|
Nasz kolejny cel: świątynia Posejdona |
Wiatr
nie uspokoił się jednak podczas naszego pobytu na Ios i w środę
wyruszamy z wyspy pomimo mocno wzburzonego morza. Idziemy
bezpośrednio do Aten, co ma zająć ponad 24 h. Kapitan zarządził
to przejście powodowany koniecznością. W niedzielę rano musimy
oddać jacht, w godzinach popołudniowych odlatujemy do Polski.
Początkowo stawiamy żagle, wiatr okazuje się ostatecznie na tyle
silny i niekorzystny, że zmuszeni jesteśmy je zwinąć i „płynąć
na kijach”, czyli na silniku. Wysokie fale powodują pewne sensacje
u niektórych członków załogi. Dopiero późnym popołudniem
podmuchy słabną, na uspokojenie się rozkołysanego morza trzeba
poczekać do zmroku. Po raz pierwszy podczas tego rejsu płyniemy
nocą, pełniąc wachty. Robi się zimno. Pogoda przypomina, że to
jednak październik, w dawnych czasach koniec sezonu żeglugowego.
Ostatecznie docieramy do Pireusu i mariny Kalamaki w czwartkowy
ranek. Nie mamy już ochoty na odwiedziny w mieście i spędzamy
resztę dnia leniwie, odsypiając nocne wachty, spacerując po plaży,
robiąc zakupy na drogę do Polski (ser halloumi), popijając wino na
plaży. Następnego dnia, w piątek postanawiamy jednak coś jeszcze
w okolicy zobaczyć. Większość załogi wybiera się do Aten, by
„zaliczyć” Akropol i pobliskie muzeum z replikami fryzu
partenońskiego. Oryginały znajdują się w
Britisch Museum w
Londynie, o co ciągle trwają spory na linii Londyn - Ateny.
Brytyjczycy wywieźli je w początkach XIX w., korzystając z
uzyskanej za łapówki zgody ówczesnych władz tureckich i uważają,
że uratowali te rzeźby. Dla Greków była to zwykła kradzież.
Razem z Adą mieliśmy już jednak okazję zwiedzić te wszystkie
miejsca, tak w Atenach jak i w Londynie, toteż wybieramy wycieczkę
na przylądek Sunion.
|
Świątynia majaczy gdzieś na horyzoncie |
|
Krótki piknik z jednej strony z widokiem na morze... |
|
...a z drugiej na świątynię Posejdona w Sunion |
|
Koniec biesiadowania, pora rozpocząć "program artystyczny" |
|
Ruszmy...do bramki wejściowej na teren świątyni... |
|
...bliżej...na sam szczyt półwyspu Sunion |
|
Półwysep Sunion jest najbardziej wysuniętym na południe punktem Attyki i... |
|
...jednym z najbardziej malowniczych miejsc w Grecji |
To skalisty cypel, najdalej w morze wysunięty
punkt Attyki. Musiały go opływać wszystkie statki idące do Aten i
Pireusu z północy i wschodu. Miejsce było i jest niebezpieczne z
powodu panujących tam silnych wiatrów. Nic dziwnego, że Ateńczycy
w V w. p. n. e. wystawili na przylądku świątynię poświęconą
Posejdonowi, w nadziei zyskania przychylności boga mórz dla
żeglarzy. Nocami rozpalano tam też ogień, by ułatwić orientację.
Dobrze zachowana budowla prezentuje się pięknie na skalistym
wzgórzu ponad wodami, oferując też wspaniałe widoki. Z Kalamaki
można tam dojechać bezpośrednim autobusem dalekobieżnym,
przystanek przy głównej drodze, tuż przy wyjściu z mariny,
połączony z normalnym przystankiem tramwajowym. Rozkładu jazdy
brak, a i same autobusy kiepsko oznaczone. Dowiedzieliśmy się
jednak, ze jeżdżą co 2 h., wyruszając z centrum Aten o
nieparzystych godzinach. Oznacza to, że w Kalamaki zatrzymują się
mniej więcej 30 min. później. Bilet kosztuje 7 euro, podróż trwa
ok. 1,5 h. Jest urozmaicona widokowo, gdyż droga wije się brzegiem
morza wśród skalistych wzgórz, omijając kolejne zatoczki. Aby
podziwiać te widoki, najlepiej usiąść z prawej strony. Wyrusza z
nami Adam, który też wybrał Sunion zamiast Akropolu. Pewien
niepokój budzi fakt, że 28 października (a taką mamy akurat datę)
to greckie święto narodowe i dzień wolny od pracy. Czy w takich
okolicznościach autobus w ogóle kursuje? I czy świątynia jest
otwarta dla zwiedzających? Doświadczenia z greckim sposobem
pojmowania podejścia do obowiązków i pracy nie nastrajają
optymistycznie. Trudno, w najgorszym razie obejrzymy sanktuarium z
zewnątrz, a widoków okolicy nikt nam nie odbierze. Spóźniony o
ok. 10 min. autobus jednak nadjeżdża. Gdy po ponad godzinnej
podróży zbliżamy się do Sunion, już z daleka widzimy wyniosłą
skałę zwieńczoną kolumnadą świątyni. Autobus kluczy jeszcze
wśród okolicznych miasteczek, ale spokojnie, przystanek końcowy
znajduje się tuż przy wejściu do świątyni i tamtejszego
kompleksu turystycznego. Ten ostatni oferuje to, o czym zwykle marzą
turyści, czyli zimne i gorące napoje, marne przekąski oraz
standardowe pamiątki. Akurat tutaj wszystko za wygórowaną cenę.
Rezygnujemy z tych wątpliwych atrakcji, znajdujemy miejsce osłonięte
od wiatru (oraz wzroku turystów) i dające przy tym dobry widok na
samą świątynię oraz morze. Urządzamy piknik z lokalnym winem,
oliwkami, serem i winogronami. Obserwujemy z góry jachty obchodzące
przylądek. Większość płynie „na kijach”, tylko jeden
próbował iść na żaglach, ale i on w końcu zrezygnował. Cóż
za piękna „loża szyderców”! Wzmocnieni na ciele i duchu
postanawiamy w końcu zajrzeć do samej świątyni. Wszystkie te
antyczne ruiny zawsze najlepiej prezentują się z daleka i tak jest
również w tym wypadku, pomimo tego, że budowla nieźle się
zachowała (oczywiście, nie obyło się bez prac rekonstrukcyjnych).
Spotyka nas miła niespodzianka. Wstęp kosztuje zwykle 8 euro, ale w
dniu święta narodowego wejście jest darmowe. Jak się okazuje,
dotyczy to wszystkich zabytkowych obiektów oraz muzeów
pozostających w ręku państwa. Ci spośród członków załogi,
którzy wyruszyli na Akropol, też skorzystali. Warto pamiętać o
tej łaskawości greckiego rządu, gdy trafi się akurat okazja
pobytu w Helladzie w dniu narodowego święta. Po zwiedzaniu czas na
posiłek. Oczywiście, nie w tym turystycznym korycie przy wejściu,
które odradzają wszystkie komentarze i wpisy na blogach. Adam
znajduje na necie pobliską restaurację rybną o nazwie Akrogiali
Fish Tavern. Około trzech km. pieszo drogą w kierunku Aten, tą
samą, która przyjechaliśmy. Tawerna ma dobre opinie i nie
zastanawiamy się długo. Można by ewentualnie poczekać na autobus,
ale trzykilometrowy spacer z pewnością nam nie zaszkodzi, a tylko
zaostrzy apetyt. Ada nie przepada za rybami, ale tym razem decyduje
się spróbować, w imię poznawania lokalnych smaków. Wyraża się
z uznaniem o podanej potrawie, Adam także. Ja okazałem się
bardziej konserwatywny i wybrałem szaszłyk barani, też oferowany w
karcie. Niezły, ale nie rewelacyjny. Może należało jednak zamówić
rybę? Tuż obok knajpki usytuowano przystanek naszego autobusu do
Aten. Rozkładu jazdy, jak zwykle brak, ale obsługa spieszy z
dokładnymi informacjami. Wiedzą, o czym mówią, bo autobus
podjeżdża dokładnie o czasie, który podali. Wracamy już w
ciemnościach, ostatecznie to koniec października. Koniec rejsu i
sezonu żeglugowego.
|
Widoczek gdzieś po drodze w poszukiwaniu restauracji rybnej. |
|
Malownicze ścieżki greckiego wybrzeża |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz