|
"Wesoły Cmentarz" w Sapanta, uważany za jedną z najbardziej oryginalnych nekropolii na świecie. |
Marmarosz
albo Maramuresz to kraina historyczna wchodząca niegdyś w skład
węgierskiego Siedmiogrodu, od końca I wojny światowej podzielona
pomiędzy Rumunię, oraz kolejno: Czechosłowację, ZSRR i obecnie
Ukrainę. Do Rumunii przynależy mniejsza, południowa część
Maramoszu.
To
swego rodzaju kolejna wersja Bukowiny: kraj pokryty głównie górami
i lasami, stosunkowo dziki i słabo rozwinięty. Zdaniem wielu,
nadaje mu to swoisty, specyficzny urok. Turystę przyciągnąć mogą
również specyficzne, drewniane cerkwie tego regionu oraz atrakcja
jedyna w swoim rodzaju: „Wesoły Cmentarz” w Săpănta.
Ale po kolei.
Do
Maramoszu wjeżdżamy z Bukowiny drogą nr 18 przez przełącz
Prislop pomiędzy Górami Rodniańskimi i Marmaroskimi (łańcuchy w
Karpatach Wschodnich). Przełęcz znajduje się na wysokości 1416 m.
n. p. m. i opisywana jest często w samych superlatywach, jako
miejsce dzikie, niezwykle malownicze, urzekające, itp., itd. To
zdecydowana przesada. Prislop warty jest krótkiego postoju, ale na
kolana nie rzuca. Prowadząca tamtędy droga znajduje się w raczej
kiepskim stanie, na wielu odcinkach trwają prace budowlane, co nie
dodaje okolicy uroku. Wrażenie psuje też usytuowana na przełęczy
nowa, duża cerkiew oraz jej nieuporządkowane otoczenie. Pozostały
tylko pobliskie góry, dość wysokie i zalesione, bez śladu
obecności człowieka. W sumie Alpy to jednak nie są. Ot, takie
nasze Bieszczady.
|
Przełęcz Prislop. |
|
Nowa cerkiew, naszym zdaniem zupełnie niedopasowana do krajobrazu. |
|
Widok z przełęczy na okoliczne góry. |
Rozczarowani
nieco tą pierwszą atrakcją Maramoszu ruszamy dalej. Zjeżdżamy na
południe, w boczną drogę (najpierw nr 17C, później 186), by
zwiedzić usytuowane przy niej kolejne, bardzo charakterystyczne
cerkwie maramoskie. Pochodzą one z XVII-XVIII w. i wykonane zostały
w całości z drewna, będąc dziełem miejscowych budowniczych.
Najważniejsze z nich znajdują się w miejscowościach: Bra
sana,
Budesti, Desesti, Ieud, Plopis, Poenile Iezi, Rogoz, Rozavlea i Surdesti.
Obiekty te są stosunkowo słabo przygotowane na ruch turystyczny,
zazwyczaj pozostają na co dzień zamknięte na cztery spusty.
Niekiedy na drzwiach znaleźć można numer telefonu osoby
opiekującej się cerkwią wraz z informacją, że po zawiadomieniu
wpuści ona do środka zainteresowanych przyjezdnych. Raz czy drugi
decydujemy się na skorzystanie z tej oferty i dzwonimy. Istotnie,
pojawiają się wspomniani opiekunowie, sprzedają bilety po
niewygórowanych cenach i otwierają drzwi. Szczerze mówiąc,
wnętrza tych cerkwi większego wrażenia nie robią: małe, o
ścianach pokrytych wyblakłymi już nieco malowidłami, podobnymi do
widzianych już wcześniej w wielu innych miejscach Rumunii. W tej
sytuacji, kolejne świątynie oglądamy już tylko z zewnątrz. I
one, chociaż oryginalne, są zresztą do siebie bardzo podobne. Po
obejrzeniu czterech czy pięciu nic już raczej przybysza nie
zaskoczy. Na końcu tego szlaku, w Brasana na peryferiach Syhotu Maramaroskiego, znajduje się skansen, w którym zrekonstruowano ok. dziesięciu
zebranych w jednym miejscu obiektów. Zajrzeć warto, te z kolei
budowle rażą jednak nieco zbyt oczywistą „świeżością”.
|
Tradycyjna brama prowadzi do skansenu Barsana Monastery. |
|
Ogólny rzut oka na zabudowania klasztorne. |
|
Malowidła na sklepieniu głównej cerkwi klasztoru. |
|
Jedna z cerkwi przeniesionych do skansenu. |
|
Kolejna cerkiew w Barsana Monastery. |
|
Cerkiew Narodzenia NMP w Ieud. |
|
Cerkiew p.w. Archaniołów Michała i Gabriela w Rozavlea. |
|
Wnętrze świątyni w Rozavlea |
|
Rozavlea, Zbyszko na tle ikonostasu. |
Wizytówka
Maramoszu to ozdobne, drewniane bramy wjazdowe do gospodarstw.
Wyglądają one bardzo interesująco, o ile zostały starannie
wykonane i utrzymano je w dobrym stanie. Niestety, obecnie miejscowi
zbytnio już o nie nie dbają. Bramy „autentyczne”, czyli
rzeczywiście prowadzące do niektórych domostw, prezentują się
niespecjalnie okazale: zapuszczone, zdewastowane i raczej ubogo
zdobione. Te „bogatsze” to już dzieło lokalnych władz albo
zajazdów i restauracji. Wykonano je częściowo dla podtrzymania
tradycji, ale bardziej dla przyciągnięcia uwagi turystów i
klientów.
|
"Państwowo-cerkiewna" brama Maramoszu. |
|
Przykład drewnianej bramy "prywatnej", stosunkowo bogatej. |
|
Kolejna brama, tym razem wiodąca do zajazdu. |
|
Ogólny widok rynku w Syhocie Maramaroskim. |
|
Poranny targ uliczny w Syhocie Maramaroskim. |
|
Oryginalne "kariatydy" w Syhocie Maramaroskim. |
Po
pobieżnym zwiedzeniu Syhotu Maramaroskiego (nic tam specjalnie do
zwiedzania nie ma, ale to dobre miejsce na tanie zakupy odzieżowe –
w tym tradycyjnie szytych bluzek maramaroskich oraz bukowińskich,
sprzedawanych tutaj o połowę taniej niż w miejscach turystycznych,
warto też zajrzeć na poranny, uliczny targ) rezerwujemy przez
booking nocleg w wiejskiej cabanie
(gospodarstwie), położonej w pobliżu miasta, ale już w otoczeniu
gór. To Cabana Floare
de Maramures. Cieszy
się ona bardzo dobrymi opiniami, z miejsca zamawiamy też za
dodatkową, niewielką opłatą tradycyjny obiad oraz śniadanie.
Pomimo entuzjastycznych ocen poprzednich gości, w związku z
poszukiwaniem oraz pobytem w cabanie
spotykają nas rozliczne niespodzianki, częściowo miłe, ale i też
mniej sympatyczne.
Po
pierwsze, dojazd i lokalizacja. Miejsce podawane przez booking
niezupełnie odpowiada prawdzie. To dom właścicieli, ale nie samej
cabany.
Gdy zajeżdżamy na podwórko, szczęśliwi, że to już tutaj, bo
akurat skończyła się droga, dowiadujemy się lekko oszołomieni,
że musimy jednak jechać dalej, czymś w rodzaju kamienistej
ścieżki, może tak do 2 km., jak zapewnia sympatyczna skądinąd
właścicielka. Ruszamy więc w prawdziwe góry. Dróżka coraz
węższa i stroma, pobocza brak, wszystko zarastają drzewa i krzaki.
Zawrócić raczej się nie da, wyminąć kogokolwiek też będzie
niełatwo. Na szczęście, mamy napęd na cztery koła i wysokie
zawieszenie. A i tak w pewnym miejscu nie zdołaliśmy skręcić za
pierwszym razem, dobrze, że udało się stamtąd wycofać i
wypróbować inny łuk tego skrętu.
Wypatrując
z rosnącym niepokojem obiecanej kwatery, dostrzegamy wreszcie zjazd
z tej nieszczęsnej drogi, dom poniżej i tabliczkę z napisem cabana!
Uszczęśliwieni, nie czytamy zbyt dokładnie. Zresztą nazwy nie
pamiętamy w całości, jest zbyt długa, szczerze mówiąc.
Zwróciliśmy uwagę tylko na pierwszy człon: cabana.
Jak się okazało, to za mało, bo cabana
to ogólna nazwa gospodarstwa. Na nasze spotkanie wychodzi gospodyni,
potwierdza, że na nas czekała i zaprasza na nocleg. Ochoczo
prowadzi do pokoju, warunki nie do końca takie, jak zapowiadał
booking (np. nie ma wi-fi), ale przecież w Rumunii nawet booking
może się mylić (to już się zdarzało). Wkrótce podają zresztą
obiad, co dodatkowo odwraca naszą uwagę. Co prawda, miał być
tradycyjny i smaczny, a wypada raczej blado i mało oryginalnie, ale
nastrój poprawiają wydobyte z samochodowej lodówki piwo oraz
śliwowica, którą częstuje właścicielka.
I
oto nagle wybucha awantura! Przyjechała nasza „właściwa”
gospodyni, jak się później dowiedzieliśmy, zaalarmowana przez
własną matkę, że gdzieś po drodze „zniknęliśmy”. Okazuje
się, że to nie ta cabana!
Zamiast do Cabana
Floare de Maramures
zajechaliśmy do położonej po drodze (o ile można to nazwać
drogą) Cabana
Victor!
Ale dlaczego gospodyni tego miejsca potwierdziła naszą rezerwację?
Rumunki kłócą się zajadle, nie szczędząc sobie ostrych słów.
To nie pierwszy raz, gdy ta z Cabana
Victor
„podbiera” gości. Podobno regularnie niszczy też drogowskaz,
ustawiony przy krytycznym miejscu zjazdu. Drogowskaz informujący o
dalej położonej Cabana
Floare de Maramures.
Niezadowoleni, bo zdążyliśmy się już rozpakować, mamy jechać
dalej. Płacimy też ekstra za wspomniany obiad, to wynik „ustaleń”
obydwu pań. Ale przecież oboje coś niecoś wypiliśmy, całkiem
sporo, jak na standardy polskiej drogówki. - To żaden problem –
odpowiada nasza nowa gospodyni. - Tutaj policja nie zagląda. A gdyby
nawet ta czarownica złośliwie po nich zadzwoniła, to zanim
przyjadą, będziemy już na miejscu. I tam zaraz napijemy się z
moim mężem dużo lepszej śliwowicy. Nikt niczego nie pozna.
Jedźcie za mną. - I rusza z kopyta w zapadających ciemnościach
zupełnie zwyczajnym samochodem osobowym, podczas gdy my właśnie
przy skręcie w dalszą drogę omal nie ugrzęźliśmy z naszym
napędem czterokołowym oraz wysokim zawieszeniem! Widocznie rumuńscy
dżygici i rumuńskie amazonki takich udogodnień dla niewprawnych
kierowców nie potrzebują. (-: Może i dobrze, że noc zdążyła
zasnuć wszystko mrokiem, bo jadąc za naszą nową panią, zupełnie
nieświadomi tego faktu, przetoczyliśmy się przez drewniany mostek,
na oko niezbyt solidny, przerzucony nad parowem ze strumieniem.
Ujrzeliśmy go dopiero rano, w drodze powrotnej. I wtedy nie mieliśmy
już wyjścia, zresztą skoro raz wytrzymał...
Wreszcie
przyjemniejsza część wieczoru. Gościna w Cabana
Floare de Maramures
wyśmienita. Przyzwoite warunki, miejsce uroczo położone na stoku
góry, u szczytu otoczonej lasami polany. Dookoła cisza i spokój.
Te zalety krajobrazowe docenimy dopiero następnego dnia, bo jest już
ciemno, a nadto gospodarze pragną koniecznie zatrzeć wrażenie
wywołane poprzednim nieporozumieniem. Oferują drugi obiad, za
połowę wyznaczonej na bookingu ceny. Nie jesteśmy już głodni,
ale nie wypada odmówić. Zresztą jedzenie naprawdę świetne,
wreszcie takie, jak opisywano. Pojawia się też obiecana flaszka
śliwowicy, którą opróżniamy we czwórkę. Ponieważ to nasz ostatni
nocleg w Rumunii i zapasy procentów z Polski dawno się już
skończyły, możemy się zrewanżować jedynie winem ze sklepu.
Gospodarze chwalą je taktownie, chociaż sami z pewnością robią
znacznie lepsze. Żegnamy się w bardzo przyjacielskich nastrojach,
po czym rumuńskie małżeństwo rusza swoim samochodem do własnego,
położonego już przy prawdziwej drodze domostwa. Ciemności,
kamienista ścieżka, niepewne mostki oraz policja drogowa
najwyraźniej im niestraszne.
I
na koniec dwie ostatnie niespodzianki, które przyniósł poranek.
Znakomite, domowe śniadanie złożone z lokalnych potraw,
przygotowane przez matkę właścicielki. Po doświadczeniach obiadu
to właściwie nie zaskakuje, natomiast uczynił to wystrój sali
jadalnej. Utrzymany w tradycyjnym stylu, na ścianach makaty i
gliniane garnki. Ale nie wszystkie są z gliny. Podchodzę i
odkrywam, że kilka z tych zdobiących ściany naczyń do gotowania
to „tradycyjne”, emaliowane wyroby z... Olkusza! Tak oto obiekty
dawnego, prywatnego „eksportu” polskiego z czasów komuny
awansowały na dzieła „ludowego rzemiosła”. (-: Ogólnie jednak
Cabana Floare
de Maramures
to miejsce godne ze wszech miar polecenia. Trzeba tylko liczyć się
z kiepską drogą dojazdową oraz uważać na „czarownicę” z
Cabana Victor.
|
Powitalna biesiada gdy już z przygodami dotarliśmy do Cabana Floare de Maramures. |
|
Widok ogólny. |
|
Kuchnia, w której zakupiliśmy doskonałe, domowe zakuski :D |
|
Karmienie ryb. |
|
Feralny rozjazd z drogowskazem wabiącym do Cabana Victor, na którym następnie omal nie zawiesiliśmy samochodu podczas ewakuacji. |
I
na koniec najbardziej oryginalna z atrakcji Marmaroszu: tzw. „Wesoły
Cmentarz” w wiosce Săpănta.
Dlaczego „wesoły”? Bo nagrobki na tym cmentarzu są bardzo
niezwykłe. Drewniane krzyże, ale to przecież jeszcze nic takiego.
Zdumienie budzą natomiast ich zdobione rzeźbienia oraz umieszczone
na tabliczkach (czy raczej prawdziwych tablicach) barwne malowidła.
Kolory bardzo żywe, z przewagą niebieskiego. Obrazy przedstawiają
rożne epizody z życia zmarłego, nawiązując do jego zawodu,
zamiłowań, cech charakteru. Do tego rozbudowane, wierszowane
epitafia w tym samym duchu. Nie ma tu zadęcia, zadumy, lęku przed
śmiercią. Przeciwnie, z humorem przedstawia się zmarłych,
życzliwie, ale i wspominając o ich wadach, np. o lenistwie czy
zamiłowaniu do butelczyny. Takie krzyże nagrobne zaczęto wznosić
w tej wsi przed około 100 laty, a zainicjował to miejscowy artysta
i poeta ludowy, układając epitafia i wykonując nagrobki. Szybko
stało się to tradycją, kontynuowaną po dzień dzisiejszy. A
cmentarz zyskał światową sławę, jako jedna z najbardziej
oryginalnych nekropolii na kuli ziemskiej. Przyciąga też wielu
turystów, co jest główną wadą tego miejsca. Okolica cmentarza
przybrała bowiem charakter typowego, turystycznego jarmarku, ze
straganami, restauracjami i pensjonatami. Trudno, przed czymś takim
nie ma obecnie ucieczki i tyle. Nawet ucieczki w życie wieczne, jak
widać.
|
Cerkiew na cmentarzu w Sapanta |
|
Jeden z nagrobków (tutaj murarza). |
|
Ogólny widok na "Wesoły Cmentarz". |