|
Na samej północy Europy |
Noclegi
w Szwecji, Finlandii, a zwłaszcza w Norwegii są, niestety, bardzo
drogie. Nie tylko zresztą na polską kieszeń, także dla
przedstawicieli innych, bogatszych nacji europejskich. Z kolei sami
Skandynawowie uwielbiają campingi. Zorganizowanych, wyznaczonych pól
biwakowych oraz campingów jest bardzo dużo, warunki są w nich
zazwyczaj dobre, ale i ceny pobytu raczej wysokie. Niekiedy wymaga
się też dodatkowo posiadania specjalnej karty uprawniającej do
korzystania z tych miejsc. Jej wyrobienie jest także jednorazowo
płatne. Z tego powodu, wybierając się na
objazd Skandynawii z namiotem, postanowiliśmy rozbijać się „na
dziko”. To tutaj powszechna praktyka, dozwolona prawem. Można
biwakować np. w parkach narodowych oraz na gruntach prywatnych
(jeżeli w pobliżu domu, należy zapytać o zgodę właściciela –
zwykle nikt nie odmawia). Nie wolno rozbijać się tylko na gruntach
uprawnych oraz przy samych parkingach. Co prawda, w tych drugich
miejscach też niejednokrotnie widzieliśmy namioty i raczej nikt się
„nie czepiał”, ale biwakowanie na parkingu uchodzi jednak za coś
w złym tonie. Ostatecznie, Skandynawowie wybierają nocleg pod
namiotem dla kontaktu z naturą, a nie celem prozaicznego
oszczędzenia na kosztach hotelu! Trzeba więc trzymać fason i też
uchodzić za miłośnika przyrody. Prawdę mówiąc, pomimo tych udogodnień prawnych,
znalezienie dobrego miejsca na biwak wcale nie jest takie proste. Dla
naszych potrzeb powinno być ono ustronne (w końcu chcemy rano
wypełznąć nago z namiotu i umyć się), mieć dostęp do wody
(kąpiel, ablucje, zmywanie naczyń) oraz oferować możliwość
dojazdu i zaparkowania samochodu. To warunki trudne często do
spełnienia, zwłaszcza w Norwegii. Znajdziemy tam mnóstwo wody
(fiordy, rzeki, jeziora), ale zwykle o wysokich, stromych brzegach. A
gdy już trafi się jakiś zjazd, to zazwyczaj prowadzi prosto do
czyjegoś, ulokowanego nad wodą domu. Dość często właściciele
pustych, atrakcyjnych placów czy łąk nad wodą stawiają nadto
znaki i tablice, zakazujące biwakowania. Nie próbowaliśmy, co
prawda, sprawdzać, czy te zakazy są w jakikolwiek sposób
egzekwowane. Do tego bardzo liczne kampery turystyczne zajmują
wczesnym wieczorem wszystkie oczywiste miejsca. Gdy ktoś, tak jak i
my, korzysta z „białych nocy”, jedzie długo i szuka noclegu o
północy, staje się to problemem. Poniżej podaję kilka miłych
miejsc biwakowych, które udało nam się znaleźć i wykorzystać
podczas naszej podróży. Wszystkie spełniają najważniejsze
warunki: ustronność, dostęp do wody, dojazd i zaparkowanie
samochodu. Polecamy.
|
Całkiem przyjemne miejsce na biwak nad Zatoką Botnicką |
|
Z dogodnym dostępem do plaży |
|
Od drogi osłania nas solidna zasłona drzew. |
Szwecja
(nad Zatoką Botnicką, podążając ku kręgowi polarnemu) – jadąc
drogą E-4 ze Sztokholmu na północ przejeżdżamy przez miasto
Ume
å.
Równo na 39 km. za tą miejscowością trafiamy na odbicie w prawo
bocznej, asfaltowej szosy, prowadzącej do wsi Ratan (jest
drogowskaz). Trzeba przejechać ok. 9 km. Kilkaset metrów przed
osadą (tzn. przed tablicą z nazwą) widzimy po prawej oficjalne
pole biwakowe. Na jego wysokości, po lewej, znajduje się las. Za
mniej więcej stumetrowym pasem drzew odnajdujemy miłą, trawiastą
polanę, wychodzącą prosto na piaszczystą plażę Zatoki
Botnickiej. Można do niej dojechać zwykłym samochodem, leśnym
duktem, zachowując elementarną ostrożność. Droga odbija w las (w
lewo) nieco przed polem biwakowym. Na polanie przygotowano miejsce na
ognisko, wzniesiono drewnianą, ogólnie dostępną ubikację (czystą
i zadbaną) oraz obszerny, również drewniany budynek przebieralni.
Może on posłużyć za przydatne schronienie na noc w razie deszczu.
Dobry dostęp do morza. Jedynym minusem są stada komarów, ale w
tych okolicach, wiosną i latem, to powszechna plaga.
|
Finlandia nad Jeziorem Trzech Tysięcy Wysp |
|
Przygotowano nawet miejsce na ognisko |
Finlandia
(w Laponii, nad Jeziorem Trzech Tysięcy Wysp) - dojeżdżamy drogą
nr 4 do miasteczka Ivalo (ok. 300 km. na północ od kręgu polarnego
i Rovaniemi), stąd szosa wiedzie do Inari (turystycznego centrum
Laponii). Zanim jednak tam dojedziemy, ok 10 km za Ivalo, po prawej
ukazuje się rozległa przestrzeń wspomnianego wyżej jeziora. Mniej
więcej 300 m. wcześniej odchodzi również w prawo droga leśna, która niemal
natychmiast rozgałęzia się na dwie odnogi. Obydwie prowadzą do
miłych miejsc nad wodą, oddalonych od głównej szosy o ok. 100 m.
Bez problemu wjedzie tam samochód osobowy. Miejscowi przyjeżdżają
tam na ryby, ale jest kilka odrębnych placyków przydatnych do
biwakowania, więc zwykle znajdzie się coś wolnego. Przygotowano
miejsca do rozpalenia ognia, dobry dostęp do wody, piękna panorama
jeziora otoczonego lasem. Jedyny minus – woda lodowata, ale to
przecież Laponia!
|
Wspaniałe widoki fiordu Holmen dostępne po wyjściu z namiotu |
|
Prawda, że uroczo? |
Norwegia
(pomiędzy Alta i Tromsø,
w pobliżu fiordu Øksfjord
i lodowca Øksfjordjøkelen)
– z miejscowości Saltnes nad wspomnianym fiordem wyruszają
wycieczki łodzią do czoła lodowca, schodzącego tam do wody.
Dojazd drogą nr 365, odbijającą w prawo od głównej szosy nr 6
przed wsią Alteidet. Niestety, wzdłuż całej drogi nr 365 (ok. 10
km.), a także w samym Saltnes nie udało się znaleźć dobrego
miejsca na biwak. W Alteidet znajduje się camping, oczywiście
płatny. Jeżeli jednak wrócimy na drogę nr 6 i pojedziemy dalej,
to ok. 1 km. za wsią trafimy na odcinek, w którym szosa schodzi ku
wodom fiordu Holmen (połączonego z Øksfjordem).
Po prawej stronie znajduje się niewielka, przydrożna zatoczka
(nawierzchnia gruntowa, ale ubita), w której zmieści się samochód.
Obok wygodne zejście na nadbrzeżną łąkę. Mamy tu ruiny jakiegoś
pomostu, zapewne dlatego poprowadzono niegdyś wspomniany zjazd.
Obecnie nie polecam jednak próby forsowania zwykłym samochodem.
Lepiej zostawić auto przy drodze we wspomnianej zatoczce i znieść
sprzęt biwakowy (15 – 20 m.). Od strony drogi (nocą mało
uczęszczanej) osłaniają zarośla, wieś Alteidet (widoczna za
wodą) jest na tyle odległa, że można się nią nie przejmować.
Zaletą tego biwaku są rewelacyjne widoki ośnieżonych gór
schodzących do fiordu oraz dobre drewno na ognisko, pochodzące z
wyrzuconych na brzeg resztek pomostu.
|
Miejsce tuż pod mostem w Salstraumen |
|
I widok na piętrzące się wody prądu pływowego tuż po wyjściu z namiotu. |
Norwegia
(Salstraumen w pobliżu Bodø)
– Salstraumen to miejsce, w którym występują najsilniejsze na
świecie prądy pływowe. W tamtejszej cieśninie, dwa razy na dobę
ścierają masy wód pchanych odpływami i przypływami morza. Można
to obserwować z bardzo wysokiego mostu przerzuconego nad cieśniną,
z wynajętej łodzi, oraz z punktu widokowego, usytuowanego pod samym
mostem, na wschodnim brzegu przesmyku. Jadąc drogą nr 80 z Fauske w
stronę Bodø
nie dojeżdżamy do samego miasta lecz odbijamy w lewo na szosę nr
17 (przed miejscowością Løding)
i podążamy prosto do oddalonego o ok. 10 km. Salstraumen.
Wspomnianego mostu na pewno nie da się przeoczyć. Jest bardzo długi
i wysoki. Można stanąć i przyjrzeć się okolicy. Gdzie jednak
szukać miejsca na biwak? Jeszcze przed mostem, w prawo odbija zjazd
do usytuowanego pod filarami parkingu oraz sąsiedniego campingu
(płatnego, rzecz jasna). Warto się tam zatrzymać celem
odnalezienia tablicy z wywieszonymi, aktualnymi godzinami
występowania wspomnianych pływów (są zmienne). Przy okazji
rozpoznajemy okolicę Po lewej stronie wyniosłego filaru (patrząc
od strony, z której nadjechaliśmy z Fauske) prowadzi z parkingu
gruntowa, ale dobrze utrzymana droga do kilku domów. Zatacza ona łuk
w prawo, przechodząc pod mostem. Podążając nią dalej, trafiamy
na spory budynek publicznej toalety (bardzo porządnej i czystej),
tutaj skręcamy w lewo, prosto ku cieśninie oraz kolejnemu filarowi.
Omijamy jeszcze jeden domek i oto jesteśmy na punkcie widokowym pod
samym filarem, na brzegu przesmyku. Można bez problemu zawrócić i
zaparkować auto. Tu właśnie się rozbiliśmy, pod mostem, tuż
przy wodzie, obok przygotowanego dla turystów stołu z ławami. To
miejsce to publiczny park, dostępny dla wszystkich. Plusy: doskonały
widok na prąd pływowy, wystarczy nastawić budzik, wypełznąć z
namiotu i już jesteśmy na punkcie obserwacyjnym, obok stolik przy
którym można wygodnie zjeść, w pobliżu wspomniany sanitariat.
Biwakowaliśmy tam dość długo, zaspaliśmy i czekaliśmy na drugi
przepływ (silniejszy zresztą, jak się okazało) prądu pływowego.
Przyszło wielu turystów, nikt się nie zdziwił widokiem naszego
namiotu.
|
Domek, na tarasie którego spędziliśmy komfortowo deszczową noc. |
|
Prawda, że miłe miejsce gdy wokół ulewa a my chcemy spędzić noc pod namiotem? |
|
I do tego można poimprezować bez obawy zmoknięcia :D |
Norwegia
(u podnóża lodowca Svartisen) – jedziemy drogą nr 6 na północ
od miasta Mo i Rana (to dwie połączone miejscowości, stąd taka
dziwna nazwa), po ok. 13 km. we wsi Røsvoll
skręcamy w lewo. Drogowskazy kierują zarówno na lodowiec, jak i na
lotnisko, usytuowane przy drodze. Lotnisko mijamy i podążamy ok 25
km. dobrą szosą za znakami kierującymi na Svartisen-Austerdalsisen
(to nazwa jednego z jęzorów oraz pobliskiego jeziora). Droga
wiedzie wzdłuż rzeki, można tam znaleźć niezłe miejsca na
biwak. Ominęliśmy jednak wszystkie z powodu kiepskiej pogody
(siąpił deszcz), licząc na coś lepszego na końcu trasy. Droga
doprowadza do jeziora Svartisvatnet, po którym raz dziennie o 12.00
(powrót 15.00) pływa łódź do miejsca startu szlaku wiodącego do
podnóża lodowca (130 koron). To jedyny, wygodny sposób dotarcia do
jęzora, szlak pieszy wzdłuż brzegu (ok. 3 km.) jest bardzo
podmokły, poprzecinany licznymi rzeczkami i strumieniami.
Zdecydowanie odradzam, może poza suchym sierpniem. Obok przystani
zorganizowano coś w rodzaju prywatnego campingu. Oferuje on jedynie
miejsce, ubikację oraz kran z wodą. Postawienie samochodu i
rozbicie namiotu kosztuje 70 koron. Pieniądze zbiera właścicielka,
która przychodzi w tym celu ok. godz. 21. Bardzo sympatyczna, ale
stwierdziła, że nie lubi piwa, gdy zaproponowaliśmy jej czteropak
z Polski jako opłatę (warty tutaj zdecydowanie więcej niż 70
koron). Jej mąż, który steruje wspomnianym stateczkiem, złocistym
trunkiem zapewne nie gardzi (spoglądał dość pożądliwie, gdy
popijaliśmy wracając spod lodowca), ale i tutaj pieniądze kasuje
szefowa. Może nie bez powodu. W każdym razie, zgodziła się, gdy
spytaliśmy, czy możemy rozbić namiot na obszernej, zadaszonej
werandzie drewnianego budynku z napisem Svartiskiosken (na samym
końcu drogi). To chyba jakiś bufet, ale aktualnie (czerwiec 2017
r.) nieczynny. Doskonałe miejsce na biwak! Chyba najlepsze na które
trafiliśmy. Mieści się wygodnie akurat jeden namiot, można
rozstawić stolik, krzesełka, kuchenkę gazową itp. Rozpadało się
solidnie, a my nic sobie z tego nie robiliśmy! Wzbudziliśmy nawet
zazdrość pary młodych Francuzów, którzy spytali, czy także
zmieszczą się z namiotem. To akurat okazało się niemożliwe,
przyjęli jednak zaproszenie na wspólną kolację, wzbogaconą
Żywcem, żubrówką z sokiem jabłkowym oraz specjalną czekoladą z
Lyonu. Następnego dnia udaliśmy się statkiem na zdobywanie
lodowca, pozostawiając rozbity namiot i suszące się na werandzie
rzeczy. Zwinęliśmy to wszystko po powrocie, nikt nie miał nic
przeciw. Warto skorzystać z tego miejsca w razie złej pogody.
Oczywiście, trzeba uprzednio zapytać szefową o pozwolenie. Taki
dach nad głową wart jest 70 koron!
|
U podnóża lodowca Briksdalbreen nocleg nad malowniczym strumieniem |
|
Z drugiej strony w oddali widoczny jęzor lodowca |
|
Miejsce całkiem sympatyczne (widok z samochodu tuż przed odjazdem, namiot już był zwinięty ale po lewej widoczna łąka przy mniejszym strumyku) |
Norwegia
(u stóp lodowca Briksdalbreen) – wspomniany lodowiec jest
największym w Norwegii, a jęzor schodzący do doliny Oldedalen i
malowniczego jeziorka należał do najpiękniejszych w swoim rodzaju.
Należał, gdyż kilka lat temu runął w połowie wysokości i
obecnie urywa się na zboczu. Proces rozpadu i topnienia trwa nadal
(podczas ok. półgodzinnej bytności widzieliśmy dwa niewielkie
„oberwania” lodu). Warto się więc pospieszyć, aby zobaczyć
to, co jeszcze zostało. Do tego jęzora jedziemy z miejscowości
Olden, raczej wąską, ale dobrze utrzymaną drogą Fv 724. ten
lodowiec to tutaj główna atrakcja, do Olden podpływają fiordem
wielkie statki turystyczne, z miasteczka wyruszają autobusy oraz
dziecięce kolejki. Odległość wynosi ok 20 km. Po drodze mnóstwo
campingów (płatnych), które zajmują właściwie wszystkie dogodne
do biwakowania miejsca. Na końcu drogi płatny parking (50 koron) i
kolejny camping. Stamtąd można podjechać do jeziorka meleksem (250
koron za wynajęcie pojazdu) albo podejść pieszo (trasa łatwa, za
to malownicza). Gdzie jednak rozbić się z namiotem? Droga z
Olden wiedzie wzdłuż kolejnych jezior połączonych rzeką. Trudno
tam jednak trafić na dobre miejsce. Byliśmy już mocno
zaniepokojeni, gdy wreszcie uśmiechnęło się do nas szczęście
ok. 1 km. przed końcowym parkingiem. Szosa prowadzi tu lasem, po
lewej stronie płynie rzeka. I właśnie po lewej stronie trafiamy na
dziki zjazd na małą, nadrzeczną łąkę. Mam wrażenie, że
miejscowi biorą stamtąd kamień budowlany. Zjazd został
zablokowany kilkoma sporych rozmiarów głazami (potrzeba buldożera,
aby je ruszyć), ale można „przytulić” do nich samochód
osobowy w taki sposób, by otworzyć drzwi oraz zostawić swobodny
przejazd drogą. Wymaga to odrobiny kombinowania, ale jest wykonalne.
Tak też uczyniliśmy, rozbijając następnie namiot nad samą
rzeczką – dodatkowo uchodzi do niej w tym miejscu niewielki
strumień, w którym można dokonać ablucji oraz umyć naczynia.
Główna rzeka, płynąca od lodowca, ma zbyt silny nurt, by do niej
wchodzić. Plusem tego miejsca są wspaniałe widoki oraz kojący
szum wody. Minusy to częste od samego rana przejazdy autobusów
wycieczkowych (zarośla trochę osłaniają) i zimne powiewy wiatru
od strony lodowca. Woda, rzecz jasna, lodowata.
|
Kilka kilometrów od tego miejsca znaleźliśmy nasze miejsce
biwakowe, położone nad przepływającym poniżej strumieniem. |
Norwegia
(Borgund) – w Borgund znajduje się pochodzący z XII w. drewniany
kościół słupowy, w typowym, norweskim stylu. To chyba
najpiękniejszy przykład tego typu budowli w całym kraju (moim
zdaniem, rywalizować z nią zdolna jest tzw. „świątynia Wang”
w Bierutowicach, o ile można uznać ją nadal za autentyczną, po
przeniesieniu w XIX w. z Norwegii właśnie). Wejście 50 koron (w tym
bilet do pobliskiego muzeum), otwarte do 20.00. Po zwiedzaniu ruszamy
w stronę miejscowości Flåm,
słynnej ze swojej poprowadzonej przez góry linii kolejowej. Wypływają też stamtąd statki wycieczkowe oferujące rejsy po okolicznych fiordach. Obydwie
atrakcje godne polecenia, chociaż do tanich nie należą (po ok. 400
koron). Odległość z Borgund do Flåm
to ok. 50 km, ale z tego 24 km. to najdłuższy w Norwegii tunel.
Miejsce na biwak trzeba więc znaleźć wcześniej! Nowa droga (E 16)
wiedzie głównie zboczem góry, trudno tam o odpowiedni zjazd.
Dlatego ruszyliśmy z Borgund tzw. starą drogą (nr 630). Wąska,
kręta, bardzo malownicza, wiedzie przez wąwóz rzeki. Przez dłuższy
czas tu również nic się nie trafiało, napotkaliśmy wprawdzie dwa
parkingi, ale zawalone kamperami i pozbawione dostępu do wody,
bulgoczącej gdzieś niżej, wśród skał i zarośli). Minęliśmy
pierwszy zjazd na wspomnianą E 16. Ponieważ „nasza” stara droga
wiodła dalej, pozostaliśmy jej wierni. Nadal nic, 630-stka
definitywnie znalazła swoje ujście w nowej E 16, a miejsca na
obozowisko nadal brak. Poczuliśmy się prawie oszukani, gdy okazało
się, że w miejscu zejścia się obydwu dróg odbija wzdłuż E 16
dróżka gruntowa, nadal wiodąca brzegiem rzeki! Niepozorna,
porośnięta trawą, ale twarda i przejezdna. Nie ryzykując,
udaliśmy się na zwiad pieszy. I oto po ok. 200 m. natrafiliśmy na
rozszerzenie dróżki, coś w rodzaju zatoczki, wcinającej się w
nasyp E 16. Miejsce to jest porośnięte trawą, można tam swobodnie
zawrócić i zaparkować samochód, rozbić namiot, rozpalić
ognisko. Przez zarośla prowadzą dwie ścieżynki do odległej o ok.
10 m. rzeki. W miarę wygodne dojście do wody. Zatrzymują się
tutaj zapewne wędkarze. Droga prowadzi dalej, ale nie sprawdzaliśmy
już dokąd. Pewnym minusem są przejeżdżające górą samochody.
Wyniosły nasyp nie daje jednak wglądu w teren biwaku, a nocą ruch
nie jest duży.
|
Widoczek po wyjściu z namiotu podczas biwakowania w pobliżu Fredrikstad
|
I nasz namiocik rozbity tuż nad brzegiem jeziora. |
|
Norwegia
(w pobliżu Fredrikstad) – to już południowo-wschodnie krańce
Norwegii, niedaleko granicy szwedzkiej. Stanęliśmy tutaj obozem na
brzegu jeziora Visterflo. Wzdłuż jego zachodniego brzegu wiedzie
droga nr 112 z Greåker,
przez Rostadneset do zjazdu nr 9 z autostrady nr E 6. Rozbiliśmy się
przy pierwszych zabudowaniach Rostadnest. Znajduje się tam sporych
rozmiarów piaszczysty plac, na którym postawiono kilka hangarów
dla łodzi. Można jednak podjechać do miejsca, w którym linia
drzew i zarośli schodzi do wody. Osłaniają one w znacznym stopniu
od drogi oraz kilku pierwszych domostw, oddalonych zresztą o ok. 300
m. Dogodne dojście do jeziora. Miejsce może nie tak piękne jak te
w dzikich górach, przy lodowcach czy na wybrzeżach fiordów, ale
znośne. Łatwo stąd dojechać zarówno do Fredrikstad (miasta
twierdzy z XVII-XVIII w.) jak i do autostrady E 6, by kontynuować
nią podróż do Oslo czy w przeciwnym kierunku, do Goeteborga.
|
Urocze domki hobbitów na campingu Gjerdset Turristsenter niedaleko Drogi Trolli |
|
Widok z domków na okolicę również przyzwoity. |
|
Po południu można się zrelaksować w jacuzzi. |
|
Śniadanie w takim miejscu smakuje wybornie. |
Norwegia
(camping Gjerdset Turristsenter w pobliżu Drogi Trolli) –
Trollstiegen, czyli Droga Trolli, a właściwie droga nr 63 z
Ǻndalsnes
do fiordu Geiranger oraz wodospad Stigfossen, który ten trakt
przekracza, to jedno z najsłynniejszych miejsc w Norwegii. Szosa
wspina się kilkunastoma zakosami na niebotyczną wysokość zboczem
stromej doliny. Droga zamknięta jest dla ruchu w miesiącach
zimowych. Przejazd dostarcza niezapomnianych wrażeń. W tym celu warto poczekać na dobrą pogodę, a przynajmniej na dziurę w
chmurach. Ponieważ gdy przyjechaliśmy do Ǻndalsnes
lało jak z cebra, chmury zasłaniały szczyty oraz przełęcze,
postanowiliśmy odłożyć dalszą podróż o jeden dzień. Nie było
sensu szukać miejsca na biwak, zresztą co jakiś czas trzeba
skorzystać z udogodnień cywilizacji by dokonać niezbędnych,
gruntownych ablucji. Zaczęliśmy rozglądać się na necie za jakimś
campingiem. Jest ich w pobliżu bardzo dużo, odpowiednio jednak
drogich. Tymczasem na booking.com znaleźliśmy ofertę noclegu w
tradycyjnym domku-beczce za 200 zł. Jak na Norwegię, cena bardzo
niska. Dodatkowo zachęciła nas dostępność opalanego drewnem
jaccuzi na świeżym powietrzu. Po 20 min. meldowaliśmy się już w
ośrodku Gjerdset Turristsenter nad jeziorem Gjerdsetvatnet –
drogą nr 64 z Ǻndalsnes
wokół fiordu (ok. 15 km.). Miejscowość leży nieco na uboczu,
stąd zapewne niższa cena. Warunki bardzo dobre, domek oryginalny
kształtem, cieplutki, we dwójkę mieliśmy mnóstwo miejsca, bez
problemu zmieściłyby się także cztery osoby. Sanitariaty, WC,
prysznice, kuchnia polowa – wszystko na wysokim poziomie. I,
oczywiście, wspomniane jaccuzi, pod daszkiem rzecz jasna, które
właściciel rozpalił na nasze życzenie. Ok. 15.00 zlegliśmy już
w tym miejscu, podziwiając widoki (tzn. licząc na to, że wiatr
przegna wreszcie deszczowe chmury), popijając Warkę Strong oraz
integrując się z parą turystów z Niemiec (Warka Strong okazała
się nader przydatna). Ponieważ Droga Trolli jest dość często
zasnuta chmurami, to miejsce warte zapamiętania.
Po lekturze powyższego Skandynawię uważam za zaliczoną i usuwam ze swych celów podróży ! Opis i zdjęcia nieprawdopodobne.
OdpowiedzUsuńKrajobrazy są tam fantastyczne. Mnóstwo ludzi zwiedza kraj na rowerach. Z pewnością ujrzałbyś widoki równie niesamowite, jeśli nie piękniejsze.
OdpowiedzUsuń