![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYOfznHeeerQ9Ju54LXPwtLkbIKecLDHaQkmk4p9IZS-EkKwJzSD7IKxrYyxfx5DaYdwo1MdytQNVtbTSPtXI3aK0_JXTAJNjR4GV25Puu_TR93k_UVSiV7J_Xz-i5MpWnHVU8Mz1l/s640/IMG_4047.JPG) |
Widok na wieżowce Shanghaju |
Przed
nami wieczorny przejazd z Suzhou do Szanghaju. Odległość, jak na
Chiny, nieduża - około 100 km. Tym niemniej, w Polsce zajęłoby to
przynajmniej godzinę z okładem. Na peronie w Suzhou dostrzegamy
wymalowane, poprzeczne pasy, oznaczone numerami. Ustawiają się
wzdłuż nich ogonki pasażerów. Gdy pociąg się zatrzymuje,
przekonujemy się, że wejściowe drzwi poszczególnych wagonów
dokładnie odpowiadają tym liniom.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitzfeTMQa01vltUiLIFazdVQrELWMqHqSQDsnnKkxvTk9kaIg_-XZC4DZJwtv8_miSt5Oe9SYQ0OVWeZe5Wrx2cpEez8nU6YURY-F5VilvAfHkUP2I1TI0F_eNFGNy3xz9iyxi2qHL/s400/IMG_3986.JPG) |
Chińskie pendolino sunie z prędkością 300 km/h |
Numery także się zgadzają. Cóż
za precyzja! Dzięki temu prostemu zabiegowi nie ma biegania wzdłuż
składu i szukania swojego miejsca. Wszyscy szybko i w należytym
porządku znikają w środku. Wysiadający podróżni opuszczają
wagony drugimi drzwiami. Rozsiadamy się wygodnie, sięgam po
zakupione na drogę piwo. Pociąg gna w ciemnościach. Wzrok
przyciąga szybkościomierz, 300 km/h! Kolejny rekord. Tak się
zapatrzyłem w migające cyferki, że nie zdążyłem dopić piwa!
Jechaliśmy niespełna 20 min. i już jesteśmy na miejscu! Suzhou
słusznie traktowane bywa jak przedmieście Szanghaju. Czymże
zresztą jest 5 mln. mieszkańców „wodnego miasta” wobec 32
mln. w Szanghaju? To w istocie największe miasto świata, bo
Chongqing sztucznie zawyża swoją populację, uznając za
mieszczuchów ludność całego, dość rozległego okręgu
administracyjnego. I pomyśleć, że najstarsze wzmianki wspominają
w X w. o Szanghaju jako o skromnej wiosce w prefekturze Suzhou!
Pomogło nadmorskie położenie, nieopodal ujścia rzeki Jangcy.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgP4toD9ERRBW55sdn-GyvGAxeM3Q_98n1NAKMiodPP4yNGZzFfdqmQKjt33HkctuJ0nBZ5uoWBfBCY74zqsI68tcR_iA7Xzl-y1umEUsPJ749oek8OehfiEPLDXm9alHV_vKe9SSIR/s640/IMG_4049.JPG) |
Widok na Bund - zabudowa o charakterze kolonialnym |
To
prawdziwe wrota Chin, wykorzystywane w XIX/XX w. przez europejskich
kolonizatorów. To pod ich faktycznymi rządami, w trudnym dla
Państwa Środka okresie, miasto zrobiło karierę i stało się
metropolią. Chiny zachowały formalnie suwerenność, ale w
Szanghaju ważniejsze mocarstwa kolonialne uzyskiwały tzw.
„koncesje”, eksterytorialne enklawy, w których kolonizatorzy
utrzymywali własne urzędy, siły wojskowo/policyjne oraz w których
obowiązywało europejskie prawo. Po tej epoce pozostała zabudowa
„starego” Szanghaju, zwłaszcza liczne, reprezentacyjne gmachy
wzdłuż nadrzecznej promenady – Bundu, wzniesione na przełomie
XIX/XX w. Nadają one metropolii wygląd bardzo europejski. Z drugiej
strony, miejscowi pamiętają o tym, że przy bramie
reprezentacyjnego parku miejskiego umieszczono wtedy tabliczkę z
napisem „Psom i Chińczykom wstęp wzbroniony.” Przestrzegania
tego zakazu pilnowali pozostający w służbie brytyjskiej,
sprowadzeni z Indii Gurkhowie. W praktyce wpuszczano wprawdzie
miejscowych odzianych „w odpowiedni sposób”, czyli po
europejsku, ale niewiele to zmieniało. Złote czasy kolonizatorów
dobiegły końca wraz z okupacją japońską podczas II wojny
światowej (1941-1945), w następnych latach przez Szanghaj uciekali
po przegranej wojnie domowej przeciwnicy komunistów i towarzysza Mao
(1949). W obecnej epoce otwarcia Państwa Środka i jego dynamicznego
rozwoju, miasto znowu złapało wiatr w żagle. To główne centrum
gospodarcze Chin, a przez to i jeden z najważniejszych ośrodków
ekonomicznych świata. Symbolem tego stała się nowa dzielnica
wysokościowców, usytuowana po przeciwnej względem starego Bundu
stronie rzeki Huangpu. Budują ją w takim tempie, że imponująca
panorama (na której tle fotografują się wszyscy turyści) zmienia
się dosłownie z roku na rok. Najwyższy obecnie budynek,
Shanghai Tower, ukończono w 2015 r. Liczy 632 m. wysokości i przez chwilę był najwyższym gmachem na całym świecie. Aktualnie Chińczyków wyprzedzili szejkowie z Dubaju, ale Państwo Środka z pewnością nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. W Szanghaju niemal wszystkie względnie nowe gmachy są zresztą bardzo wysokie. Ceny gruntów kosmiczne, a gęstość zaludnienia taka, że na każdego mieszkańca przypadają 2 m kwadratowe powierzchni ziemi. Gdzieś muszą się pomieścić.
O
ważności miasta przekonujemy się już na dworcu. Jak zwykle
olbrzymi, naszej linii metra szukamy podziemnymi korytarzami przez
ponad pół godziny, tak bardzo jest oddalona (i kiepsko oznakowana)
stacja wejściowa, której nadano rzekomo nazwę „Dworzec Główny”.
Przy okazji trafiamy na kasy biletowe, w których, korzystając z
okazji, odbieramy nasze zakupione jeszcze w Polsce bilety na nocny
pociąg do Pekinu za dwa dni (przypominam wszystkim, którzy mogą
trafić do Chin, o konieczności osobistego odbioru w kasie biletów
nabytych przez internet). Przyjemną niespodzianką okazuje się
natomiast to, że tutaj wielu ludzi mówi po angielsku! Jak nigdzie
indziej w Chinach. Sami zagadują i proponują pomoc w odnalezieniu
drogi, gdy widzą zagubionego nieco cudzoziemca. Jeszcze dość długa
podróż metrem, kolejne pół godziny krążenia po rozległych
placach i długich ulicach (lokalizator znowu spisał się kiepsko) i
jesteśmy w naszym hotelu. Tu nie ma żadnych problemów z rezerwacją
i wkrótce lądujemy w łóżku, z kubkiem herbaty z prądzikiem w
dłoni (dzień był chłodny i dżdżysty, a my zwiedzaliśmy
położone „na wodzie” Suzhou i Tongli – teraz oddalone już o
100 km. oraz 20 min. jazdy pociągiem).
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgknu73n7XKYoCjzkEsG6hvc_JCrKc4IOAXAejRXH1xuz_G3zT2JSl2FaDnp70z1VVebTd3lms_bXVBIpC5FJY13eB6CpEqmdsx6ueByJ7TNvP5fIluw8qxsuu33QmIqNZzxqDt87h1/s640/IMG_3990.JPG) |
Dumny posiadacz biletu na kolejkę Maglev |
Następny
dzień zaczynamy od najważniejszej, zdaniem wielu, atrakcji miasta –
przejażdżki superszybką kolejką magnetyczną Maglev, przewożącą
pasażerów na oddalone kilkadziesiąt kilometrów i usytuowane w
pobliżu brzegu morza lotnisko międzynarodowe.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirP0HROaCd6us-EuqBq_bcyEz7Vc_4snyfPUp_sZJ62JMgTvlSSve5fnrthkX_X9QU0creYq0b7wpVzmcX3FqE2_N0YeIFrfGaKRfbHD1znNLWyga-BdJgoNBLNioCM0JpGwDktXm6/s400/IMG_3999.JPG) |
Ach te Chiny...szybko...szybciej...i...torpeda! |
Dla niektórych to
wręcz najważniejszy cel turystyczny wizyty w Chinach (spotkaliśmy
potem takich entuzjastów w Pekinie). Punkt startowy kolejki
usytuowany jest przy stacji metra Longyang Road (linie nr 2 i 7).
Kursuje codziennie w godzinach 6.45 – 21.30, ale tylko dwa razy w
ciągu dnia z prędkością maksymalną 430 km/h (tzn, podczas prób
wyciśnięto z niej 505 km/h, ale nie podczas normalnej
eksploatacji). Te dwa „okienka” to 9.00 – 10.45 i 15.00 – 16.
45. Poza tymi godzinami torpeda sunie nieco wolniej, zaledwie 300
km/h. Prawda, że nic specjalnego? Oczywiście, wszyscy turyści
zjawiają się w tych „szybkich” godzinach. Tłoku jednak nie ma,
bez problemu mogliśmy przebierać w miejscach siedzących. Koszt
przejazdu dość spory jak na Chiny: 50 yuanów (ok. 30 zł.) w jedną
stronę, bilet powrotny 80 yuanów.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkpgoxXq84baGXaH4hxB3ZZaFCiwX9exOGHQkARRGDlsmLHX8suFXeqqEQQBVs9VMkI7LlGLszUvRwTFNoHOgei-EZvzEMP8dCKKNM0SXB0C_aPo5muGWTiOiAWK6KLjWkdft0kr29/s640/IMG_4002.JPG) |
Przy składzie kolejki Maglev... |
Ale z powrotem można wrócić
„normalnym” metrem. Podróż trwa około godziny, za to dużo
taniej i daje dość czasu, aby obejrzeć trasę (metro jedzie tu po
estakadzie). „Szybki” Maglev pokonuje drogę w 7 min. 20 sek.
Doprawdy, nie próbowałem już pić piwa! W trasie nie odczuwamy
zresztą żadnych wstrząsów czy sensacji. Torpeda sunie gładko,
tylko uciekający w zawrotnym tempie krajobraz świadczy o
osiągniętej prędkości.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgApw7nOPSpOC_tH3i_K-2RJaVmYcfOIwFQu5170YSuHJD5lQxjpb2AS7TKu91Jcg0EwVAN73SkuIGjZZZW-UOREzL0zJNclonfuoYbh4Z_fBvrZef9MWxEiq3WOIHrbvdQjqoix2JM/s400/IMG_4004.JPG) |
Już koniec przejażdżki...wracamy z powrotem do miasta. |
Turyści skupiają się na chłonięciu
tego wrażenia oraz na obserwowaniu i fotografowaniu
szybkościomierza. Trzeba się streszczać, bo maksymalną prędkość
430 km/h kolejka utrzymuje tylko przez minutę. Reszta to branie
rozpędu i hamowanie. Na końcowej stacji już tylko krótki spacer
do zwykłego metra. Naszą uwagę przyciągają zdobiące ściany,
symboliczne panoramy słynnych miast świata. Oczywiście, poza Nowym
Jorkiem i Sydney sama Europa, szczyt luksusu i elegancji. Szczególną
estymą cieszą się Włochy, wśród dziesięciu miast mamy: Rzym,
Wenecję i Pizę. Ale i Praga się załapała, obok Paryża, Londynu,
Berlina i Moskwy O Warszawie nikt tu zapewne nie słyszał. Co
mogłaby zresztą w tej konkurencji pokazać? Pałac Kultury albo
hotel Mariott? Śmiech na sali. Jak już wspomniałem wracamy metrem. Tym razem tłoczno, nic dziwnego, że
Maglev z trudem zarabia na siebie i z ekonomicznego punktu widzenia
okazał się przedsięwzięciem mało udanym. Ale też nie z tego
powodu został zbudowany. Co prawda, Japończycy mają kolej jeszcze
szybszą.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiw18P0s7eY4THeZviGIhS1vepaogRI4Sueea6p8ZAnuJEaSHlgcfWrxcOwzcAgcjs9vhNt1Jy_KHbgqmrbKZfvDkBnzS-I8SLo2ffiPuQs1s6GSkEROLZwGQYpV3qnc3IieIFhP5KS/s640/IMG_4039.JPG) |
Świątynia Nefrytowego Buddy... |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhm_Vyfy3l5QRVY5JOVDyEc0KZARCrMbnyvc-hXxf-Mhm4UPPzUe1dR4k_yLg16FpBWDl64VKqBBRA0Uex5bDwF44uRCpGpyS2K9GuAoean0dYqFhV-FS2l3ZaJAjaqrhc_cOQWIx6x/s640/IMG_4019.JPG) |
...obserwując pochód mnichów zdążających na nabożeństwo... |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhg-HQ50MJakxMutFHLv50e-iimX-292eL0BzIjbt9du45_fVCjx4lQkaOm3qg5meKYTzzEb2kmbJPbp5bxVJvebXFIovniAVhzQKQBdcP2iUtKaqQz-PVb-rqV2MPFj_sdIeoON7C0/s640/IMG_4017.JPG) |
...a mnisi idą...idą...ponoć 70 mnichów mieszka w tej świątyni. |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQc__d-OyP9NE7Iq0F408Bq6JbBOCoT7MqP8A9f1XzNo8IV0eKj9JrGEU80rkmKWhVk8SdP9wzhbkfiXu5KKpi4rKZ1uk63XoUlYAvfYfNt2SOPleRnl7Ms7z2CZgHCxJQnCJFmPvX/s640/IMG_4023.JPG) |
Posąg Szmaragdowego Buddy (był zakaz fotografowania ale strażniczka zajęła się wydawaniem "świętej" wody) |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-SOlo7SgFvdFH3ifdLz4jbctbheg-VuOj5iahoKiJBxUcrEX5aTwPi-g-WTbjr8BfrGuCGh58ls-pQ9mRIzFB16PlDCYt63PeXGXc4X3DtKimtxVSwmUChWNBlVz05VHriOO8o9NN/s640/IMG_4029.JPG) |
Widok na jeden z dziedzińców świątyni |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvulItgCOoFlHaZUqnvFgUMWEm-Sy5hRFFhDAbgNXOK88foDhFJjNDPL_HZ3gcCihh2BDQNoQ2LhQ9FeYeHGZvov22cEvS-H4vltq63iSgcJN9rfLTSMdCOuz5X-gnjLLIev39ues6/s400/IMG_4013.JPG) |
Bogini Guanyin w Świątyni Szmaragdowego Buddy |
Jedziemy
bezpośrednio do świątyni Nefrytowego Buddy (Jing'an) w centrum
miasta. Powstała w III w. i jest dużo starsza od samego Szanghaju.
Pierwotnie stała zresztą w innym miejscu i przeniesiono ją w XIII
w. Znajduje się w niej otoczony szczególną czcią posąg
Nauczyciela wykonany z nefrytu. Sama świątynia (20 yuanów) sprawia
dziwne wrażenie. Rozległy kompleks budynków utrzymanych w
tradycyjnym stylu, usytuowanych wśród bardzo wysokich gmachów
biurowo-mieszkalnych. Wygląda to tak, jak gdyby zbudowano to
wszystko na podwórzu kamienicy. Obecne budowle świątyni pochodzą
z XIX w., gdy odnowiono ją po poważnych zniszczeniach w trakcie
powstania tajpingów. Zamknięta i ponownie poszkodowana podczas tzw.
„rewolucji kulturalnej” w latach siedemdziesiątych XX w.,
została otwarta w 1990 r. Nadal trwają nieustanne prace remontowe.
Trafiamy na jakąś uroczystość, może obłóczyny mnichów? U
buddystów można zostać mnichem okresowym, na miesiąc lub dwa. To
w dobrym tonie i wielu poważnych członków społeczeństwa co
jakiś czas przeznacza np. na to swój urlop. Maszerują długim
rządkiem, mnóstwo ludzi (prawdopodobnie krewnych i przyjaciół)
przygląda się ceremonii, padając często na kolana oraz składając
pokłony przed licznymi posągami. Turystów do tego akurat budynku
nie wpuszczają porządkowi. Ada bezczelnie próbuje dołączyć do
kolumny mnichów, ale na mniszkę buddyjską jednak nie wygląda i
zostaje grzecznie zatrzymana.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLzQUOfaVM2nOYltY1PJKNRAqkco2jLFeXg_kwZx9YhhJSFBcy0RcXdIz4oZiZT7sBfG_Jghfhk8pw0F6yaCU6xZ_ECY6ZD59z3nkAbop_xbn4Q1AdEOSq9s6Nt6K6zvLeuexI02bw/s400/IMG_4015.JPG) |
Spacer po zakamarkach świątyni |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqfJSCLVWMhg1ReIYZSjuxDXEE7Vrfi9l4uoadYrQ8FnLvZyWYfocTlUMFSccnNUahflNb-KjkNM_Afli3Be80KZohVlJrWQARDQ_BMTyl6FRBSeqHuP0y2VLi_WLn_IDNdPQ36iqW/s400/IMG_4016.JPG) |
Wszystkiego muszę dotknąć :P |
Rozglądamy się więc po innych
miejscach, trwa remont i najważniejszy posąg przeniesiono na tyły
kompleksu. W jego odnalezieniu pomagają napotkani turyści z
polskiej wycieczki. Kolejny znak, że dotarliśmy do zeuropeizowanej
części Chin. Sam posąg taki sobie, oglądany z pewnej odległości
i słabo w tymczasowym miejscu wyeksponowany, nie robi wrażenia. Ale
miejscowi wyznawcy biją przed nim gorliwe pokłony oraz kupują
grzecznie świece na ofiarę, 200 yuanów za dwie sztuki, liczba
zapewne zwyczajowa. Odwiedzamy jeszcze sąsiedni pawilon z równie
dużym posągiem bogini Guanyin. To specyficzne dla buddyzmu
chińskiego, jedyne żeńskie wcielenie boddhisattwy. Przyznać trzeba, że posąg
bogini wywiera dużo większe wrażenie od Nefrytowego Buddy. Dla
chińskich buddystów Guanyin to ideał piękna i urody kobiecej –
najwidoczniej bez czegoś takiego żadna religia się nie obejdzie,
choćby nawet świętoszkowaci i ascetyczni starcy, Ojcowie
Założyciele, mieli inne plany. Przykład to kariera kultu NMP w
chrześcijaństwie, zresztą także w Chinach wspomniana Guanyin
przybrała postać kobiety oraz uzyskała obecną pozycję dopiero z
czasem. Tu też wierni składają ofiary. O tym, co dzieje się z tą
kasą, przekonujemy się wkrótce później, na wewnętrznym parkingu
świątyni. Stoi tam rządek suv-ów najlepszych marek: mercedes,
BMW, Lexus, audi... Tak, Budda utrzymuje niezłą stajnię...
Pocieszam się myślą, że i nasz Nauczyciel posiada wcale nie
gorsze, o ile można to uznać za pocieszające. :-). Co prawda,
obydwaj głosili pierwotnie ideały ubóstwa i odrzucali dobra
ziemskie... Cóż, w tej kwestii także zmienili z czasem poglądy.
Świat jest wszędzie taki sam, czy dotyczy to ludzi, czy też bogów.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgmFnM4zbCERyz-K4GR77Htc2jwXBwFqWHK-cMrzS7QsOcxvfBOgyxEImPhQQ-dLjtaeTnMpKtam4Gi2QswaA_waa_fLjyUe49rlwucF_wSWWgb6JntH2pv123pzW2rxiaZUoIG_o1/s640/IMG_4027.JPG) |
Inny widok na świątynię |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpNwiH6KKF8YSkamr8nn3GNBpnWZbucUG21ZcIRU9i2nsqCByUpbHZxyS6iNrcYryouandFpIdZHSQSKTOVnNefeeL3Rp2diuRYhGXZ1RnzDzo8aKrl9qhPds7emNGY8Ar3Sjw7teo/s640/IMG_4022.JPG) |
Wśród kadzideł... |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNWXhxIEQ7WhO5mcqnMMzzq7YWFaYSdqomg0UINpCdvZbvXdFw9mx-eNIhO_K8XBp9myjpbmaombEXQdyqSdED4ogOicx4ShEGmB4NLfxDuLqQmiB_doDpj5sYwCW1jfDp-rOHMJeo/s640/IMG_4025.JPG) |
Pojazdy dobrotliwego Buddy. Prawda, że zacne? :P |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVSaGSenoXMY9iFz0GWXGPxXtjrwM1xjL5j6MtBTRieYCg0j4CM_Nk5cFVeLpJzzIfA-X-3Ew3MltMMNopAqs84c9n-_zTrh-Bp31_LqF24kYO8AVMJL8xgFZVnPtzcOcTmwLfrnzl/s400/IMG_4005.JPG) |
Gotując hot pota |
Ponieważ
zdążyliśmy zgłodnieć (na śniadanie zjedliśmy na ulicy po kilka
pierogów, ale to było już dawno), rozglądamy się za jakąś
przyjemną knajpką. Obiecaliśmy sobie prawdziwy, syczuański gorący
kociołek. Wiemy już dokładnie, jak ma wyglądać. Ada koresponduje
mailowo z dziewczyną z Szanghaju i dostała zdjęcia oraz nazwę
sieci restauracji specjalizującej się w tym specjale, nawet kilka
adresów. Ale głód narasta i nie chce nam się szukać zbyt długo.
A oto knajpka z hot – potami pojawia się tuż obok. Rozpoznajemy
potrawę po zdjęciach przy wejściu, na stolikach widać też
„gniazda” dla kuchenek gazowych. To tutaj! (przy stacji metra
Changping Road, linia nr 7, wyjście nr 3, po przeciwnej stronie
ulicy niż centrum handlowe, na wprost głównego wejścia).
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXHzIlgKFq9Dz6GZ_goEYKFZyk7J4tNB-UARRq0TTQraRCwgl_QDfj92XNag4c6AzxE1CGXcMja9D9UV_ILDYWGEYnDdAWt54cbp0O1XaddalCAqbFUOWLRUQtA6WOlvF3cp4Ai2fW/s400/IMG_4007.JPG) |
Zajadając kociołek |
Decydujemy się szybko. Jest dość wcześnie i nie ma innych
klientów. Obsługa nie mówi po angielsku, ale dokładają wszelkich
starań. Wybieramy najdroższą wersję (98 yuanów na dwie osoby), z
wołowiną. I oto kelnerki donoszą najpierw kuchenkę gazową z
niewielką butlą, potem garnek z wodą, tace z artystycznie ułożonym
składnikami (długie plasterki wołowiny, sery, warzywa, grzyby),
wreszcie przyprawy. Pakujemy to na chybił-trafił do garnka
(pałeczkami, oczywiście) i gotujemy. To błąd, składniki należy
przyrządzać w ściśle określonej kolejności (ale o tym dowiemy
się dopiero następnego dnia). Nadchodzi szef kuchni i podaje
miseczkę ze specjalną przekąską/przyprawą – sałatką z alg
morskich. Pysznie smakuje ta trawa! Jak się potem okaże, to
podarunek dla cudzoziemskich klientów. Jedyny minus, nie mają tutaj
piwa. Pomny poprzednich doświadczeń, biegnę do najbliższego
sklepu po cztery duże butelki Harbinu – hot pot będzie z
pewnością ostry! Właściciel czuwa nad kasą, samemu popijając
piwo!
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQjBYFrU_U5K5RkkccsSKAjTwBYRvTGgBUsB_K_745wHNDz0q2HJRinArKewAnQ1MnnjH5R5E_dYb1xYWgFexp1DyLix-nT1fNEk2gumnferuTpXGfAZJMfjC2zPc_LuxYetRSQsdH/s400/IMG_4010.JPG) |
Z właścicielem knajpki |
Zapewne nie pierwsze, sądząc po poziomie jego wylewności.
Wdaje się w pogawędkę, polecając gatunek, który degustuje
(bodajże Snow, tego nie pijamy! - Jakim cudem zdołał ululać się
czymś takim?), nie mam jednak czasu na dłuższe rozmowy. Z pomocą
przychodzi właścicielka (żona?), przywołując męża do
obowiązków. Z pewnym zażenowaniem, w końcu są w tej knajpie
bardzo sympatyczni, stawiam na stole po butelce. I oto... kelnerka
nadbiega z otwieraczem oraz dwoma kuflami, które niezwłocznie
napełnia! Co za kraj! Zaczynamy ucztę. Pycha! Pali w gębie i
rozgrzewa niczym ogień, ale pyszne. Mamy sporo zabawy z ujmowaniem
produktów w pałeczki, wrzucaniem do garnka, wyławianiem. Na
szczęście, to nie pierwszy posiłek w Kraju Środka! Szef i obsługa
też się chyba dobrze bawią, podpowiadają, dają się
fotografować... Bardziej niż ukontentowani, po prawie dwóch
godzinach prosimy o rachunek i chcemy zostawić napiwek. Nic z tego,
zanim się zebraliśmy, dostarczyli resztę, co do yuana.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAWyF1EcGQTxehIpMaHWkjTGa6w2v8MgiRSwvsF1oSaLOAHylO1XLKiLfzJ7fVZsCELT1vpWNbGDxIiQwHeT20JZiQHq3a6rieH7WGtzAHh0BrqByD1YnoieVtmQXkucg0kgJp3T5v/s640/IMG_4041.JPG) |
W drodze na Bund |
W
pięknym, popołudniowym słońcu udajemy się na Bund,
reprezentacyjny bulwar nad rzeką Huangpu. To tutaj, na terenach
dawnych koncesji, Europejczycy wznieśli w XIX i XX w.
reprezentacyjne gmachy publiczne oraz siedziby spółek i banków.
Dla równowagi, po drugiej stronie rzeki, współczesne Chiny Ludowe
stawiają jeden po drugim jeszcze bardziej imponujące wysokościowce,
z podobnym przeznaczeniem. Całość prezentuje się dumnie i tworzy
ciekawy kontrast, dawnej oraz obecnej pomyślności miasta. Na samej
rzece ogromny ruch, niczym na autostradzie: statki wycieczkowe,
promy, okręty pełnomorskie, krypy rzeczne wyładowane węglem,
kruszywem czy żwirem. Na promenadzie tłumy, wszyscy robią sobie
zdjęcia. Wykupujemy godzinny rejs statkiem wycieczkowym (120 yuanów,
ok. 75 zł.).
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKig0xw6CZ9e1SwfhbMrKt7kjX4aWlObsyYBtxqNDihy2_CJgqWlpf3nlL89cP1Il38WQAwJG93wPqaDfInk9v7qQZQC1IW27HHfPpFciHcMzqgrCn_78aZBnu1OGlbymJiBxfz9dX/s400/IMG_4069.JPG) |
Przed tramwajem wodnym |
To wersja skrócona, opłynięcie centrum miasta. Są
też całodzienne, z dotarciem do estuarium Jangcy i samego Morza
Wschodniochińskiego, ale na to nie mamy czasu. Nasze wycieczkowce
odpływają co 20 minut, ale wybieramy opcję startu o 20.30, gdy
zapadnie już zmrok. Znudzona klientami (a raczej zajęta rozmową
przez komórkę) pani w okienku obsługuje nas jak gdyby czyniła
łaskę i niechętnie udziela jakichkolwiek informacji. Rzadki to
przypadek takiego lekceważenia obowiązków, najwidoczniej wpływy
europejskie trafiają tu na dobra glebę. Sami musimy więc odszukać
naszą przystań. Jest ich bardzo dużo, ciągną się na przestrzeni
kilku kilometrów. Tę z właściwym numerem odnajdujemy, a jakże,
na samym końcu, po dłuższym spacerze. A nogi już bolą! Aby zająć
czas, decydujemy się na odbycie przejazdu promem publicznym,
kursującym w poprzek rzeki. Kosztuje to 2 yuany od osoby, czyli
grosze. Widoki ciekawe, jest to swego rodzaju substytut rejsu
wycieczkowego. W interesujący sposób sprzedają bilety. Ich rolę
pełnią charakterystyczne, drewniane żetony. Wchodząc na pokład,
pasażer wrzuca takowy pod okiem członka załogi do specjalnego
pojemnika. W sumie spora oszczędność, podobnie jak i w autobusach
(gdzie przy siedzeniu kierowcy zainstalowano „skarbonki” na
monety i drobne banknoty). Nie trzeba drukować biletów, ich koszt
mógłby może przekroczyć kwotę 2 yuanów.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfbwWkzwzKxVZDoawCNc0VJjG0AJNmg7wHl_RpE7J1DdQd8LPp6dijftZK-EOE8ptOQu-ih6Kda2fpGxXdQ3g9zvvldctYvFZ5twQe1F0mCck1Lxilvpk4OKTglbQh15KSpzcLSCPT/s640/IMG_4065.JPG) |
Podczas rejsu po Huang Pu tramwajem wodnym, widok na Bund. |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirVwkO5XniZ_2qqIWMBiAO3LE2YiwnjThOobYqsaIXL4e3TczzRPk5bjp0rDZD0YoD1KtCOBeSIIR6k2XCS3l3ISTW5Pfwg24uFmwdr-CiW6vXDdKcEKUoGsx7Q0JAkai4H1Ae4ed-/s640/IMG_4064.JPG) |
Widok z tramwaju wodnego na wieżowce Szanghaju |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8XFosYxOpwAIXafcB-kHphepAEEsqeE9j4BvDWqzWUFQm8eupiHeJ_kuqpDBkQ_c9IKbulQmSse2V0ZigPLtvltijE6Dmm21huspcfa3aqN990xdYUTeq9dwObxzHNmMubf0optfh/s640/IMG_4075.JPG) |
Powoli zapada zmrok |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXYoBelxO57YbZsfvIERl9o0TLlxp5-CzxAScOhrh1qPQ4kG_cb7TFyw5PQapiz4s6VtOm40PWGwfIKr2W5yevnq3ZWvntNjc8cx5b9Pvd4b6i8YguqCpC4E2CcEiIKU90nAEcCm6U/s640/IMG_4086.JPG) |
Podczas rejsu stateczkiem po Huang Pu |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3dUh1Bwxp5Byb33978eBJ-BzLuVA9wYHOfUoXaltRRjAylMbGHI_cR1zFK796ozhVrF43HwpEpK7JjvFNLHcsfI0VB4rrMwdTXnx9DQyq1pvcHSGL0y9LnVxEy6cmF6wVSVylkMmq/s400/IMG_4102.JPG) |
Czerwona wieża... |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfWNp3pBlVK4-5lIDk0kQ6SsAkw6EXZIzcCw03VQihJ2niC3peWbgT7Z_YQbJl0kOwslMuCPewzrZQ5uz-zjlq29VQubxcvd6CEIEwxKt7JPg_r-YjhwZPnDehE0bbxH8RB9owrpi9/s400/IMG_4101.JPG) |
....i niebieska wieża. To wciąż ta sama wieża |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwxnPrNRiRUHPZ9gHWamsQcDEisluz0AnTpV2NKGi07SiHEeSKqUtMbMw0NNYVlSnwurbeKGyBmPCmJQKdmg6nV1yBNhyphenhyphensgj9SSbZrGU-AgYyF2Ax3p8tzNyiBNIi3K0-evePAMavO/s640/IMG_4113.JPG) |
Widok na podświetlone wieżowce Shanghaju |
Pozostały czas
spędzamy popijając piwo i odbywając piknik na jednej z ławeczek.
Powoli zbliża się wieczór, ściany wysokościowców zamieniają
się w elektroniczne wyświetlacze, prezentujące reklamy albo
krótkie filmiki. Wszystko jest tu zresztą fantastycznie
podświetlone, energii nikt nie żałuje.
Ceremonia
wsiadania na statek przypomina te na dworcu kolejowym: długie
krążenie wśród tworzących labirynt barierek, bramki kontroli
bezpieczeństwa, a na koniec przemarsz samym nabrzeżem, ponownie
zamienionym przez ogrodzenia w ciągnące się na podobieństwo węża,
kręte uliczki. Służby zatrzymują znalezioną w moim plecaku
flaszkę wódki, kupionej na wieczór. Na pokład nie wolno wnosić
silnego alkoholu. Może dlatego, aby nikt nie dostał podczas rejsu
sensacji żołądkowych, w sumie rozsądne. Butelczyna idzie do
depozytu, dostajemy na nią kwit. Przejazd stateczkiem okazuje się
rzeczywiście atrakcyjny. W zapadłych już ciemnościach jarzą się
oświetlone budynki, iglice wież, inne okręty. Jest co podziwiać.
Powiewa tylko chłodny wiatr, przykra zmiana po ciepłym dniu. Po
zakończeniu rejsu mitrężymy jeszcze z odebraniem naszej flaszki.
Trzeba ponownie pokonać labirynt bramek, ale wreszcie jest. Omyłkowo
chcą nam wydać nawet większą, pozostawioną przez innego
pasażera. Nie miałbym nic przeciwko temu, ale Adzie spodobał się
egzotyczny kształt naszej własnej i o nią się upominiała. Jeszcze
spacer w poprzek wspomnianego wyżej parku w drodze do stacji metra
(obecnie wpuszczają już każdego - inna rzecz, że wszyscy ubrani
są po europejsku) i... Niestety, trafiamy na kramy z tanimi
pamiątkami, kolejna godzina z głowy!
Następny
dzień jest naszym ostatnim w Szanghaju. Planujemy wjechać na taras
widokowy Shanghai Tower (160
yuanów od osoby, raczej drogo), a potem poświęcić się
zakupom. Niestety, budzi nas ulewa. Pogoda się zmieniła i ponownie
witamy się z deszczem. Zaczynamy więc od wizyty w pobliskim
supermarkecie. Przy wejściu stoi chłopak z obsługi i wręcza
każdemu foliową torebkę, do której należy włożyć zwinięty
parasol. W ten prosty sposób unika się zamoczenia podłogi oraz
innych klientów otrzepywaną wodą. W bardziej eleganckich galeriach
handlowych wystawiają w tym celu specjalne automaty, również
foliujące mokre parasole. Wszyscy stosują się do tego zwyczaju.
Carlo Rossi w niebotycznej cenie 110 yanów
(ponad 60 zł.) za litrową butelkę! U nas kosztuje to złotych
kilkanaście, we Włoszech kilka euro. Hainan Airlines przyznały
nam łaskawie po dwie sztuki bagażu głównego oraz limit 60 kg. na
osobę! Grzech nie skorzystać. Podczas wycieczki do Tajlandii przed
dwoma laty trafiliśmy na chińską strefę wolnocłową w tzw.
„Złotym Trójkącie” (pogranicze Tajlandii, Birmy i Laosu),
gdzie za naprawdę tanie pieniądze sprzedawano wszelakiego rodzaju
podróbki markowych ciuchów, torebek, butów i czego tylko dusza
eleganckiej kobiety zapragnie. Czas dowiódł, że okazały się one
całkiem dobrej jakości, praktycznie nie ustępując oryginałom
(też zresztą produkowanym w Azji, na tych samych maszynach, z tych
samych surowców, według tych samych wzorów i przez tych samych
ludzi – nawet metki są oryginalne). Ada ma nadzieję powtórzyć
tamtą „profanację zakupów” (że zacytuję Richarda Gere z
Pretty women) tylko na
większą skalę. I tu przykre zaskoczenie. Dosłownie nigdzie, ale
to nigdzie nie widać żadnych kramów z podróbkami. W takiej
Tajlandii było ich mnóstwo na każdym kroku, a uliczni handlarze
wręcz wciskali swój towar. Tutaj nic, tylko firmowe sklepy z
dumnymi ekspedientkami i niebotycznymi cenami (wyższymi niż w
Europie, rzecz jasna). Zaniepokojona Ada wymieniła na ten temat
kilka maili ze znajomymi dziewczynami z Pekinu i Szanghaju. Okazuje
się, ze przed kilku laty Chiny podpisały jakieś międzynarodowe
umowy handlowe (wymuszone przez USA i Europę Zachodnią) i rząd
zakazał handlu podróbkami. A w Kraju Środka gdy rząd czegoś
zakazuje, to nie ma rady, nikt nie próbuje takiego zakazu łamać. I
teraz podróbki można kupić albo w chińskiej strefie w Laosie
(niech Laos się z tego tłumaczy) albo... przez internet. Uczynna
mieszkanka Pekinu proponuje nawet, że zamówi to, czego moja pani
sobie życzy i odbierzemy to po powrocie do stolicy. Na to jednak nie
mamy już ani sił, ani czasu. Zarówno teraz, w Szanghaju
(przygotowanie zamówienia), jak i następnego dnia w Pekinie. Ada
uprzejmie dziękuje za dobre chęci. Ponieważ nadal mży,
postanawiamy poprawić sobie humory wczesnym i niespiesznym spożyciem
hot – pota we wczorajszej knajpce. Obok znajduje się centrum
handlowe, więc wizytujemy jeszcze i to miejsce. Potwierdza ono nasze
najgorsze oczekiwania. Markowe sklepy, ekspedientki czatujące niczym
sępy na nielicznych klientów, brak wystawionych cen towarów.
Większość obecnych, zamiast po sklepach przesiaduje w
restauracjach. To głównie przybytki w europejskim stylu, oferują
np. stek z frytkami oraz francuskim winem za jedyne 400 yuanów (jak
na warunki chińskie - kosmiczna cena za lunnch), reklamując to jako
szczyt europejskiego smaku. I takie coś znajduje nabywców!
Snobujący się yuppies
z klasy średniej tłumnie obsiadają stoliki i zajadają te steki,
pilnie bacząc, kto jeszcze się tu stołuje, a zwłaszcza, czy oni
sami zostali zauważeni. Zdegustowani opuszczamy ten przybytek i
chronimy się w „naszej” knajpce z hot – potami po przeciwnej
stronie ulicy. Tu ruch umiarkowany. Dla nas to i lepiej, ale przykro
pomyśleć, że firma może pójść z torbami, chociaż jedzenie
pyszne i w umiarkowanej cenie. Poznali nas, oczywiście, witają
radosnymi uśmiechami oraz natychmiastowym podaniem dwóch kufli i
otwieracza. I to zanim jeszcze zdążyłem wyjąć piwo z plecaka. To
się nazywa obsługa! Wybieramy inny wariant hot – pota z wołowiną.
Tym razem jedna z dziewczyn poświęca nam specjalną uwagę,
instruuje w jakiej kolejności należy gotować oraz spożywać
poszczególne składniki. Jako pierwsze powinny iść paski wołowiny,
stworzą wywar rosołowy. Dopiero do niego należy wrzucać warzywa i
grzyby, na końcu zaś sery. Szef kuchni ponownie raczy nas sałatką
z alg, o które upominamy się ku jego zadowoleniu. Czas upływa
wesoło i przyjemnie. Co tam, że na zewnątrz znowu pada! Aż żal
pożegnać to miejsce, zwłaszcza ze świadomością, że następnego
dnia już tu nie wrócimy. Dokonujemy zakupów spożywczych, m. in. flaszki - usypiaczki na
drogę do nocnego pociągu. Dostrzegam na półce z wódkami ciekawy,
gliniany dzbanek. Opisany wyłącznie w krzakach, wyjątkowo nie
podano w ludzkim języku zawartości alkoholu. Ada podejrzliwie
skanuje chińskie znaczki komórką. „Syczuańskie wino domowe” -
informuje translator. - Skoro to wino, to weź coś mocniejszego –
dysponuje moja pani. - Ale ten dzbanek także, spodobał mi się.
Wino też wypijemy, jeśli trzeba. - Nie protestuję. Tym bardziej,
że ku swemu zdumieniu napotykam po chwili kiepskie w sumie wino
włoskie marki. Zaprawdę, cenią tu towary z
Europy jako symbol luksusu i dobrego smaku! My wolimy jednak
tymczasem smaki lokalne i spożywamy śniadanie (pierogi, oczywiście)
w połączonym ze sklepem barze. Przestało trochę padać, ale nadal
pochmurno. Odkładamy wyjazd na „Szanghajską Wieżę” i
zamierzamy przystąpić do drugiego punktu programu – szaleństwa
zakupów. Jak już wspominałem, Chińczycy podróżują z fasonem i
linie lotnicze
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKeSIuY7lKknQ2X1c_WQyJuuIh3JQMalsYZH2fzMMrY3JtfANVf8CxSYIsKslvU0QC9fqJELQHyCvYnI8CFLGRNBtAgYWFpdl0-fh_b-jKPPBAd_LKw_trX4OUbYImyPmGCTR90kDb/s640/IMG_4120.JPG) |
Pogoda drugiego dnia nas nie rozpieszcza, wieże toną w chmurach |
W
złej pogodzie, licząc na łut szczęścia, podjeżdżamy metrem do
podstawy Shanghai Tower stacja
Lujiazui, linia nr 2). Wprawdzie chwilowo nie pada, ale wyższe
pietra budynku toną w chmurach. Widoki żadne. Szkoda tych 160
yuanów od osoby, aby podziwiać od środka parę wodną. Trzeba było
przełamać lenistwo poprzedniego dnia. W Chinach pogoda jest jednak
niepewna. Cóż, wjedziemy tu następnym razem. Podjęliśmy już
bowiem solenne postanowienie, że do Chin i Szanghaju jeszcze
wrócimy! Na gorący kociołek i na tę „Szanghajską Wieżę”!
Może zresztą wybudują do tej pory gmach jeszcze wyższy?
Powoli
kierujemy się do hotelu po bagaże, a potem na dworzec. Nie ominie
nas ceremonia wsiadania do pociągu! Tym razem kolej i służby
ochrony nie szczędzą dodatkowych, drobnych złośliwości.
Uradowani z osłony, chronimy się pod wysuniętym dachem przed
głównym wejściem. Znowu leje. Niestety, mają tu kolejną
ślimacznicę bramek. I to tak ustawionych, że częścią zakrętów
wysuwają się poza osłonę dachu! A my, chcąc nie chcąc, razem z
nimi i resztą podróżnych stojących w ogonku do punktu kontroli
bezpieczeństwa. „Naszą” poczekalnię odnajdujemy tym razem bez
problemów, kolejna bramka kontrolna i możemy rozłożyć się pod
ścianą – wszystkie miejsca siedzące już zajęte. Na pocieszenie
raczymy się piwem. Po pewnym czasie powoduje to wiadomy skutek. A tu
okazuje się, że WC wprawdzie zainstalowano, ale po drugiej stronie
bramek kontrolnych! Panie z sił policyjnych krzywią się na nasze
fanaberie. Ada udaje, że nie rozumie ani mowy ciała, ani
gestykulacji ani żadnego innego języka poza starogóralskim i
przechodzi pod sznurkiem, wypatrzywszy słaby punkt w ogrodzeniu. W
WC już jej nie ścigają. Ale ponowne wejście do właściwej
poczekalni tylko za okazaniem biletu i paszportu oraz po „masażu
chińską pałą”, czyli po obmacaniu ręcznym wykrywaczem metalu.
Odbywam podobną drogę i identyczną procedurę. Czego to człowiek
nie zrobi dla ulżenia pęcherzowi. Nawet wstanie z łóżka o
trzeciej w nocy!
W
pociągu roztasowujemy się bez problemu. Już doświadczeni,
natychmiast po odnalezieniu naszych prycz zajmujemy półki bagażowe,
stolik i siedziska na korytarzu oraz gniazdko elektryczne dla
komórki-translatora. Czas uraczyć się tym „syczuańskim winem
domowym”. Przynoszę dzbanek oraz kubki/kieliszki. Ada rozkłada
zakąski: suszoną wołowinę, chipsy bananowe, owoce. Pierwszy łyk
i to jest dopiero zaskoczenie. Oczy wychodzą na wierzch. To „wino
domowe” musi mieć dobrze ponad 50 % ! Zaprawdę, w Syczuanie się
nie opieprzają i jadają na ostro! Ale smakuje dobrze i opróżniamy
dzbanek bez trudności. Dopełniamy bardziej już klasycznymi
drinkami, do tego po chińskiej zupce i mocny sen murowany. A
tymczasem pociąg wiezie nas do oddalonego o ponad tysiąc kilometrów
Pekinu.
I na koniec filmik z uroczystości w Świątyni Szmaragdowego Buddy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz