sobota, 17 marca 2018

Jaskinie Phong Nha

Paradise Cave - ponoć najładniejsza jaskinia na świecie.
Posuwając się w kierunku południowym za kolejny cel obieramy park narodowy Phong Nha i tamtejsze jaskinie krasowe. To już wysunięta na południe część Wietnamu Północnego, stosunkowo blisko dawnej granicy z Wietnamem Południowym. Na terenie parku znajduje się kilkanaście jaskiń udostępnianych w rożnej formie turystom. Warto wspomnieć, że odkryto tu w 1991 r. największą jak dotąd (podobno) jaskinię na świecie: Hang Song Dong. Ma ona 9 km. długości oraz olbrzymią kubaturę. Eksplorację przeprowadzono dopiero w 2009 r., a od niedawna możliwe jest zwiedzanie w specjalnie organizowanych grupach. Prowadzi je obecnie wyłącznie firma Oxalis, wyprawa trwa tydzień i kosztuje 3 tys. USD od osoby. Z oczywistych względów, finansowych oraz czasowych, rezygnujemy z tej przyjemności. Po cichu mówi się zresztą, że tymczasem odkryto w okolicy jaskinię jeszcze większą, tylko władze nie nagłaśniają tej sprawy, by nie odbierać klientów ruszających na wyprawę do Hang Song Dong, zwabionych jej rzekomym lub rzeczywistym pierwszeństwem co do rozmiarów. Może to tylko plotki, ale kto wie? W każdym razie, rejon nie został dotąd gruntownie przebadany i wszelkiego rodzaju odkrycia są nadal możliwe.
Po drodze do Paradise Cave odwiedzamy
ogród botaniczny...
...czyli skrawek subtropikalnej,
wietnamskiej dżungli.
Jeszcze niedawno dojazd do parku Phong Nha i zwiedzanie jaskiń wiązały się z licznymi trudnościami, z których wcale nie najmniejszymi były brak informacji oraz kłopoty z transportem. To już przeszłość. Wietnam to kraj ludzi interesu, dla przejęcia pieniędzy przywożonych przez turystów zrobi się tutaj bardzo wiele. Udogodnień dla przybyszów nie brakuje.
Najprostszy sposób zwiedzenia grot nie wymaga nawet samodzielnego przyjazdu do Phong Nha. Wystarczy zatrzymać się w położonym na wybrzeżu mieście Dong Hoi (przy głównej drodze z północy na południe kraju, przejeżdża tędy również pociąg na trasie Hanoi-Sajgon) i wykupić jednodniową wycieczkę. Tak uczynili wspomniani w poprzednim poście sympatyczni młodzi Niemcy z Bawarii, których spotkaliśmy następnie niespodziewanie w jaskiniach. My zdecydowaliśmy się na bezpośredni dojazd do wioski (a właściwie turystycznego miasteczka) Phong Nha nocnym autobusem sypialnym z Ninh Binh. Niemcy, których racząc się przy domniemanym pożegnaniu piwem, zostawiliśmy wieczorem przy suto zastawionym stole w znakomitej restauracji Duc Nhat, wybrali podróż pociągiem. Minus jazdy nocnym autobusem polegał na tym, że w Phong Nha wysadzono nas o 4 rano. O tej porze śpi nawet Wietnam! Bez większych ceregieli wzięliśmy pierwszy z brzegu pokój hotelowy za 10 USD i też zanurzyliśmy się w przerwane objęcia Morfeusza.
Po przebudzeniu, krótka narada. Co i w jaki sposób chcemy zwiedzać? Park narodowy Phong Nha zajmuje spory obszar, możliwych do zaliczenia jaskiń kilkanaście. Zawodowi włóczykije odżegnują się na necie od wszelakich form zorganizowanych (tłok, poganianie przewodników itp.), zalecając wynajęcie skuterów albo rowerów i objazd samodzielny. To jednak wymaga czasu oraz... pogody. Poruszanie się otwartym środkiem lokomocji po subtropikalnym, górskim lesie, nawet niezłymi drogami, ale przy padającym deszczu to średnia przyjemność. A tymczasem bogowie pogody, darzący nas dotąd od dziesięciu dni znakomitym słońcem, odwrócili w końcu swoje spojrzenie. Ale jesteśmy już właściwie w Wietnamie Środkowym. A tutaj, od listopada do marca wypada pora deszczowa. Pora deszczowa, czyli leje bez przerwy! I rzeczywiście, na niebie zbierają się ciężkie chmury, prognozy odczytane na necie niezbyt dobre. Decydujemy się więc skorzystać z oferty biura (aj, wszyscy prawdziwi podróżnicy przewracają oczami z oburzenia i pogardy) oraz zwiedzić tego dnia dwie z najatrakcyjniejszych według neta jaskiń: Thien Doung Cave (tzw. Paradise Cave) oraz Phong Nha Cave. Ta pierwsza położona jest ok. 15 km. od wioski, druga znajduje się w jej granicach, ale dostęp do groty możliwy jest tylko drogą wodną i turyści zwiedzają ją łodziami. Połączyliśmy ten zakup z przejazdem następnego dnia do miejscowości Hue (nasz kolejny cel), po drodze zwiedzanie kompleksu tuneli z okresu wojny wietnamskiej w tzw. Strefie Zdemilitaryzowanej (DMZ). Za wszystko razem od dwóch osób 2 mln. dongów, około 90 USD. Stwierdzamy, że to niewygórowana cena za tyle atrakcji plus zapewnienie dachu nad głową oraz przyzwoity (jak się okazało) lunch podczas zwiedzania!
Między nami jaskiniowcami :D
Przed planem Paradise Cave.
Pierwsze utwory krasowe.
Jaskinia jest naprawdę bogata we wszelkiego rodzaju stalag...-tyty, -naty i -mity.

Imponujący stalagnat.
Interesujący stalagmit.

Zbyszko podczas wędrówki wyznaczonym szlakiem.
Panorama jednej z sal.
Nad jeziorkiem podziemnym.
Inna z sal Paradise Cave.
Pocałunek słoni.
...a wokół utwory krasowe.
Powoli kierujemy się do wyjścia.
Na początek pomniejsza atrakcja, krótka wizyta w ogrodzie botanicznym, czyli spacer "dzikimi" ścieżkami po miejscowej dżungli. Trwa to może pół godziny, groty czekają.
Jaskinia Paradise Cave, do której trzeba podejść kilkaset stopni, rzeczywiście robi ogromne wrażenie. Wiele osób na necie opisywało ją jako najwspanialszą, jaką kiedykolwiek widzieli. Nad podpisaniem się pod takim stwierdzeniem musiałbym się zastanowić, ale piękna tej grocie odmówić nie sposób. Piękna oraz imponujących rozmiarów. Stalagmity, stalaktyty, stalagnaty oraz inne utwory skalne typowe dla jaskiń krasowych występują tutaj w ogromnej skali. U wejścia do jaskini aż tak bardzo tego nie widać, dlatego w pierwszej chwili można odczuć rozczarowanie. Urodę Paradise Cave docenimy w pełni na jej dnie, spoglądając ku górze. A czeka nas prawie kilometrowy spacer, bo zwiedzającym udostępniono taki właśnie, obszerny fragment. Obawialiśmy się typowych dla grupy zorganizowanej niedogodności: braku czasu, tłoku, poganiającego swoje „owieczki” przewodnika. Tymczasem nic z tych rzeczy. Przewodnik poprzestał na ogólnym wprowadzeniu, pozostał przed wejściem i dał nieco ponad godzinę na samodzielne zwiedzanie. Wszyscy krążyli sobie powoli oraz do woli, we własnym tempie. Ludzi zawsze tu sporo, niezależnie od tego, czy przyjedziemy indywidualnie, czy z grupą, różnicy większej praktycznie więc nie ma. Można wykupić również wejście do dalszych, niedostępnych dla samodzielnego zwiedzania partii groty. Te wyprawy odbywają się, oczywiście, pod opieką wyspecjalizowanego przewodnika. Urodę jaskini niech ukażą zdjęcia.
Po przejeździe do Phong Nha oraz obiedzie w restauracji na przystani czas na drugą z zaplanowanych jaskiń. Tymczasem zaczęło padać i gratulujemy sobie wyboru sposobu zwiedzania. Do jaskini Phong Nha wpływa się drogą wodną i w taki też sposób tę grotę się eksploruje. Ma inny charakter niż Paradise Cave. Mniej tu może klasycznych utworów naciekowych, wynagradza to obecność rzeki i lustra wody. Do tego ciekawostka historyczna. Podczas wojny wietnamskiej urządzono tu szpital, zabezpieczony setkami metrów litej skały przed amerykańskimi bombardowaniami z powietrza. Na sam koniec rejsu turystów wysadza się na suchy fragment groty i opuszczamy ją na własnych nogach, podążając ku oczekującym łodziom. Powyżej znajduje się jeszcze mniejsza jaskinia, Tien Son, w której usytuowano stare świątynie buddyjskie. Na tę zabrakło już czasu, to minus formy zorganizowanej. Ale i tak robi się już późno, zaczyna lać jak z cebra. Na szczęście, nasze łodzie są zadaszone. Na przystani spotykamy niespodziewanie znajomych Bawarczyków. Też zwiedzają, tylko przyjechali z miasta Dong Hoi. Salutujemy sobie dzierżonymi w dłoniach puszkami lokalnego piwa.
Powracając łodzią do wioski Phong Nha odbywamy szybką naradę. Z najbardziej znanych i polecanych jaskiń pozostała jeszcze Hang Toi, czyli Dark Cave. W ciągu jednego dnia zwiedzić wszystkich trzech nie sposób. Na pierwszy ogień wybraliśmy dwie wspomniane, Paradise Cave oraz Phong Nha, które uznaliśmy za najatrakcyjniejsze. Teraz zastanawiamy się, czy przesunąć jutrzejszy wyjazd i poświęcić jeszcze jeden dzień na Dark Cave. Opinie na necie mieszane, jedni pieją z zachwytów, inni opisują to miejsce jako turystyczny cyrk i park wodny dla dużych dzieci. Istotnie, bliższa lektura wpisów utwierdza nas w przekonaniu, że główne atrakcje tej jaskini to nie tyle cuda natury, ile wymazanie się błotem, a następnie przygody we wspomnianym „parku wodnym”: skoki na linie do rzeki, wspinaczki po ścianie skalnej itp., itd. Wszystko to może miłe latem, przy ładnym słońcu i wysokiej temperaturze. Ale teraz, w grudniu? Przy 10-15 stopniach i padającym deszczu? Do tego stracimy jeden dzień w drodze na tropikalne południe kraju! A jesteśmy już spragnieni wyższych temperatur. W końcu przyjechaliśmy do Wietnamu między innymi po to, by wygrzać zimą cztery litery. Tymczasem, chociaż spędziliśmy tutaj już około dziesięciu dni, nadal nam się to nie udało. Wręcz przeciwnie. Decyzja może być tylko jedna. Zostawiamy Dark Cave miłośnikom wodnego szaleństwa, którzy przybędą do parku Phong Nha latem i postanawiamy trzymać się planu, czyli ruszać spiesznie do Hue.
Do kolejnej jaskini czyli Phong Nha można wpłynąć jedynie łódką. (która już na nas czeka)
Już z pokładu łódki.
Nasza pani kapitan Wewnątrz łódki poruszają się na wiosłach.
Utwory krasowe,trzeba przyznać, że mniej liczne niż w Paradise Cave...

...niemniej jednak i ta jaskinia ma swój...
...niepowtarzalny urok :D


Jedna z sal podziemnego szpitala polowego.
Prawda, że całkiem przyjemny wystrój sal dla rannych?
Opuszczamy Phong Nha.
I udajemy się w dalszą podróż szlakiem na południe.