|
Santorini. To tutaj zmierzamy. |
|
A na horyzoncie kaldera Santorynu |
|
Niczym w filmie Titanic.... |
|
Białe domki niczym śnieg lśnią na wulkanicznych zboczach |
|
Widoki zachwycają. Tutaj widok na wyspę Thirasia. |
|
Widok na przystań na Nea Kameni. Zaraz śruba odmówi posłuszeństwa... |
Santoryn
to nazwa zarazem małego archipelagu jak i głównej jego wyspy
(zwanej też Tera lub Thira) na Morzu Egejskim. Obecny kształt
okolica ta przybrała po wielkim wybuchu wulkanu przed około 3500
lat, który dosłownie wysadził w powietrze istniejącą tu
poprzednio dużą wyspę zwaną jakoby Strongli (okrągła). Na jej
miejscu powstała głęboka kaldera wulkaniczna o stromych brzegach,
zalana przez morze.
|
Inne ujęcie kaldery |
Należy ona do największych tego rodzaju obiektów
na świecie, ma ok. 10 km. średnicy. Jej zarys wyznaczają obecnie
ocalałe, położone na obrzeżu fragmenty dawnej Strongli. To dwie
większe, zamieszkałe wyspy archipelagu: Santoryn (Thera) oraz
Thirasia. Do tego dochodzi kilka mniejszych i większych skał
wystających z morza oraz dwie niedawno powstałe (czyli w ciągu
ostatnich kilkuset lat) wysepki wulkaniczne w centrum kaldery: Palea
Kameni i Nea Kameni (czyli Stary i Nowy Wypał). Nadal trwa na nich
aktywność wulkaniczna i są celem wycieczek. Ponieważ przed
katastrofą sprzed tysięcy lat wyspa Strongli stanowiła ważny ośrodek tzw. kultury minojskiej (z centrum na Krecie) wybuch
wulkanu i będącą jego skutkiem falę tsunami wiązano z upadkiem
tejże kultury, a nawet z mitem o Atlantydzie. Niektórzy próbowali
tłumaczyć tymi wypadkami także rozstąpienie się morza podczas ucieczki
Izraelitów oraz zatopienie armii faraona (to już dużo mniej
prawdopodobne). Obecnie Santoryn i jego kaldera to najbardziej
efektowne i malownicze wyspy Morza Egejskiego, oferujące jedne z
najciekawszych widoków na świecie. Zwłaszcza, gdy w promieniach
słońca lśni błękitne morze, skontrastowane z czernią
wulkanicznych skał. A do tego biało-błękitne domki miasteczek
usytuowanych na stromej, wewnętrznej krawędzi Thery, które z
daleka przypominają śnieg. Naprawdę, jest co podziwiać. Uznaliśmy
Santoryn za najatrakcyjniejszy cel całego rejsu i w dużym stopniu z
tego względu wzięliśmy w nim udział. Wyruszywszy rankiem z Ios
zbliżaliśmy się do północnego wejścia do kaldery
około południa, snując różne plany obejrzenia i zwiedzenia
wszystkich atrakcji archipelagu: obydwa „Wypały”, na jednym
aktywny krater wulkanu, na drugim termalne źródła, Thera z jej
uroczymi, „pocztówkowymi” miasteczkami Oia i Fira (Thira),
usytuowane w Firze słynne schody prowadzące z górnej krawędzi
kaldery na brzeg morza, po których ludzi i towary przewożą osiołki,
a do tego jeszcze rejs po kalderze, stanowiska archeologicznej
kultury minojskiej na Therze... Jest co zwiedzać, ale czas nagli.
Kapitan, po naradzie z admirałem, oznajmia, że nadchodzi okres
złej, sztormowej pogody. Na Kretę na pewno już nie zdążymy, na
Santorynie spędzimy jedną noc i wracamy na północ, w kierunku
Aten. Wewnątrz kaldery brak zresztą portów, morze zbyt głębokie,
aby kotwiczyć, a boje postojowe trzeba opłacić i rezerwować z
dużym wyprzedzeniem. To przecież mekka turystów!
Lekko
zawiedzeni, pospiesznie układamy plany, jak najlepiej to jedno,
ofiarowane nam popołudnie wykorzystać! Kapitan okazuje się otwarty
na propozycje i zgadza się przybić na początek do przystani na Nea
Kameni, skąd możemy odbyć spacer do dymiącego z lekka krateru.
Zadanie okazuje się trudne, molo niewielkie, cumują przy nim w
kilku liniach burta w burtę liczne stateczki wycieczkowe, dookoła
ostre skały. Podchodzimy ostrożnie na silniku i wtedy...
- Nie
mamy szybkości, straciliśmy ciąg. Jacht nie słucha steru! Ale
przecież silnik chodzi! - naradzają się kapitan z admirałem.
|
Holownik już płynie |
|
Na holu...kapitan na posterunku... |
|
...a bosman buchtuje liny. |
Mirek
skacze do wody, nurkuje. Po chwili wszystko jasne. Awaria, śruba nie
pracuje. Widocznie była źle zamocowana, wisi tylko na
wale napędowym, ale nie pracuje! Na silniku na pewno już nie
pójdziemy. I to wszystko w odległości 100 m. od przystani, w
zatłoczonej zatoczce, otoczonej skałami. Zaczyna nas znosić. Na
szczęście kapitan nie traci głowy, działa jeszcze sterowanie
strumieniowe (boczne dysze, wspomagające zwykle manewrowanie),
wykręcamy. Mirek rozkazuje postawić żagle. Sprzyja nam niezbyt
silny, ale korzystny wiatr, który wynosi nas z zatoczki i pozwala
wyjść na szerokie wody kaldery. Płyniemy teraz jak za dawnych
czasów, tylko na żaglach, bez silnika. Kapitan z admirałem
pospiesznie kontaktują się z armatorem jachtu, pomaga w tym jedna z
załogantek, Aśka, która najlepiej ze wszystkich mówi po
angielsku. Tak, wyślemy nurka z
nową śrubą. Ale musicie przybić do jakiegoś portu na zewnątrz
kaldery. Wewnątrz wszędzie jest za głęboko, nurek nie będzie
pracował nad dnem głębszym niż 30 m. W razie zgubienia śruby lub
narzędzi nie zdołałby już ich odzyskać, a to cenny sprzęt,
zwłaszcza śruba. Czyli trzeba wyjść na żaglach z kaldery i
dotrzeć do jakiegoś portu na zewnętrznej krawędzi Thery. Wybór
pada na marinę w miejscowości Vlychada na południowym wybrzeżu.
Problemem jest skomplikowany oraz płytki, pełen mielizn tor
wejściowy. W dodatku wiatr nie sprzyja. Potrzeba holownika. Mirek
oraz Aśka wydzwaniają na numer kapitanatu, oczywiście, nikt nie
odbiera. Jest piękne, sobotnie popołudnie i przebywany w Grecji!
Ostatecznie wpadają na pomysł, by zadzwonić na lokalny posterunek
policji. Za pośrednictwem policjantów zamawiają kuter rybacki,
który za 100 euro zaholuje nas do portu. Mamy się spotkać u wejścia
do mariny. Kapitan i admirał łudzą się jeszcze, że obiecany
nurek przypłynie porannym promem z Aten. Oczywiście, musiałby
zebrać się natychmiast, pobrać sprzęt i zdążyć na wieczorne
wyjście w morze. A przecież to Grecja, sobotnie popołudnie.
Mrzonki, jak poszeptujemy cicho za plecami kapitana (niech nam to
wybaczy). Okaże się, że mieliśmy rację. Tymczasem rozkoszujemy
się leniwą żeglugą po najpiękniejszej kalderze świata, przy
lekkim wietrze i wspaniałym słońcu. Popijamy lekkie wino,
przegryzamy oliwkami, serem i winogronami. Wynajęcie łódki na taki
rejs to 100 euro od osoby. Mamy więc niespodziewaną atrakcję.
