sobota, 16 marca 2019

Bago – miasto(współczesnych) pałaców i świątyń

Bago, jeden z licznych w mieście posągów Buddy.

Bago
(występuje również wersja transliteracji: Pegu) to czwarte co do wielkości miasto w Birmie (ok. 280 tys. mieszkańców), stolica prowincji o tej samej nazwie. Położone jest ok. dwóch godzin drogi na północ od Rangunu. Ma za sobą bardzo długą i burzliwą historię. Wzmiankowane po raz pierwszy w IX w., powstało być może już kilkaset lat wcześniej. Bywało stolicą państw tworzonych przez zamieszkujący te okolice i walczący z Birmańczykami lud Monów, ale okres największej świetności przypadł na drugą połowę XVI w., gdy swoją siedzibę w zdobytym niedawno Bago ustanowili właśnie królowie birmańscy. Status ten miasto zachowało przez niespełna pół wieku. W swoich dziejach bywało wielokrotnie oblegane i zdobywane, palone i niszczone. Zdarzały się także trzęsienia ziemi. Z tego powodu właściwie wszystkie „zabytki” Bago, pałace i świątynie, zostały odbudowane w XX w. Ponowny rozwój nastąpił pod rządami Brytyjczyków, którzy uczynili je centrum eksploatacji okolicznych lasów tekowych. Jako ciekawostkę można podać fakt, że pod obecnymi rządami wojskowymi miasto było do 1988 r. całkowicie niedostępne dla obcokrajowców.
Do Bago prowadzi dobra droga z Rangunu, podróż samochodem albo autobusem zajmuje ok. dwóch godzin. Można wyprawić się tam na jeden dzień z Rangunu i wrócić, co wydaje się wskazane w razie planów dalszej podróży na północ. O wiele łatwiej złapać bowiem połączenia z niedawnej jeszcze stolicy, niż z samego Bago, położonego na uboczu głównej szosy do Mandalay. Bilety najlepiej zamówić w hotelu, kupowanie ich na dworcu autobusowym może okazać się skomplikowane (każda kompania posiada własne biura i kasy, brakuje informacji w alfabecie łacińskim, same dworce położone są na obrzeżach miasta). My wybraliśmy inny jeszcze wariant. Otóż zdecydowaliśmy się na wynajęcie samochodu z kierowcą, a to ze względu na fakt, iż obiekty turystyczne w Bago rozrzucone są w różnych częściach osady i nie da się obejść ich pieszo (środek transportu i tak będzie zatem potrzebny) oraz z powodu dalszej, planowanej podróży do górskiej świątyni Kyaikto (Złota Skała, Golden Rock). Leży ona kolejne dwie godziny drogi za Bago i dojazd z tego miasta może okazać się trudny. Od spotkanych kilka dni później turystów z Czech dowiedzieliśmy się, że nie udało im się takowego transportu znaleźć, a za podróż taksówką w obie strony z Bago do podnóża Golden Rock zażądano 120 USD. W tej sytuacji Czesi zrezygnowali. Wynajęcie wspomnianego samochodu oraz kierowcy na dwa dni kosztowało nas w Rangunie (po targach, oczywiście) 110 USD w biurze podróży. Wliczono w to dwudniową wycieczkę do Bago i Golden Rock oraz dorzucono bilety na nocny autobus sypialny z Rangunu do Naypyidaw. Kierowca miał na koniec podrzucić nas na dworzec autobusowy i odnaleźć właściwe biuro. Uczynił to zgodnie z umową, nie bacząc na straszliwe korki, tłok i ogólne zamieszanie na bardzo rozległym dworcu w Rangunie. Nie muszę dodawać, że zwiedzanie Bago przy pomocy samochodu oraz znającego okolicę Birmańczyka okazało się znacznie szybsze i przyjemniejsze niż jakikolwiek inny wariant (no, może lektyka byłaby przyjemniejsza, ale z pewnością nie szybsza – o tym innym razem).
Pagoda Shwe Maw Daw.
Obiekty „zabytkowe” w Bago objęte są wspólnym, obowiązującym wszystkich obcokrajowców biletem. Kosztował on w końcu 2018 r. 10 tys. kiatów (ok. 6,5 USD). Bilet nabywa się w pierwszym zwiedzanym obiekcie. Jak już wspomniałem, świątynie i pałace w Bago mają wprawdzie długą historię, zarówno zapisaną, jak i legendarną, ale wielokrotnie niszczone w wyniku katastrof dziejowych oraz naturalnych, pochodzą w obecnej postaci tak naprawdę z drugiej połowy XX w. Tym niemniej, prezentują się okazale i mogą wywrzeć wrażenie, zwłaszcza na osobach po raz pierwszy odwiedzających kraj buddyjski.

Pagoda Shwe Maw Daw – wedle legendy ufundowali ją jakoby dwaj bracia, bogaci kupcy, którym sam Budda (żyjący w VI w. p. n. e.) ofiarować miał dwa własne włosy. To oczywiście zupełnie nieprawdopodobne i budowla powstała najpewniej w XIV w. n. e. Zniszczona w XX w. skutkiem dwukrotnych trzęsień ziemi, odbudowana została w latach pięćdziesiątych. Nie przeszkadza to wierze, że w głębi stupy nadal znajdują się zamurowane włosy Buddy, w liczbie od dwóch do dziewięciu.
Rytualne bicie w buddyjskie dzwony :D

Jeden z ołtarzy przy dziedzińcu pagody Shwe Maw Daw.

Pagoda Hinthagon – wzniesiona w XVI w., w dobie świetności miasta. Obecna postać pochodzi z pierwszej połowy XX w.
Jedno z dzieci sprzedawców pamiątek
w pagodzie Hinthagon. 
Pagoda Hinthagon.



















Pagoda Kyaik Pun – to cztery, 27-metrowe posągi siedzącego Buddy, zwrócone do siebie plecami. Pierwotną świątynię wzniesiono w XV w.
Wejście do pagody Kyaik Pun.

Pagoda Kyaik Pun.

Zbyszko obmywa wodą figurkę tygrysa, znaku przypisanego urodzonym w poniedziałek.
Buddy dwa: jeden duży, drugi mały :D
Posąg Buddy Shwe Tha Lyaung – to, o dziwo, jedyny oryginalny zabytek w Bago. Olbrzymi posąg leżącego Buddy (56 m. długości oraz 18 m. wysokości) skutecznie kryje tajemnicę swego pochodzenia. Odnaleźli go przypadkowo w 1881 r. Brytyjczycy podczas przebijania linii kolejowej w okolicach Bago. Przypuszcza się, że rzeźba została zapomniana po upadku i zniszczeniu miasta w 1757 r. (to jedna z licznych katastrof dziejowych, które spadały na to miejsce), a następnie pochłonięta przez dżunglę. Nie udało się ustalić, kto i kiedy posąg wykonał. Odnowiony i pokryty zadaszeniem, stał się obiektem czci oraz dumy okolicznych mieszkańców. Uważa się go za drugi co do wielkości leżący posąg Buddy na świecie (co jednak wydaje się twierdzeniem przesadnym).
Posąg Buddy królujący nad jeziorem w pobliżu pagody Shwe Tha Lyaung.

Odnowiony posąg Buddy odnalezionego w dżungli.

Stopy Buddy z kołem życia przestawiającym kolejne wcielenia Buddy na drodze do Nirwany.

Obrazy przedstawiające historię odnalezienia posągu Buddy w dżungli.

Pałac Kambawzathadi – zrekonstruowany kompleks budynków pałacu króla Bayinnaunga, panującego w Birmie w XVI w. Główna budowla to wyniosła sala tronowa władcy. Impulsem do przeprowadzenia rekonstrukcji stało się odkrycie w latach dziewięćdziesiątych XX w. 179 dość dobrze zachowanych kolumn tekowych wspierających bliżej nieznaną, monumentalną budowlę. Optymistycznie uznano ją za pałac wspomnianego birmańskiego bohatera narodowego, spalony podczas upadku miasta w 1599 r. (to inna ze wspomnianych katastrof). Kolumny noszą ślady ognia. Na części z nich zachowały się wyryte w drewnie alfabetem birmańskim nazwy rożnych prowincji kraju. Opisy dla turystów twierdzą, że dla uczczenia władcy jego namiestnicy przysyłali na plac budowy najdorodniejsze pnie drzew tekowych ze swoich okręgów, prześcigając się wzajemnie ich rozmiarami oraz jakością. Rzeczywistość może okazać się bardziej prozaiczna. Nie ma żadnej pewności, że istotnie chodzi o pozostałości rezydencji króla Bayinnaunga. Równie prawdopodobna wydaje się wersja, iż chodziło tu o pałac jednego z późniejszych władców ludu Monów, którzy ponownie władali w Bago w XVII-XVIII w. W takim wypadku, budowla zostałaby spalona przez samych Birmańczyków, gdy w 1757 r. na nowo zdobywali miasto. Co więcej, ponieważ nie zachowały się żadne wiarygodne wizerunki albo opisy oryginalnych budowli z tego rejonu i epoki, rekonstruktorzy pałacu działali wyłącznie w oparciu o własną wyobraźnię. Tym niemniej, cały skansen to malownicze i dość spokojne miejsce, otoczone rozległym parkiem, w którym można odpocząć od dość tłumnie odwiedzanych świątyń.
Przed salą tronową pałacu Kambawzathadi.


Zbyszko miłośnik militariów :D

W sali tronowej.

Podczas spaceru po parku.
Czy wobec tak szeroko zakrojonej i w dodatku „radosnej” działalności rekonstruktorskiej lokalnych władz warto w ogóle do Bago jechać? Owszem, warto. Budowle, chociaż nieautentyczne i odbudowane lub po prostu wzniesione w XX w., wywierają jednak pewne wrażenie. A przede wszystkim, pozostaje jeszcze jedna, największa i tym razem prawdziwie autentyczna atrakcja Bago. śniadanie mnichów w klasztorze Kha Khat Waing Kyaung. Zorganizowane wycieczki biur podróży z niewiadomych powodów zwykle omijają to miejsce (i całe szczęście), o istnieniu klasztoru oraz możliwości obserwowania posiłku mnichów dowiedzieliśmy się dopiero w Rangunie, podczas wynajmowaniu samochodu. Mnisi buddyjscy są w Birmie bardzo liczni. To przeważnie młodzi chłopcy, oddani do klasztoru na wychowanie i naukę przez rodziców. Za przyjęcie syna należy złożyć odpowiedni dar, ale to i tak dla wielu chłopców z biedniejszych rodzin jedyna szansa zdobycia wykształcenia. Po osiągnięciu pełnoletności mogą odejść, ożenić się, założyć rodzinę i prowadzić życie świeckie. Większość tak właśnie czyni, ale dzieciństwo oraz wczesną młodość spędzają w klasztorze. Zgodnie z doktryną oraz idąc za przykładem Buddy mnisi jadają tylko to, co zbiorą jako jałmużnę. Na ulicach miast często można spotkać długie, poranne procesje zbierających datki mnichów. Otrzymują najczęściej ryż, owoce, czasami drobne banknoty. Jadać wolno im tylko przed południem, główny posiłek dnia spożywają więc o godz. 11.00, uprzednio przygotowywując otrzymane wiktuały. Mnisie gotowanie oraz następujące później śniadanie stały się w Birmie ceremoniami publicznymi i przyciągają obecnie licznych turystów. Widać to np. w Mandalay, gdzie taki posiłek zamienił się już w prawdziwą szopkę, a nieszczęśni mnisi dosłownie przebijają się pomiędzy szpalerami napierających ze wszystkich stron przybyszów z kamerami oraz aparatami fotograficznymi. Tymczasem we wspomnianym klasztorze Kha Khat Waing Kyaung w Bago można jeszcze znaleźć względną ciszę i spokój oraz coś z autentycznej atmosfery życia mnisiego. Przybywając po godzinie 10.00 mamy dość czasu, by swobodnie pokręcić się po salach lekcyjnych (młodzi mnisi odbywają przed śniadaniem lekcje), po kuchni (w której pracują starsi), po sali jadalnej (w której trwa zastawianie stołów). Turystów spotyka się niewielu i wtapiają się w tło, nikt też nie zabrania zaglądać, gdzie tylko zechcemy. Natrafiliśmy w tym klasztorze tylko na dwójkę innych „białych małp”, czyli parę przybyszów z Niemiec. Owszem, w swoim czasie zajechał autobus z turystami chińskimi. Okazało się jednak, że to również buddyści i przyjechali złożyć ofiarę. Już wcześniej zamówili i opłacili kilka worków ryżu, który gotowano teraz w wielkim kotle przed wejściem do sali jadalnej. Gdy ruszyła procesja kierujących się do tego pomieszczenia mnichów, ustawieni w szpaler Chińczycy wsypywali im ryż w niesione w dłoniach miski. Prawda, że wypadło to o wiele bardziej stosownie, niż nachalne pchanie się z kamerami, czego świadkami staliśmy się przy podobnej okazji „gastronomicznej” w Mandalay? Uprzejmi Chińczycy wyjaśnili, o co chodzi w tej ofierze i zaprosili nawet naszą dwójkę do udziału w rozdzielaniu jałmużny. Nie chcąc czerpać niezasłużenie z cudzej karmy dobrych uczynków wymówiliśmy się, rozdając w zamian małym mnichom kilka drobnych banknotów.
Poranne lekcje mnichów.

Przygotowywanie posiłków.

Jadalnia czeka na mnichów.

Chińczycy z ryżem na donację dla mnichów.

Przemarsz mnichów do sali jadalnej. Po drodze zbierają datki od zgromadzonych.

Mnisi podczas śniadania, obok widać pojemniki z zebranymi datkami (słodycze, ryż, drobne pieniądze).

Pośród biesiadujących mnichów.

Nasz wspaniały kierowca i przewodnik :D