943 r. Włochy kapitulowały przed aliantami, wyspy Dodekanezu zajęli ich dotychczasowi sojusznicy, Niemcy. Nowa okupacja trwała niespełna dwa lata, zaznaczyła się jednak okrucieństwami wobec miejscowej ludności, współpracującej często z brytyjskimi komandosami. Ostatecznie, w 1947 r. zwycięzcy alianci przyznali archipelag państwu greckiemu.
Obecnie Rodos to jedna z najbardziej „turystycznych” wysp greckich. Turystyka rozwinęła się zwłaszcza od lat siedemdziesiątych, wraz z upowszechnieniem podróży lotniczych. Przybyszów przyciągają: słoneczna pogoda, plaże, krajobrazy, bogata historia, dobre jedzenie i ogólny, grecki luz. W ciągu ostatnich kilku lat pojawili się też liczni goście z Polski, niekoniecznie w charakterze obsługi w obiektach gastronomicznych (nie tak dawno, na Krecie, napotkaliśmy takowych bardzo wielu). Widać to w hotelach, knajpach, na uliczkach miasta i plażach (a także na niedzielnej mszy w kościele katolickim). Usłyszymy tam zarówno liczne głosy Polaków, jak i podchwytujących polskie słowa greckich sprzedawców, restauratorów czy hotelarzy. Tylko nas dwoje uznano w jednej z restauracji (oferującej zresztą bardzo smaczne jedzenie) za... Rumunów (sic!). Najwidoczniej byliśmy zbytnio opaleni po niedawnym pobycie na Filipinach. Cóż, w dawniejszych latach, z powodu podobieństwa języka, brano nas zwykle w Grecji za Rosjan. Można to o tyle wybaczyć, że Rosjanie cieszą się wśród Greków dużą sympatią jako współwyznawcy prawosławia oraz wyzwoliciele walczący w XVIII-XIX w. z Turkami. Ostatecznie, miejscowi nie muszą wiedzieć, że dla nas to żaden zaszczyt, a Rosjan traktujemy tak, jak Grecy Turków właśnie, bo mamy bardzo podobne zaszłości. Tłumaczyliśmy to kiedyś przy ouzo sympatycznemu skądinąd właścicielowi knajpki, który wziął nas za Rosjan i nie potrafił zrozumieć, dlaczego ich nie lubimy. Spytaliśmy, czy on lubi Turków. Skrzywił się i odparł, że niech tam sobie gdzieś żyją, byle nie za blisko. A teraz Rumuni... To już lekka przesada, chociaż odwiedziliśmy ten kraj w 2018 r. i wydał się sympatyczny. Ale to inna historia.

Atrakcje krajoznawcze Rodos


Północna (zachodnia) i południowa (wschodnia) część wyspy różnią się znacznie pomiędzy sobą. Wybrzeże południowe (wschodnie) jest ogołocone z roślinności, bardziej skaliste, gorące. Istnieją tu liczne, wybite w klifach zatoczki, w których urządzono plaże. Stąd duża popularność tych okolic wśród turystów oraz obecność wielu hoteli. Jeżeli ktoś myśli o typowej pobytówce na plaży, to powinien raczej wybrać wybrzeże południowe. Brzegi północne (zachodnie) są bardziej zalesione, dzikie. Można tu natrafić na wybiegające z lasu na drogę kozy, odnaleźć zagubione wśród wzgórz i lasów wioski, w których żyje się bardziej tradycyjnie. Hotele opanowały po tej stronie wyspy przestrzeń ok. 20 km. od samego miasta, dalej napotkamy plaże dzikie. Ale są też one zwykle kamieniste. Co kto lubi.

Dolina Motyli (Butterflay Village) – Położona w północnej części wyspy, ok. 40 min. samochodem od Rodos. To w istocie przyjemny park, urządzony w górskiej dolince, której środkiem płynie spiętrzony tu i ówdzie strumyk. Miejsce to słynie jako siedlisko szczególnego gatunku motyli, co przyciąga turystów. Największy „wysyp” tychże owadów ma miejsce w lipcu i sierpniu (jakże pragmatycznie z punktu widzenia turystyki), krążą wtedy jakoby prawdziwe chmary zarówno motyli jak i zwiedzających. Ale i w czerwcu motyli nie brakowało. Przyjemny spacer chłodną, zacienioną, miejscami trochę stromą doliną trwa ok. godziny. Kończymy go w punkcie widokowym przy niewielkim monastyrze. Potem można zejść na własnych nogach, albo skorzystać z „dziecięcej” kolejki turystycznej. Wstęp 5 EU.

Przy wejściu do doliny wita nas knajpka, ceny znośne.

A oto dwa z owych słynnych motyli.

Wycieczka przybiera chwilami charakter "górski". :-)

Spiętrzony strumień zapewnia ochłodę.

Klasztor na końcu drogi.

Z typowym wystrojem prawosławnym.

Widok z dziedzińca klasztornego. Na horyzoncie brzegi tureckie.

Tym razem paw nie rozłożył ogona.
Siedem Źródeł (Seven Springs) – Następne pół godziny jazdy, już bliżej Lindos na południowym wybrzeżu. Kolejna, zacieniona dolina, którą rozsławia siedem wybijających tuż obok siebie zdrojów. Prawdę mówiąc, nie robią one większego wrażenia i w pierwszej chwili nawet ich nie dostrzegliśmy, takie to „malizny”. W końcu naszą uwagę zwróciły dopiero tabliczki z numerami (też niezbyt rzucające się w oczy). To jednak nie Norwegia i źródła wody sąsiadujące ze sobą w takiej ilości stają się atrakcją. Po okolicy krąży też kilka pawi, na miejscu nieodzowna knajpka. Dla mnie osobiście najciekawszy się ok. 200-metrowy przemarsz wąskim, kompletnie zaciemnionym tunelem odprowadzającym wodę (chlupotała wokół kostek). Przebito go, by przeprowadzić wodę przez wzgórze i skierować w stronę pól uprawnych. Poniżej tunelu znajduje się jeszcze niewielka zapora, spiętrzająca miniaturowy staw. Miejsce do odwiedzenia dla spragnionych ochłody. Bez postoju w knajpce ok. pół godziny zwiedzania. Wstęp wolny.

Takie to i źródła. Turyści odnajdują je głównie dzięki tabliczkom z numerkami.

W tunelu.
Po drugiej stronie góry.

Zapora spiętrzająca strumień. Tylko nie wyobrażajcie sobie, ze w sezonie bywa tutaj tak pusto. Poza kadrem mnóstwo ludzi.

Wioska Embonas i góra Ataviros
 – Embonas to uznawana za „klimatyczną” wioska „górska” w środkowo-zachodniej części wyspy, u stóp najwyższej góry na Rodos, czyli Ataviros (1215 m. n. p. m.). Do Embonas jeździ się przede wszystkim po lokalne wino, oliwę i miód. Wszystkie te produkty są bowiem wytwarzane w tej okolicy, zwłaszcza wino cieszy się sławą najlepszego na całej wyspie. I słusznie, sprzedawane tam trunki miejscowej produkcji okazały się bez porównania lepsze od dostępnych w marketach (co zresztą nie powinno szczególnie dziwić). Winiarnie oferują sprzedaż i darmową degustację niemal na każdym kroku, warto skorzystać. Na moją uwagę, że prowadzę samochód (to najwygodniejszy środek dojazdu własnego), sympatyczny właściciel odparł bez wahania – Nie przejmuj się, tutaj wszyscy jeżdżą pijani. - Ceny w tych winiarniach niezbyt nawet wygórowane, litr lokalnego wina, spuszczonego z beczki i przeznaczonego do natychmiastowego spożycia (najdalej w ciągu dwóch dni), to zwykle 5 EU. Klimat wioski opiera się na plątaninie wąskich uliczek oraz greckim luzie. Można pospacerować, degustując wspomniane wina i chowając się przed słońcem w którejś z licznych tawern.
Embonas to również punkt wyjściowy wędrówki na najwyższą górę wyspy, szczyt Ataviros. Wspinaczka stroma, ale nie wymagająca wielkich umiejętności technicznych. Zajmuje ok. 4-5 h. w obie strony. Kłopot w tym, że niemal na całej długości ścieżka jest odsłonięta i wystawiona na promienie słońca, brakuje drzew, czy choćby dających cień skał. Wobec tego, że w chwili naszego przyjazdu do Embonas ok. godz. 9.00 panowała już temperatura 30 C, a żar dosłownie lał się z nieba, zrezygnowaliśmy. To jednak na chłodniejsze dni, o ile trafią się takowe w sezonie letnim.

Plaża Prasonissi – Położona na południowo-zachodnim krańcu wyspy, dokładnie po przeciwnej stronie stolicy, w odległości ok. 100 km. (tak, Rodos to spora wyspa). To raj dla wind- i kitesurferów, bo zawsze tam wieje. Plaża bardzo rozległa, szczególną urodą, co prawda, nie zachwyca. Ciekawostką jest fakt, że okolica zmienia całkowicie topografię w zależności od pory roku i aktualnego poziomu morza. W odległości 0,5 – 1 km. wznosi się bowiem właściwa wyspa lub półwysep Prasonissi. Wyspa lub półwysep, to się bowiem zmienia (na mapach również). A plaża staje się niekiedy przesmykiem, z wodami morza po obydwu stronach. A innym razem mamy cieśninę z płyciznami. Wynikła z tego zabawna sytuacja, gdy stanęliśmy na skraju plaży, a GPS kazał jechać dalej, informując, że wyznaczony cel (czyli Prasonissi) osiągniemy za... 11 minut! - No tak. - Zaśmiała się Ada. - Pięć minut samochodem po piasku do morza, potem pięć minut pod wodą, jeszcze minuta dla pewności i będziemy już wszędzie, gdziekolwiek zechcemy. - Przypominam jej o tym przypadku, gdy zachwyca się technologią lokalizacji GPS. Ja, bardziej tradycyjnie, wierzę mapom i własnemu nosowi. Co prawda, mapy okazały się w tym wypadku sprzeczne i niepewne, ale nos nie zawiódł. I widząc przed nami sam piach oraz następnie morze, odmówiłem dalszej jazdy, pomimo ponagleń wpatrzonej w ekran smartfona Ady. :-)
Zbliżamy się do Prasonissi, GPS każe jechać dalej, by dotrzeć do widocznej na horyzoncie drogi. Tylko którędy?

Koniec jazdy.

Częste, silne wiatry przyciągają wind- i kitesurferów.

A może dałoby się przejść po wodzie? Za wysokie progi (i fale). :-)

Zatoka Anthony'ego Quinna – Antony Quinn to popularny gwiazdor filmowy z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Występował m. in. w kręconym również na Rodos filmie wojennym „Działa Nawarony”. To wtedy przypadła mu do gustu jedna z zatoczek na południowym wybrzeżu Rodos (ok 30 km. od miasta). Oddawał się tam jakoby namiętnym romansom. Jakkolwiek było, ówczesny wojskowy rząd Grecji podarował mu ją „na własność”. Zapewne chodziło o popularyzację turystki, grecki boom nakręcał się wówczas właśnie dzięki przybywającym na wyspy celebrytom. Po upadku wojskowych darowiznę cofnięto, ale nazwa zatoczki pozostała. Obecnie stanowi ona obiekt wizyt wielu turystów, przybywających samochodami albo statkami wycieczkowymi z Rodos. Cel został więc osiągnięty.

Ada podziwia przez obiektyw zatokę Anthony'ego Quinna. Za chwilę wskoczy do wody, w czerwcu nadal niezbyt ciepłej.

Termy Kalithea – Na południowo-wschodnich przedmieściach Rodos. To dawne miejsce wybijania wód termalnych, wykorzystywanych już przez antycznych kuracjuszy. Włosi stworzyli tam rodzaj kurortu, który popadł jednak następnie w ruinę. Odrestaurowano ten obiekt w początkach XXI w. jako kąpielisko i swego rodzaju atrakcję turystyczną. Wód termalnych już nie ma, pozostaje kilka odnowionych budynków dawnego kurortu oraz kąpiel słoneczna na leżaku albo morska w wodach zatoczki. Wejście do wody jednak skaliste, plaża kamienista. Widoki ładne, ale podobne do wielu innych. Wstęp 3 EU, w środku dostępne leżaki i parasolki. Zamieszczona informacja głosi, że aby skorzystać, należy na każdy leżak zamówić w bufecie potrawy albo napoje za min. 5 EU. Nie zamówiliśmy i nikt tego nie sprawdzał, jak się okazało. W sumie, miejsce do poplażowania, bywają jednak lepsze.
Zatoka Kalithea widziana z wody.

Wejście od strony lądu.

Główny pasaż zdaje się obiecywać sporo atrakcji.

Ale ostatecznie trafiamy na zwykłe leżakowisko.



Atrakcje historyczne Rodos


Jak już wspomniałem, Rodos ma za sobą bardzo bogatą historię. Jej ślady można odnaleźć w różnych miejscach wyspy. Są to najczęściej pozostałości po budowlach obronnych wzniesionych w XV-XVI w. przez joannitów, ale nie brakuje też ruin z czasów antycznych.

Stare Miasto Rodos – To z pewnością największa atrakcja wyspy i zdaniem wielu, tak naprawdę jedyny powód, by ją odwiedzić. Unikalne, średniowieczne miasto obronne, z czasów Kawalerów Rodyjskich, czyli z epoki późnego średniowiecza. Plątanina otoczonych potężnymi fortyfikacjami wąskich uliczek, zapełnionych obecnie knajpkami, sklepami z pamiątkami oraz wszechobecnymi turystami. Pomimo tego tłoku, miasto robi jednak wrażenie i ma swój klimat. Koniecznie trzeba je odwiedzić, przeznaczając na spokojne zwiedzanie minimum dwa dni. Przede wszystkim należy zajść do Pałacu Wielkich Mistrzów oraz Muzeum Archeologicznego, czyli dawnego szpitala (joannici byli zakonem szpitalnym i w założeniu mieli również opiekować się chorymi oraz ubogimi). Wstęp na zamek to 6 EU, do szpitala 8 EU. Można też jednak nabyć bilet łączony za 10 EU (daje wstęp do jeszcze kilku innych, mniej już istotnych obiektów). Zamek robi duże wrażenie przede wszystkim z zewnątrz. Tak naprawdę, odrestaurowali go Włosi w latach międzywojennych (w istocie odbudowali z pewną dozą dowolności). We wnętrzach urządzono różne wystawy archeologiczne, najciekawsze wydają się oryginalne, starożytne posągi oraz mozaiki. Włosi sprowadzili je z wyspy Kos, która pomiędzy wojnami również pozostawała pod ich władzą. Ciekawsze wydaje się jednak Muzeum Archeologiczne, czyli dawny szpital zakonny. Budowle w dużej części autentyczne, z robiącą wrażenie główną salą szpitalną na czele. W pomniejszych pomieszczeniach również urządzono wystawy, najciekawsze obiekty to starożytne rzeźby: płyta nagrobna z Kamiros (najstarsza rzeźba na Rodos, pochodząca z końca V w. p. n. e.), tzw. Afrodyta Morska (posąg bogini miłości wydobyty z morza w pobliżu wejścia do portu, noszący ślady wielowiekowego przebywania w wodzie) oraz tzw. Afrodyta Myjąca Włosy. Zwiedzając zamek, warto wejść na mury miasta (wstęp 2 EU) i odbyć nimi ok. półgodzinny spacer, koniecznie z butelką wina (to dobre miejsce na piknik). Wejście w godzinach 12.00-15.00, początek spaceru na dziedzińcu zamkowym, koniec przy Bramie Św. Jana (jednej z ciekawszych w obrysie umocnień). Najsłynniejsza z bram Rodos to jednak tzw. Brama Amboise (od nazwiska fundatora, w bezpośrednim sąsiedztwie zamku) Nawiasem pisząc dobre miejsce na zakup pamiątek :D. Ważna pozostałość z czasów joannickich to również Ulica Rycerska, prowadząca od zamku w stronę szpitala i portu. Znajdowały się przy niej tzw. oberże, czyli domy poszczególnych „języków” - grup rycerzy pochodzących z tego samego regionu Europy. Istnieją one w większości po dziś dzień, ale zwiedzać można tylko oberżę francuską, obecnie własność rządu Francji, który urządził w niej galerię sztuki. Wstęp wolny. Warto obejrzeć ruiny starożytnej świątyni Afrodyty (prawdopodobnie to tam znajdował się pierwotnie wspomniany posąg bogini wydobyty z morza), usytuowanej w pobliżu portu, w północno-wschodniej części miasta. I na koniec tzw. Wieża Zegarowa w sąsiedztwie zamku. Wzniesiono ją na miejscu zniszczonej dzwonnicy kościoła św. Jana, pod którą w XIX w. eksplodował ukryty magazyn prochu, pochodzącego prawdopodobnie jeszcze z czasów oblężenia tureckiego w 1522 r. (o czym wyżej). Wieża oferuje zwiedzającym panoramę miasta - średnio ciekawą, szczerze mówiąc - budowla niezbyt wysoka, a okienka niskie. Wstęp 5 EU, ale wliczono w to piwo albo inny napój (bez)alkoholowy, serwowane w usytuowanej u stóp budynku kawiarni.
Po zwiedzeniu miasta należy koniecznie przespacerować się po nabrzeżach usytuowanego w jego bezpośrednim sąsiedztwie Portu Mandraki. To tutaj stać miał wedle legendy słynny posąg Kolosa Rodyjskiego. Obecnie główki falochronów zdobią kolumny z posągami jelonka i łani, kolejnych symboli wyspy (na Rodos żyje endemiczny gatunek tych zwierząt). Wejścia do portu strzeże wysunięty w morze zamek św. Mikołaja, dawna forteca bizantyjska, rozbudowana oczywiście przez joannitów. Jej wnętrze nie jest obecnie dostępne dla zwiedzających. Całości obrazu portowych falochronów dopełniają trzy stare wiatraki, nieodzowny element krajobrazu każdej wyspy greckiej na Morzu Egejskim.
Brama św. Jana, jedno z bardziej znanych przejść wiodących do Starego Miasta.

Panorama miasta z Wieży zegarowej. Poniżej meczet Sulejmana Wspaniałego, nazwany tak na cześć tureckiego zdobywcy Rodos.

A oto sama Wieża Zegarowa z minaretem meczetu  Sulejmana Wspaniałego w tle.

Pałac Wielkiego Mistrza, Wieża Zegarowa i minaret meczetu widziane z murów miejskich.

Brama wejściowa Pałacu robi wrażenie. Nie należy jednak zapominać, że to dzieło włoskich rekonstruktorów z pierwszej połowy XX w.

Dziedziniec Pałacu. Oryginalne posągi z epoki rzymskiej sprowadzono z wyspy Kos.

Korytarze Pałacu Wielkich mistrzów.

Schody wielkich mistrzów.

Ta oto ekspozycja w jednej z sal Pałacu przypomina, że słynna "Grupa Laokoona" powstała na Rodos jako dzieło miejscowych rzeźbiarzy z epoki hellenistycznej i dopiero Rzymianie wywieźli ją do swojej stolicy. Odkopana tam przypadkiem w 1506 r., przyczyniła się wielce do zainteresowania epoki odrodzenia dla starożytnej sztuki rzeźbiarskiej. Oryginał stanowi obecnie jedną z największych atrakcji Muzeum Watykańskiego. Rodos musi zadowolić się kopią.

Brama wiodąca z zamkowego dziedzińca na mury miejskie.

Nagrzane słońcem kamienie przyciągają również takich gości.

Dziedziniec Muzeum Archeologicznego w dawnym szpitalu joannitów.
Wystawy częściowo pod gołym niebem.

"Afrodyta Morska", która spędziła kilkanaście stuleci na dnie morza.
Płyta nagrobna z Kamiros. Najstarsza rzeźba
odkryta na Rodos. Pochodzi z końca
IV w. p. n. e.

ca
A to "Afrodyta myjąca włosy".

Główna sala szpitala joannitów.
 
Ruiny starożytnej świątyni Afrodyty obok portu Mandraki. Prawdopodobnie to tutaj stał pierwotnie posąg "Afrodyty Morskiej". Ciekawe, jacy to barbarzyńcy wrzucili boginię miłości do morza?

Włoska "Brama wolności".

Fortyfikacje nadbrzeżne.

Schody wiodące do Oberży francuskiej.

Wewnętrzne Krużganki Oberży francuskiej.

Brama Amboise, najsłynniejsza z bram miejskich joannickiego Rodos.

Dawna fosa przed murami miasta.

Ulica rycerska sprawia surowe wrażenie. Usytuowane tutaj oberże poszczególnych "języków" (czyli nacji obecnych w zakonie) prezentowały się o wiele przyjaźniej od wewnątrz. 

Stare młyny na falochronie portu Mandraki. Nieodzowny symbol wysp greckich na Morzu Egejskim.

Jelonek rodyjski z bliska.
Ostatni zachód słońca nad Rodos. Jutro wracamy do Polski.

Próba podświetlenia portu oraz miasta nie robi oszałamiającego wrażenia. To nie Chiny i energię się oszczędza.

Starożytny Akropol miasta Rodos – Pozostałości po starożytnym Rodos zostały odkryte dopiero w XX w., głównie za sprawą Włochów. Znajdują się one na wzgórzu, w pewnej odległości od morza, na terenie tzw. Nowego Miasta, założonego w czasach włoskich jako centrum administracyjne. Stąd, paradoksalnie, najstarsza część Rodos to wcale nie Miasto Stare, tylko Nowe. Można tam dojść z okolic portu odbywając ok. półgodzinny spacer, częściowo przez park. Sam Akropol jakiegoś wielkiego wrażenia nie wywiera, jak to często bywa w przypadku antycznych ruin a zwłaszcza tych położonych w Grecji. Trzy sterczące w niebo kolumny dawnej świątyni Apollina, gimnazjon, odeon – wszystkie noszące ślady dwudziestowiecznej albo współczesnej odbudowy (przy kolumnach trwały podczas naszego pobytu jakieś prace i zostały oplecione rusztowaniami). Do tego trochę kamieni. Nieco dalej, na wysuszonym wzgórzu, pozostałości Nimfejonu oraz osobliwie położona cerkiew św. Mikołaja. Na Akropolu ruch umiarkowany, to kolejne dobre miejsce na piknik.
Ruiny świątyni Apolla na Akropolu. trwają prace budowlane. :-)

Gimnazjon u stóp Akropolu. dzieło włoskich rekonstruktorów z pierwszej połowy XX w.

Ogólna panorama gimnazjonu i odeonu.

Nymfejon na Akropolu rodyjskim.

Ciekawie położona cerkiew św. Mikołaja.

Lindos – Starożytne miasto na południowym wybrzeżu wyspy, jedno z trzech istniejących przez założeniem Rodos. Około jednogodzinna wyprawa z Rodos samochodem, można też dojechać autobusem albo wybrać się na wycieczką morską wzdłuż wybrzeża. W razie podróżowania autem, najlepiej zatrzymać się na obszernym parkingu przy głównej drodze, skąd do właściwego Lindos mamy ok. 10 min. spacerem. Parkowanie w mieście jest płatne, a zresztą i tak nie da się dojechać dużo dalej, bo samo centrum zostało zamknięte dla ruchu. Miasteczko niewielkie, kolejna plątanina uliczek z knajpkami i straganami. Ceny znośne, chociaż drożej tam niż w Rodos. Z pewnym trudem odnaleźliśmy schody wiodące na wyniosłe, wysunięte w morze wzgórze Akropolu, głównego magnesu przyciągającego turystów. To tam znajdowało się starożytne miasto, a następnie drugi co do ważności zamek joannitów. Po obydwu epokach pozostały liczne budowle oraz ruiny. Można je obejść w ok. 30 min. Nie wywarły na nas jakiegoś piorunującego wrażenia. Ot, przyzwoite pozostałości starożytnego miasta oraz średniowiecznej twierdzy, w dużej części odbudowane. Największą atrakcją wzgórza jest rozciągający się z niego widok na usytuowane po obydwu stronach zatoczki, wcinające się w wysokie w tym miejscu klify. Wstęp 12 EU. Naszym zdaniem, cena wyraźnie przesadzona w stosunku do tego, co Akropol Lindos oferuje. Ale, jak zawsze, każdy musi zadecydować sam.
Ogólny widok Lindos. Białe domki miasteczka otaczają podnóże Akropolu. Widoczna w dolnej części fotografii ulica wiedzie do mini ronda wokół starego platana, Dalej jechać się nie da (ewentualnie w lewo, na plażę), a postój płatny. Lepiej zostawić samochód na dużym parkingu przy drodze.

Zatoka Lindyjska po północnej stronie Akropolu.

A oto Zatoka św. Pawła po stronie południowej. Uchodzi za jedną z najpiękniejszych i najbardziej oryginalnych w Grecji. z morzem łączy ją wąski przesmyk wśród skał.
Pochodząca z epoki hellenistycznej wotywna płaskorzeźba okrętu na dolnym dziedzińcu Akropolu. Rodos było wówczas potęgą morską.

Zbyszko wspina się schodami rycerskimi, wybudowanymi przez joannitów. Obok ruiny bardzo starych schodów jeszcze z epoki mykeńskiej.

Na górze, jak zwykle, kupa kamieni.

Ada wypatrzyła przez obiektyw ciekawe ujęcie ruin świątyni Ateny.

Te same ruiny (wzniesione w  XX w.) z drugiej strony.

Za 12 EU od osoby trzeba obejrzeć, obejść i sfotografować wszystko!

Toteż nie ustajemy w turystycznym wysiłku.

I znowu kupa kamieni.

Współczesne Lindos, tym razem widziane  z Akropolu. Typowy, grecki labirynt obstawiony straganami.

Ostatni rzut oka na Lindos, już z drogi. U stóp Akropolu pozostałości starożytnego teatru.

Kamiros – Ruiny starożytnego miasta, jednego z trzech założycieli Rodos. Położone na zachodnim wybrzeżu, w odległości ok. 30 min. jazdy samochodem od stolicy. Kilka razy dziennie dojeżdża tam autobus. Kamiros zostało dotknięte w starożytności przez kilka trzęsień ziemi, po jednym z nich w połowie II w. n. e. mieszkańcy ostatecznie je opuścili. Dzięki temu, paradoksalnie, antyczne ruiny zachowały się w dobrym stanie i uznaliśmy je za najciekawsze na wyspie. Oczywiście, nie należy przesadzać. To kolejne zbiorowisko kamieni, robiące jednak większe wrażenie niż wiele innych podobnego rodzaju. Zwiedzanie zajmie ok. 40 min. Wstęp 6 EU i cena wydaje się adekwatna.
Główny plac w Kamiros.

Kamiros widziane ze wzgórza Akropolu.

To najbardziej autentyczne ruiny starożytne na Rodos.

Zamek Monolithos – Wzniesiony w II połowie XV w. zamek joannitów na zachodnim wybrzeżu wyspy, ok. 1,30 h. samochodem od Rodos. Wznosi się na wysokim, skalistym wzgórzu tuż nad brzegiem morza. Obecnie to malowniczo położone ruiny, z pięknym widokiem na zachód słońca. Dojazd dobrą drogą, u stóp zamku parking oraz niewielka kawiarenka. Wstęp wolny.
Skała Monolithos na tle morza.

Zachód słońca na Monolithos.

Nie może zabraknąć kościółka.

Resztki murów w świetle zachodzącego słońca.

Zamek Kastellos w pobliżu wioski Kritinia – To swego rodzaju brat bliźniak poprzedniego: również na zachodnim wybrzeżu, również wzniesiony przez Kawalerów Rodyjskich w II połowie XV w., również obecnie w ruinie, również oferujący przede wszystkim piękne widoki, również z parkingiem i knajpką oraz również z wolnym wstępem. Dojazd samochodem, ok. 1 h z Rodos. Specjalnie jechać tam nie warto, ale zamek usytuowany jest niedaleko głównej drogi wiodącej z Rodos na południowy-zachód.
Panorama Kastellos.

Widok z murów zamku. Forteca służyła jako punkt przekazywania sygnałów optycznych pomiędzy różnymi wyspami i posterunkami joannitów.

Widok na wybrzeże w stronę miasta Rodos.


Wycieczki morskie


Z Rodos można odbyć kilka całodziennych wycieczek morskich wzdłuż wybrzeża albo na okoliczne wyspy, a także do Turcji. Bilety nabywa się bezpośrednio w porcie albo w biurach podróży. W tym drugim wypadku są one o ok. 5 EU droższe. W cenę wliczono jednak wówczas dowóz z hotelu i z powrotem. Ponieważ bilety autobusowe komunikacji miejskiej kosztują 2,20 EU (w kiosku) lub 2,30 EU (u kierowcy) w jedną stronę, oferta ta wydaje się dość korzystna dla osób kwaterujących poza ścisłym centrum. Nie należy tylko wykupywać tych wycieczek u rezydentów polskich biur podróży, w takim wypadku przebicie cenowe wynosi ok. 100%.

Wyspa Symi – Niewielka wysepka położona na północ od Rodos, przy wybrzeżu tureckim. Pływa tam codziennie prom (w istocie turystyczny, bo przez turystów opanowany), co umożliwia całodzienną wycieczkę. Cena w porcie to 20 USD, w biurze turystycznym na mieście 25 EU. Sam wypad na Symi szczerze jednak odradzamy. Wyspa reklamuje się klasztorem Panormitis pod wezwaniem Michała Archanioła (to popularne, prawosławne centrum pielgrzymkowe, prom ma tam osobny, 45 minutowy postój), historią poławiania gąbek w XIX w., greckim klimatem. Oględnie mówiąc, nie ma jednak nic do zaproponowania. Klasztor jak klasztor, nic nadzwyczajnego. A miasteczko po drugiej stronie wyspy to już dramat. Podczas trzygodzinnego postoju nie ma tam właściwie czego zwiedzać, pozostaje tylko zjeść obiad, bo i pora ku temu stosowna. Miejscowi doskonale o tym wiedzą i windują ceny. Podobno, po odpłynięciu promów pojawiają się inne karty menu i te ceny spadają, ale w trakcie newralgicznych godzin „turystycznych” po prostu szybują. Przebijają o 50-100 % poziom rodyjski. A potrawy nie zachwyciły, prawdę mówiąc. Ceny pamiątek i wszelkich innych towarów dla turystów też zdecydowanie wyższe. Właściwie, najlepszą opcją wydaje się zakup wina, sera, oliwek w miejscowym markecie (ukrytym zresztą w gąszczu zabudowy i nie reklamującym się przesadnie) oraz spacer do górującego nad miasteczkiem zamku z kościółkiem. Przynajmniej widok stamtąd ładny, miejsce niespecjalnie uczęszczane (spotkaliśmy tylko owce), w sam raz na piknik. Lepiej jednak wyprawę na Symi sobie darować, szkoda czasu i atłasu.
wchodzimy do portu przy klasztorze Panormitis.

Wieża klasztorna.

Po 45- minutowym postoju ruszamy dalej.

W Symi, co by tu ze sobą zrobić?

Panorama zatoki z poziomu morza.

A oto widok z góry zamkowej.

Nasz prom jeszcze stoi, a turyści zasilają budżet miasteczka.

Uliczki wiodące na zamek.

Powoli wracamy do portu.

Szukamy "normalnego" sklepu, co nie okazuje się zadaniem łatwym. Ukrywa się on wśród plątaniny uliczek.

Wycieczki wzdłuż południowego (wschodniego) wybrzeża – Oferowane są najczęściej dwie.
Pierwsza to wypad „pływacki”, podczas którego statek staje w czterech miejscach: w zatoczkach albo przy plażach na wspomnianym wybrzeżu, docierając ostatecznie do kąpieliska w Stegna z trzygodzinnym postojem. Koszt to 27 EU (w biurze), ewentualnie 10 EU dopłaty za obiad w Stegna (szwedzki stół, bez napojów). Nie skorzystaliśmy z tej ostatniej oferty, w okolicy nie brakuje przyzwoitych knajpek z dobrym i niedrogim jedzeniem. Miła wyprawa wypoczynkowa, w sam raz na leniwy, spokojny dzień.
Druga wycieczka to wyprawa do Lindos. Mniej plaż i pływania, za to postój w mieście. Oferta bardziej odpowiednia dla tych, którzy nie zamierzają objeżdżać wyspy samochodem.
Cóż, Zbyszko to marny pływak. Internet zawsze ciekawszy od wody!

Zatoka Anthony'ego Quinna.

Wycieczka do Marmaris w Turcji. - Obywatele polscy mogą przekroczyć granicę turecką na jednodniowy pobyt bez wizy, trzeba jednak okazać paszport. Rejs trwa 2-3 h., w samym Marmaris wielu atrakcji czysto turystycznych nie znajdziemy. Do zwiedzania mamy tam tylko dawny zamek joannitów, zniszczony jednak podczas I wojny światowej i częściowo, dość dowolnie, odbudowany. Poza tym miejscowość reklamuje się bazarami, knajpami, dyskotekami oraz nocnymi klubami. W sumie coś dla imprezowiczów (ale wtedy kilkugodzinny pobyt nie wystarczy) albo zakupoholików. Zrezygnowaliśmy.

Komunikacja

Komunikacja publiczna w mieście Rodos i okolicach jest dobrze rozwinięta, autobusy kursują często i w różnych kierunkach. Także dojazd z lotniska nie sprawia kłopotu. Główny terminal autobusowy w mieście usytuowano w bezpośrednim sąsiedztwie portu Mandraki. Cena biletu to 2.20 EU w kiosku i 2,30 EU u kierowcy. Jedyny problem, to zbyt niska częstotliwość kursowania pojazdów w dni świąteczne, w tym niedziele. Wtedy na autobus można poczekać dość długo, w dodatku są one zwykle zatłoczone i bywa, że nie zatrzymują się z tego powodu na niektórych przystankach.
Rowery słabo sprawdzają się na Rodos, wyspa jest raczej rozległa, odległości duże. Sama stolica otoczona jest wzgórzami, co oznacza konieczność pedałowania w górę (uff) i w dół (zbyt rzadko). Upał, brak ścieżek rowerowych, duży ruch samochodowy oraz korki przed skrzyżowaniami dopełniają obrazu. A w samym Starym Mieście na uliczkach tłoczą się tłumy i również jechać się nie da. Do tego, trudno w to uwierzyć, występują kłopoty z zaparkowaniem roweru (sic!). Knajpy i stragany zajmują każdy skrawek wolnej przestrzeni, właściciele protestują, gdy chcesz zostawić w pobliżu swój pojazd. Ostatecznie przygarnął nas meczet Sulejmana Wspaniałego i jego ogrodzenie. Ani sułtan, ani Allach nie protestowali - w przeciwieństwie do Greków. Cena wynajęcia roweru to 5 EU za dzień, ale wypożyczalni niezbyt wiele.
Najlepsza opcja samodzielnego poruszania się po wyspie to wynajęcie samochodu. Cena za małolitrażowy pojazd to 25-30 EU za dzień. Paliwo na Rodos stosunkowo drogie (ok. 1.70 EU za litr – czerwiec 2019), ale mały samochodzik spala niewiele. W ciągu dwóch dni objechaliśmy co się dało (ok. 300 km.) i spaliliśmy benzyny za 30 EU. Drogi dobrze utrzymane, w wioskach bywają jednak bardzo wąskie. Gęsty ruch i korki (czego obawia się wielu turystów) występują nagminnie tylko w okolicach miasta Rodos, dalej drogi wyraźnie się rozluźniają. Dlatego do Rodos nie należy wybierać się autem, tym bardziej, że parkowanie jest tam płatne (podobnie jak w samym centrum Lindos). W innych miejscowościach można parkować za darmo, przy wszystkich ważniejszych atrakcjach urządzono wystarczająco obszerne i również darmowe miejsca postojowe.
Dobrą alternatywą dla samochodu wydają się skuter albo motocykl. Pewnym przeciwwskazaniem mogą się jednak okazać spore odległości oraz prażące słońce.

Kulinaria

Kuchnia grecka cieszy się zasłużoną sławą, o czym mieliśmy już okazję przekonać się wielokrotnie podczas naszych wyjazdów. Oczywiście, w tawernach, a nie w hotelowym korycie, zwanym all inclusive. O Rodos słyszeliśmy jednak w tym względzie złe opinie, w dodatku od osób raczej dobrze zorientowanych. Przede wszystkim, jedzenie miało być drogie, a restauratorzy potrafili podawać podwójne menu: inne dla turystów, inne dla Greków (rzecz jasna, różniące się cenami). Opinie te potwierdziły się częściowo. Najgorzej gastronomia wypadła na Symi (o czym już pisałem). To całkowita tragedia: drogo i kiepsko. Wynik tego, że turyści przybywają tam promami na trzy godziny i nie mają nic innego do roboty, niż zjeść obiad. A Grecy to wykorzystują. Po odpłynięciu promów ceny jakoby spadają. Na głównej wyspie bywa różnie. O dziwo, najgorzej kulinaria wypadły na przedmieściu Rodos, na którym kwaterowaliśmy, czyli w Lalyssos. Knajpek nie brakowało, jedzenie podawano dobre albo bardzo dobre, ale ceny zdecydowanie przewyższały te w samej stolicy. Tam trafić można bardzo różnie, naciągaczy nie brakuje. Za takie samo, lokalne piwo z kija, podawane w charakterystycznym, litrowym kuflu w kształcie buta, zażądano 9 EU, by po sąsiedzku policzyć tylko 5 EU. Ostatecznie, trafiliśmy na tawernę „Andreas Oasis” przy ul. Georgio Papanikolaou w pobliżu portu Mandraki. Ceny umiarkowane, bogaty wybór, jedzenie znakomite, czegóż chcieć więcej? Wracaliśmy tam kilkakrotnie, przekonując się, że wieczorami większość stolików bywa zarezerwowana. Jedyny, drobny minus, to fakt, że właśnie tam właściciel uznał nas początkowo za Rumunów. Nie bądźmy jednak małostkowi, to lokal ze wszech miar godny polecenia. Dobre i niedrogie jedzenie podają też w knajpkach przy plaży w Stegna (to cel popularnej „pływackiej” wycieczki morskiej z Rodos). Jak już wspomniałem, za 10 EU dopłaty można w trakcie postoju skorzystać z bufetu (bez napojów). Nie warto, lepiej zakotwiczyć w którejś z tawern, gdzie zjemy zdecydowanie lepiej i niedrogo.
Piwo "rycerskie" warzone na Rodos. Smak przeciętny, ale chłodne (a to wielka zaleta). Do tego podawane w charakterystycznych kuflach o pojemności 1 l. (jeszcze większa zaleta). Kultywując dawne tradycje oberży różnych języków, właściciel tej knajpki dysponuje chorągiewkami z barwami narodowymi różnych nacji trafiających często na wyspę i umieszcza je bezzwłocznie na stoliku.

Godna polecenia restauracja w mieście Rodos.

Stół zastawiony greckimi specjałami. Tym razem wybraliśmy wino.

A tutaj nasza własna sałatka grecka, sporządzona z lokalnych produktów. Smakują one o wiele lepiej niż to, co sprzedaje się w polskich sklepach jako towary importowane z Hellady. Grecy skąpią jednak zwykle na serze feta, dlatego nasza wersja jest pod tym względem o wiele bogatsza. Smacznego.

Podsumowanie

Na Rodos chciałem jechać od dawna, głównie ze względu na jego zabytki i joannicką przeszłość. O samej wyspie nasłuchaliśmy się opinii niekorzystnych: zbyt wielu turystów, drogo, greccy naciągacze, mało miejsc naprawdę ciekawych, w dodatku rozrzuconych w dużych odległościach. Lepiej jechać np. na Kos i wziąć stamtąd jednodniową wycieczkę do samego miasta. Pomimo to, postanowiliśmy spróbować i przekonać się osobiście. Niektóre z niedogodności potwierdziły się: tłumy turystów, przy zwiedzaniu znaczne odległości do przebycia, drożej niż na wielu innych wyspach. O dziwo, najkorzystniejsze ceny jedzenia i napojów w knajpkach, pamiątek oraz innych towarów „turystycznych” można znaleźć w samej stolicy (może swoje robi duża konkurencja?), na przedmieściach oraz w innych miejscowościach wypada to już drożej. Cóż, Rodos posiada jednak atut nie do przebicia: Stare Miasto. Ta średniowieczna pozostałość po Kawalerach Rodyjskich robi duże wrażenie i posiada swój urok, czegoś podobnego na innych wyspach nie znajdziemy. Z tego jednego powodu warto Rodos odwiedzić. Jeżeli natomiast ktoś szuka tylko plaży, słońca i ewentualnie tzw. „greckiego klimatu”, lepiej udać się gdzie indziej.

Inne z greckich wysp, które odwiedziliśmy:


Kos – wyspa w sam raz na krótkie wakacje (kliknij link by dowiedzieć się więcej)

Cyklady Rejs 2016  (kliknij link by dowiedzieć się więcej) 

1. Ateny (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)


2. Kitnos (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)


3. Mykonos (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)


4. Delos wyspa-muzeum (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)


5. Santoryn - przy ogromnym kraterze (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)


6. Ios  (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)


7. Ateny po raz drugi – Sunion (aby dowiedzieć się więcej kliknij link)