Pomimo niepokoju Mirka, rybacy zjawiają się na czas. Perspektywa
zarobku „pod stołem” (bo faktury, jak przez chwilę liczono,
jednak nie dadzą) podziałała nawet w sobotnie popołudnie! Do
portu też wchodzimy szczęśliwie, tylko raz czy dwa szorując kilem
po piachu – wejście jest istotnie płytkie. Zjawia się za to
policja, która poczuwa się widocznie do tego obowiązku, skoro
została już zaangażowana w sprawę. Mirek odbywa z mundurowymi
dłuższą dyskusję, zabierają do przeglądu dziennik pokładowy,
właściwie nie wiadomo dlaczego. Ponieważ następnego dnia wypada
niedziela, perspektywa szybkiego wyjścia w morze oddala się coraz
bardziej. Marina bardzo kiepska, oczywiście brak pryszniców, WC w
fatalnym stanie higienicznym. Rezygnujemy z tych wątpliwych rozkoszy
i w zapadających ciemnościach ruszamy kamiennymi stopniami w górę
stromego stoku wznoszącego się na wybrzeżu. Tam trafiamy do
tawerny: Tawern Dmitris Vilchada.
|
Tawerna Dmitris Vilchada. |
To
znakomity lokal, prowadzony przez samego właściciela. Wybieramy
różne potrawy tradycyjnej kuchni greckiej (ryby, owoce morza, ale
też baranina), wszystkie smaczne, wszystkie niespecjalnie drogie,
bardzo dobre wino. Gospodarz niezwykle sympatyczny. Już po sezonie,
klientów niewielu, ale wszystko dostępne. Można z czystym
sumieniem polecić to miejsce! Jak się okaże, wrócimy tam jeszcze,
pomimo nadziei kapitana na szybką naprawę śruby. W drodze
powrotnej sprawdzamy jeszcze rozkład jazdy lokalnego autobusu. Dobra
nasza, pomimo niedzieli są aż cztery autobusy do Firy. W tym jeden
o 7.30, dla naszych potrzeb idealny! Postanawiamy bowiem zwiedzić
wyspę, zejść po schodach w Firze, popłynąć z wycieczką na ten
wulkaniczny krater, może pojechać do Oii i ogólnie, zobaczyć co tylko zdołamy. Kapitan daje warunkowe zezwolenie, o ile pojawi się nurek
to przekaże nowe rozkazy telefonicznie i wtedy nasza głowa, żeby wracać
jak najszybciej. W tego niedzielnego nurka to za bardzo nie wierzymy,
więc przyjmujemy polecenia Mirka bez szemrania.
|
Osły na "gównianej" drodze |
|
Pomiędzy osłami |
|
Uwaga! Osły tratują! |
|
Cała droga dla osłów |
|
Widok z góry na ośle schody |
Rano
główny problem to wczesna pobudka i śniadanie, ale jesteśmy na
czas. Ekipa pięciu chętnych na zwiedzanie. My, owszem, jesteśmy,
ale autobus już nie. Nasza tajemna radość, że Grecy to żadni
pracoholicy i w niedzielę się nie wysilają, tym razem obraca się
przeciwko nam. Autobus po prostu nie pojawił się i tyle. Zresztą, poza nami nikt inny na niego nie czekał, widocznie wszyscy wiedzą,
że ten kurs jeździ tylko na papierze. Po naradzie,
postanawiamy ruszyć pieszo. Do głównej drogi, którą może
pojedzie jakiś inny autobus, mamy ok. 5 km. Spróbujemy też
zatrzymać stopa, w końcu raz na 10 min. coś przejeżdża, a wśród
nas mamy aż trzy przedstawicielki płci pięknej! I rzeczywiście,
po może 30 minutach i 3 kilometrach ktoś staje. Są tylko dwa wolne miejsca. Aśka z koleżanką wybierają się na zwiedzanie stanowiska
archeologicznego w Akrotiri, odkryto tam jedne z najbardziej znanych
fresków z okresu kultury minojskiej. Ponieważ my mamy inne cele,
zostajemy. Przyłącza się do nas Adam, też zainteresowany wulkanem. Struktura wycieczki wynosi obecnie 2:1 na niekorzyść
dziewczyn, nasze szanse na stopa zdecydowanie więc maleją. Docieramy pieszo do głównej
drogi, żadnego autobusu i tak nie widać, ale trafia się taksówka.
15 euro za szybki dojazd do Firy. Decydujemy się równie szybko i po
15 minutach jesteśmy na miejscu. Fira (stolica wyspy) to jedno z
„pocztówkowych” miasteczek, zwłaszcza jego część
wysunięta na wewnętrzny stok kaldery, zwana Kato Thira. Widok
piękny, nadal mamy słoneczną pogodę, sztorm gdzieś tam się
dopiero zbiera. Na wodzie ożywiony ruch, od ogromnego statku
wycieczkowego stojącego w kalderze odbijają liczne łodzie
rozwożące turystów. Odnajdujemy schody prowadzące w dół stoku.
Istotnie, kręte i strome, ponad 400 szerokich stopni, dostępnych dla
osłów. Obok kolejka linowa (5 euro), ale oczywiście wybieramy
schody, przynajmniej idąc w dół. Na skorzystanie z osła jednak
się nie decydujemy, widząc jakie jest nachylenie tej trasy. Wkrótce
okazuje się, że słynne schody Firy nie przypadkiem zasłużyły na
nieoficjalną nazwę „gównianych”. Osły, jak to osły, skoro
nie zaopatrzono ich w podogonia, załatwiają swoje obydwie potrzeby w
miejscu pracy, czyli najczęściej na stopniach właśnie. A ponieważ
pracuje ich tam ponad setka, łatwo wyobrazić sobie skutki. Co jakiś
czas Grecy oblewają schody wodą z węży, ale to pogarsza tylko
sytuację. W dół spływa bowiem teraz całą szerokością dość
specyficzny strumień. Uniknąć go nie sposób. A tu trzeba jeszcze
uskakiwać przed kolejnymi tabunami powiązanych osłów,
przeganianymi w dół, gdzie czekają na tych turystów z
wycieczkowca. Postanawiamy, że powrotną drogę z pewnością
odbędziemy kolejką!
|
Zdjęcie podczas fotografowania |
|
Widoki z wysokich brzegów Tery na kalderę |
|
A w dole statki wycieczkowe |
|
Obserwując kalderę |
|
Zmieniamy naszego poczciwego Parysa na taką oto turystyczną łódkę... |
|
Już na pokładzie |
|
Tym razem udało się wyokrętować na Nea Kameni bez najmniejszych problemów |
|
Wulkaniczny krajobraz Nea Kameni |
|
Widok z Nea Kameni na Terę |
|
Wyżej się już nie dało... |
|
Palea Kamieni i jej ciepłe źródła |
|
Powrót na łódkę z Palea Kamieni |
|
Po takich przeżyciach trzeba przepłukać zasolone wargi piwem |
|
Ostatni rzut oka na Palea Kamieni...wracamy.... |
Na
przystani kupujemy bilety na trzygodzinną wycieczkę obejmującą
rejs po kalderze, wizytę na kraterze wulkanu (Nea Kameni) oraz w
gorących źródłach (Palea Kameni). Kosztuje to 50 euro od osoby,
statek odbija o 11.00. Warto skorzystać. Co prawda, widoki
(wspaniałe) nie są już dla nas nowością, skoro na wodach kaldery
spędziliśmy cały poprzedni dzień, ale odwiedziny na wulkanie
owszem. Dostajemy na to około godziny. Należy podejść niezbyt
stromą ścieżką wśród zwałów żużla, potem trafiamy na serię
kraterów. Tu i tam spośród skał wydobywa się dym. Po postawieniu
w takim miejscu stopy czuć ciepło przez podeszwę. Ostatnia,
otwarta erupcja (niewielka zresztą), miała tu miejsce przed 60
laty. Całość nie robi może takiego wrażenia jak wizyta na Etnie
czy Stromboli, ale wycieczka interesująca. Teraz gorące
źródła przy brzegu Palea Kameni. Okazuje się, ze trzeba do nich
dopłynąć wpław, z pokładu statku. Z wiatrem idzie to bez
większego problemu. Same źródła niczym specjalnym nie zachwycają,
prawdę powiedziawszy. Ot, woda o kilkanaście stopni cieplejsza od
tej w kalderze i czerwonawe błoto. Powrót nastręcza pewnych
trudności i nie obywa się w moim przypadku bez użycia koła oraz
wsparcia Ady, znakomitej pływaczki. Ale wszystko kończy się dobrze
i po powrocie raczymy się piwem na pokładzie.
|
Kolejka wywożąca na wysoki brzeg Thery |
|
Widoczna radość, że nie trzeba już wracać oślimi schodami... |
|
...na wysoki brzeg Thery |
Wracamy do Firy o 14.
Co dalej? Rozmowa telefoniczna z Mirkiem upewnia nas, że o nurku nic
nie wiadomo. Kapitan staje się coraz bardziej niespokojny. Podobno
prom się spóźnił, zapewniamy, że ani w kalderze, ani na
horyzoncie żadnego promu nie widać. Czy zresztą wyczekiwany niczym
Mesjasz nurek płynie na jego pokładzie? To chyba tylko sami bogowie
(olimpijscy) wiedzą. Uzyskujemy pozwolenie na wyjazd autobusem do
Oii. Komunikacja bardzo dobra, autobusy jeżdżą co pół godziny,
przejazd zajmuje ok. 20 – 30 min.. Oia to kolejne miasteczko
„pocztówkowe” - nawet bardziej malownicze od Firy, położone na
północnym, wyższym jeszcze cyplu Thery. Powyżej cieśniny
stanowiącej północne wejście do kaldery. To tutaj znajduje się
wysunięty na krawędź klifu charakterystyczny kościółek z
dzwonnicą, najczęściej chyba fotografowany widok na greckich
wyspach. Zwiedzamy leniwie to piękne miejsce w promieniach
październikowego słońca.
|
Pocztówkowe widoki w Oii |
|
Podczas spaceru nad brzegiem urwiska |
|
Mimo października kwiaty kwitną... |
|
Typowy widok dzwonnic na tle kaldery |
|
Bardziej klasycznego widoku Santorynu chyba nie kojarze... |
|
Choć te dzwonnice są chyba tak samo popularne. |
I wtedy widzimy prom z Aten, wchodzący
do kaldery. Zaniepokojeni, zgodnie z otrzymanymi rozkazami zawiadamiamy
natychmiast kapitana. Dysponując bieżącymi meldunkami z
wysuniętego punktu obserwacyjnego w Oii, Mirek bezskutecznie usiłuje
nawiązać kontakt z nurkiem czy też armatorem jachtu. Nikt nie
odbiera telefonów. Prom majestatycznie przemierza kalderę i cumuje
w Athinos, jedynej na Therze większej przystani wewnątrz tego
akwenu, połączonej z resztą wyspy krętą, stromą drogą dostępną
dla ruchu kołowego (ani Fira ani Oia nie posiadają takich
udogodnień). Meldujemy o tym dowództwu. Dowiadujemy się od
zirytowanego nieco kapitana, że nurek nie przybył. Dostajemy
pozwolenie zjedzenia obiadu oraz pozostania w Firze celem obejrzenia
panoramy kaldery o zachodzie słońca. Korzystamy skwapliwie. To
znaczy, z obiadem pojawia się pewien problem. Ceny w restauracjach
Oii posiadających taras z widokiem na kalderę są kosmiczne
(dopiero Norwedzy zdołali je pobić), zupełnie nie greckie. I w
dodatku porcje niewielkie. Przybytki te świecą zresztą pustkami,
co uznajemy za zły znak. W końcu jemy coś w knajpie bez widoku.
Też nic specjalnego. Może należało jednak zostać w tych
pierwszych? Wtedy przynajmniej wzrok miałby zapewnione wrażenia
estetyczne, jeżeli już nie zmysł smaku!
|
Zachód słońca nad kalderą. |
|
Na tle zachodzącego słońca. |
|
Podczas kontemplowania zachodu słońca z kieliszkiem wina w ręce. |
Wracamy
do Firy na zachód słońca. Mają tu długą promenadę wzdłuż
krawędzi kaldery, widoki wspaniałe, ale ławki nader nieliczne. No
tak, turyści chętni do oglądania zachodu słońca powinni czynić
to przy stoliku jednej z licznych knajpek – ich minusy identyczne
jak w Oii. W dodatku wina też mocno przedrożone, nawet te domowej
roboty, zwykle najtańsze i najlepsze. W końcu cudem jakimś
dopadamy jednej z nielicznych ławek. Zajmowała ją już od dawna
matka z małym dzieckiem, ale latorośli znudziło się oczekiwanie
na wciąż nie nadchodzący zachód słońca i wyrażała swoją
dezaprobatę coraz głośniejszym wrzaskiem. Ostatecznie rodzicielka
musiała skapitulować i opuścić okupowaną pozycję. Teraz my
zamieniamy się w okupantów (Grecja miała ich w swoich dziejach
więcej nawet niż Polska, to i naszą obecność jakoś wytrzyma). Podczas gdy
Ada i Adam bronią ławki jak niepodległości, dokonuję wypadu po
zaopatrzenie do sklepu w pobliżu dworca autobusowego (to jedyny w
Firze, w którym można dostać wino w cenie „zaledwie” 10 euro).
Mieliśmy wprawdzie zapasy, ale „zużyły się” podczas dłuższego
oczekiwania na ten zachód słońca. Wino istotnie się przydaje,
ubarwia widoki, bo wieczorem nad morze nadciąga, niestety, lekka
mgiełka. To jedyny minus wrażeń widokowych na Santorynie.
Czas
wracać. Autobus do Vlychady odjechał nie wiadomo kiedy. Bierzemy
inny, dowiezie nas do wspomnianego wyżej rozgałęzienia dróg. Stąd
mamy 5 km. pieszo. Adam nie traci nadziei na stopa i wytrwale macha
latarką (jest już kompletnie ciemno) przy każdej nadarzającej się
okazji. A nie trafia sie ich zbyt wiele. I nagle cud! Zatrzymuje się niewielki, lekko zdezelowany pojazd. Tak, jadą do Vlychady! To
imigranci z Rumunii, zabrakło im papierosów i wybrali się szukać ich w
tym miasteczku, w jakiejś czynnej knajpie. W ten sposób podwożą
nas prosto pod gościnne wrota tawerny Dmitrisa! Adam to ma rękę...
Trzeba jeszcze tylko zawiadomić telefonicznie resztę załogi, która
wspina się pracowicie w górę skarpy. Wszyscy ucztujemy, kończąc
w ten miły sposób naprawdę pełen wrażeń dzień. Choćby i były
to wrażenia polegające na niespokojnym oraz daremnym wypatrywaniu
mitycznego, jak już uważamy, nurka.
|
Nurek wreszcie przyjechał |
|
i szybko usunął przyczynę naszego przedłużonego postoju na Santorini. |
A
jednak nurek się pojawił. Rankiem, w poniedziałek. Wyruszył nocnym
promem wychodzącym z Aten w niedzielę wieczorem, a teraz dojechał
wynajętym samochodem. To bardzo uprzejmy gest ze strony Greków, bo
przecież tydzień pracy rozpoczyna się w poniedziałek. Nurek
okazuje się przy tym kompetentnym fachowcem. Wymienia śrubę w
niespełna pół godziny. Istotnie, wkręty mocujące pozostawiały
wiele do życzenia. Przy bardziej usilnych manewrach, jakie jacht
wykonywał przy podejściu do Nea Kameni, nie wytrzymały. Dowództwo
zastanawia się, co by było, gdyby tak te mocowania padły na morzu,
podczas zapowiadanego sztormu... No, ale tak się przecież nie
stało, więc o co chodzi? W każdym razie to oczywiste
niedopatrzenie greckiego armatora. Ostatecznie nie będzie miał więc
podstaw do obciążenia nas winą i zajęcia kaucji.
|
Ostatni rzut oka na kalderę w drodze na Ios. |
Nie
tracąc czasu wychodzimy z portu i ruszamy na północ. Raz jeszcze,
tym razem ostatni, przepływamy kalderę. Teraz szybko, na silniku.
Wiatr się wzmaga. Zamierzamy dojść do Ios i tam przeczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz