|
Biwak na dzikiej plaży w Vama Veche. |
Po mniej
więcej dziesięciu dniach spędzonych głównie w górach docieramy na wybrzeże, dla
niektórych uczestników wyczekiwany cel wyprawy. :D Nadjeżdżamy autostradą
Bukareszt-Konstanca, która pokonuje Dunaj jedynym chyba w całym kraju mostem
drogowym. W innych miejscach funkcjonują przeprawy promowe (samochód osobowy 20
RON). Most też jest zresztą płatny (14 RON), opłatę regulujemy albo bezpośrednio
w bramce, albo uprzednio lub po przejeździe (najlepiej jeszcze tego samego
dnia) na stacji benzynowej firmy Łukoil. Wjazd jest filmowany i w razie braku
opłaty grozi wystawienie mandatu. Wydaje się to systemem zrozumiałym i
skutecznym. Niestety, diabeł kryje się w szczegółach. Tym razem szczegółem tym
okazał się brak rozróżnienia na podjeździe dwóch rodzajów bramek (z kasą i tzw.
„wolnego przejazdu”) oraz podawanie wszelkich informacji związanych ze sposobem
uiszczenia myta wyłącznie w jedynym, powszechnie zrozumiałym języku, za jaki
uznano język rumuński. :D To dla uproszczenia. W rezultacie trafiliśmy bez
biletu na bramkę pozbawioną kasy, wycofać już się nie dało, bo ustawiła się
kolejka, zrozumiałych informacji brak, kasjerka z sąsiedniej bramki biletu
sprzedać nie chciała i tylko tłumaczyła coś głośno i wyraźnie (ale po rumuńsku
:D), kierowcy za plecami denerwowali się i trąbili klaksonami, wreszcie jakaś
litościwa i może bardziej obyta dusza wyjaśniła mniej więcej po angielsku, co
należy zrobić (tzn. jechać dalej i jak najszybciej kupić bilet z mocą wsteczną
na stacji Łukoil). Po tej małej przygodzie dotarlismy już bez przeszkód na
brzeg czarnomorski.
Wybrzeże
rumuńskie niektórzy pamiętają może z dawnych czasów, może z dzieciństwa, z lat
osiemdziesiątych. Wyprawy turystyczno-handlowe małym fiatem wypchanym po sam
czubek dachu, noclegi w namiotach, jedzenie przywiezione z Polski, paliwo
również. Opróżnione kanistry oczywiście na sprzedaż, jak zresztą wszystko z
wyjątkiem samego samochodu, bo wyjazd musi zwrócić się z naddatkiem. Te czasy
minęły. I dobrze. Chociaż niecałkowicie, z namiotem nadal można rozbić się na
dziko, nadal spotkamy hotele w stylu socjalistycznego FWP (dla mniej
pamiętliwych: Fundusz Wczasów Pracowniczych), kurorty pachną odrobinę myszką,
trafiają się dzikie obozowiska przybyłych z zachodniej Europy hippisów oraz jak
najbardziej rodzimych Cyganów. Ale mamy wybór. Wedle woli można rozbić się za
darmo z namiotem na plaży, stanąć na kwaterze albo w luksusowym hotelu.
Wszystko zależy od ochoty oraz zasobności portfela. I lody albo piwo nie
kosztują już tyle, co równowartość miesięcznej pensji w kraju (czyli
niebotyczną niegdyś kwotę 3 USD).
Nie zmieniło
się natomiast jedno, krajobraz. Wybrzeże rumuńskie na kolana nie rzuca, to
trzeba sobie od razu jasno powiedzieć. Plaże przeważnie piaszczyste, zwykle
szerokie, to plus. Do tego nadbrzeżne skarpy. Woda ciepła, ale jednak nie tak
lazurowa jak w Grecji czy we Włoszech. W końcu to Morze Czarne. :D Widoki też
nie porywają. Monotonna, prosta linia brzegowa, gdzież jej do urokliwych
zatoczek, wysepek, zboczy górskich stromo schodzących do wody, którymi
zachwycają Grecja czy Włochy. Albo chociażby wybrzeże Krymu. Jeżeli szukamy
takich wrażeń, to Rumunia ich nie dostarczy. Jest natomiast zwykle znacznie
tańsza.
Oto
miejscowości na wybrzeżu, które odwiedziliśmy, uszeregowane z południa na
północ:
Vama
Veche - wioska położona przy samej granicy bułgarskiej. Niegdyś osada
rybacka, obecnie opanowana przez turystów. Nadal uchodzi jednak za „najdzikszą”
i najmniej turystyczną w całej okolicy. Istotnie, nie ma tu luksusowych hoteli,
nie brakuje natomiast kwater, dyskotek, pubów itp. Tym niemniej, infrastruktura
sprawia wrażenie siermiężnej i prowizorycznej. To mekka hippisów. W Vama Veche
można w wielu miejscach rozbić się z namiotem bezpośrednio na plaży, tuż przy
morzu, na dziko. Trzeba tylko znaleźć dobry podjazd i odcinek nie zajęty przez
puby czy zagrody z leżakami do wynajęcia. Taki fragment wybrzeża rozciąga się
np. tuż przy wjeździe do wsi (od północy), trzeba skręcić w lewo, kierując się
ku mało zachęcającemu ni to parkingowi, ni to campingowi, ni to dzikiemu
wysypisku śmieci. Ostatecznie da się jednak zaparkować na skarpie, tuż przy
schodkach wiodących na plażę. Skorzystaliśmy z tej opcji, biwakując przy szumie
fal i odgłosach dyskoteki z pobliskiego pubu. Bywają tam często nudyści, przed
zanurzeniem się w morzu nie trzeba więc zawracać sobie głowy przebieraniem się
w strój kąpielowy. :D
|
Wita nas Vama Veche, czarnomorska "mekka" hippisów. |
|
Wczesny wieczór na plaży. |
|
Późny wieczór na plaży :D |
|
Wstaje świt... |
Eforie
Sud – Eforie Sud i Eforie Nord to dwie miejscowości turystyczne
zorganizowane za czasów Caeausescu dla turystów dewizowych. Plaże jak plaże,
szerokie i w miarę piaszczyste, kurort w stylu polskiego wybrzeża sprzed 20-30
lat. Główna atrakcja i oryginalny walor obydwu miejscowości to słone jezioro
oddzielone od morza wąską mierzeją. Jezioro, z którego pochodzi lecznicze
błoto, dobre na reumatyzm, wiecznie młodą skórę, piękny wygląd itp., itd.
Przyciąga owo błoto wielu przyjezdnych, również z Polski. Koniecznie musieliśmy
zażyć takiej kąpieli. Można to uczynić na dwa sposoby, o czym poinformowała nas
spotkana w miejscowej restauracji przemiła, dobrze mówiąca po angielsku pani,
mieszkanka Eforie Sud. Udzieliła ona zresztą wielu przydatnych wskazówek, które
bardzo się przydały (serdecznie w tym miejscu dziękujemy). Co do błot, to
miejscowi kąpią się za darmo na dzikiej plaży. Trzeba znaleźć zejście niedaleko
restauracji „Pongal” przy głównej drodze przelotowej (niezła, miejscowa
kuchnia, bywają głównie Rumunii, niedrogo), przejść ok. 100 m, przekroczyć „na
dziko” tory kolejowe i już jesteśmy na miejscu. Przy ładnej pogodzie zawsze
spotkamy tam kilkudziesięciu amatorów błotnej kąpieli, umorusanych niczym
prawdziwi murzyni :D. Co jakiś czas pojawia się obrotny człowiek interesu,
sprzedający „kuracjuszom” porcje błota w plastikowych pojemnikach. To błoto
wydobywa się w specjalnych miejscach i nie znajdziemy go na przypadkowej plaży.
Duża porcja, wystarczająca dla 4-5 osób, kosztuje 8 RON, o czym miejscowi
poinformowali nas natychmiast po tym, gdy ujawniliśmy się jako Polacy,
ostrzegając zarazem przed próbami wywindowania ceny dla obcokrajowców. Nie
wiadomo dlaczego, ale w Rumunii ludzie autentycznie lubią Polskę i Polaków.
Potem radośnie nacieraliśmy się od stóp do głów leczniczą mazią, machając
dłońmi do pasażerów przejeżdżających tuż obok kąpieliska pociągów. Drugi
sposób, to specjalny ośrodek kąpieli błotnych, z którego jednak miejscowi
zwykle nie korzystają, bo i po co? Usytuowany jest w południowej części Eforie
Sud, na miniprzesmyku oddzielającym jezioro główne od mniejszej jeszcze
sadzawki. Można tam bez trudu dojść albo dojechać samochodem z głównej szosy,
drogę wskazują banery reklamowe. Wstęp: 20 RON (ok. 18 zł.). W cenie: ogrodzona
plaża, porcja błota, prysznice, leżaki, bufet oraz powitalny kufel piwa. Warto
spróbować tak pierwszej, jak i drugiej wersji. I na koniec wycieczka
„krajoznawcza” w okolicach Eforie Sud. Poinformowani przez wspomnianą,
sympatyczna Rumunkę, udaliśmy się na spacer po południowych rubieżach kurortu w
poszukiwaniu dzikiej plaży, chętnie odwiedzanej przez miejscowych. Wkrótce
opuściliśmy niedokończone blokowiska (częściowo zajęte przez dzikich lokatorów
– Cyganów), trafiliśmy na porośnięte trawą bezdroża, minęliśmy autentyczne
obozowisko cygańskie i oto nasz cel: wybrzeże, urwisko, a poniżej dzika plaża.
Można tam z pewnym trudem zjechać samochodem (trafiły się nawet takie na
rejestracjach UK), rozbić namiot, odwiedzić jedną z kilku lokalnych knajpek.
Podają głównie ryby, podobno najświeższe i najlepsze w Eforia. Ponieważ jednak
z ryb gustujemy głównie w czworonogach, skończyło się na pomniejszej przekąsce
i plan rozbicia się tutaj na kolejną noc ostatecznie upadł.
|
Zejście na kąpielisko błotne dla miejscowych w Eforie Sud. |
|
Pora na kąpiel w słonym jeziorze. |
|
Czekamy w cieplutkiej wodzie na dostawcę błota. |
|
Już dotarł :D |
|
I oto kilku nowych "murzynów". |
|
Pozdrawiamy przejeżdżających obok białych sahibów. |
|
Turystyczne kąpielisko nad tym samym jeziorem. Zbyszko piastuje dwie wliczone w cenę biletu wstępu porcje błota ;D |
|
Nadmorska plaża w Eforie Sud. |
|
Nadmorski spacer. |
|
Pustostany na obrzeżach Eforie Sud zasiedlone przez Cyganów. |
|
A w sąsiedztwie można podziwiać współczesny tabor :D |
|
Dzikie plaże Rumunii, obrzeża Eforie Sud. |
|
Miłe miejsce na wypicie piwka pośród szumu fal. |
Konstanca
– to duże miasto portowo-przemysłowe, stolica wybrzeża rumuńskiego. Można tam
wpaść z wizytą, pospacerować. Poza portem i stocznią rozciągają się przyjemne,
szerokie plaże, w miarę piaszczyste, zagospodarowane turystycznie (leżaki do
wynajęcia, knajpki, stragany z pamiątkami itp.). Ada stwierdziła, że w sumie od
lat osiemdziesiątych (gdy bywała tam z rodzicami) niewiele się zmieniło
(prawda, lody albo kawę może sobie teraz kupić bez oglądania trzy razy każdego
dolara). Oryginalną cechą tej plaży w Konstancy jest to, że rozciąga się ona
dosłownie u stóp usytuowanych na skarpie mieszkalnych blokowisk. Dzięki temu da
się podjechać i zaparkować w miarę blisko samochód. Jako główny obiekt
turystyczny miasta wymienia się zwykle pochodzący z początków XX w. budynek
kasyna, wzniesiony malowniczo na wysokim brzegu morza. Obecnie kasyno jest nieczynne, od niedawna budowlę można jednak zwiedzać. Nie chciało
nam się tam zapuszczać i ostatecznie wizję lokalną oraz fotograficzną
przeprowadzili nasi przyjaciele: Ela, Damian i Daria.
|
Uniwersytet Owidiusza w Konstancy. Ten rzymski poeta ("Sztuka kochania") został zesłany w te okolice przez cesarza Augusta za nieobyczajność swoich wierszy. Żalił się potem, że musi przebywać w dziczy na końcu świata. Nie przypuszczał, że po 2000 lat zostanie patronem uniwersytetu w tejże dziczy :D |
|
Szerokie plaże Konstancy. |
|
Błogie leniuchowanie. |
|
Ponad plażą wznoszą się osiedla mieszkaniowe. |
|
Zamki na piasku :D |
|
Promenada w Konstancy. |
|
Budynek nieczynnego kasyna. |
|
Nieco zapuszczone wnętrza. |
Mamaia
– kolejna miejscowość turystyczna, tym razem na północ od Konstancy, podobnie
jak Eforie ulokowana na nadmorskiej mierzei, rozdzielającej morze oraz
przybrzeżne jezioro. To również kurort o korzeniach socjalistycznych i to
wyraźnie tutaj widać. Plaże jak wszędzie w Rumunii, dość szerokie i
piaszczyste, w Mamai bardziej niż gdzie indziej zatłoczone. Przeważają
wysokie hotele przypominające bloki
mieszkalne albo w najlepszym razie domy wczasowe FWP. Prezentują się raczej
nieciekawie. Elementy nowego poloru to: aquapark, bulwary „turystyczne” z
knajpkami, straganami i innymi podobnymi obiektami oraz wyjątkowo jak na
Rumunię nowoczesna (odnowiona) kolejka gondolowa, pozwalająca odbyć przejażdżkę
ponad dachami miasta. To główna atrakcja, która przyciągnęła nas z Eforie. Cena
stosunkowo wysoka, 20 RON w jedną stronę. Obserwowane widoki wywołują mieszane
uczucia. Z jednej strony ciekawa panorama wybrzeża, mierzei, jeziora. Z drugiej
widok z góry ujawnia pewną siermiężność tej turystycznej miejscowości,
zwłaszcza gdy przyjrzymy się dachom wspomnianych hoteli, zawalonym wszelkiego
rodzaju gratami. Cóż, wiele miast
oglądanych od strony dachów prezentuje się niekoniecznie malowniczo, nie
czepiajmy się więc szczególnie akurat Mamai. :D
|
Aquapark w Mamaia widziany z góry. |
|
Kurort zbudowano na mierzei, po prawej morze, a po lewej słone jezioro. |
|
Zbyszko obserwuje okolicę. |
|
I oto wypatrzył trącące epoką komuny domy wczasowe. |
Histria
– to ruiny antycznego miasta Istria, usytuowanego niegdyś przy ujściu jednej z
gałęzi delty Dunaju. Założyli je jeszcze Grecy z Miletu w VII w. p. n. e.,
potem władali tu Rzymianie i Bizantyjczycy. Miasto było przez wieki ważnym
ośrodkiem handlowym, ostatecznie jednak Dunaj odsunął się na północ, port
zamulił, a osadę opuszczono we wczesnym średniowieczu. Ruiny odkryto w drugiej
połowie XIX w. Obecnie urządzono w Histrii skansen archeologiczny oraz
poświęcone wykopaliskom muzeum. Dojazd dobra drogą, ok. 10 km. w prawo od głównej szosy prowadzącej z Konstancy na
północ. Na kluczowych rozjazdach wystawiono tablice informacyjne. Warto tylko
zwrócić uwagę, by omyłkowo nie zajechać do współczesnego miasteczka o nazwie
Istria. Same ruiny większego wrażenia nie robią, zachowały się głównie dość
toporne fundamenty oraz ściany budowli bizantyjskich. Nie ma co liczyć na kolumnady
czy amfiteatry. W sumie obiekt do tzw. „zaliczenia”, łatwego, gdyż leży
niedaleko od głównej drogi wiodącej w stronę Tulczy i delty Dunaju. Przy
skansenie kilka restauracji, odstraszają jednak bardzo wysokimi (zwłaszcza jak
na Rumunię) cenami.
|
Histria - najstarsze miasto Rumunii. |
|
Wiele z niego nie zostało, a to prezentuje się turystom to XX wieczne rekonstrukcje :D |
|
Ostatni rzut oka na ruiny. |
Zamek
Enisala – ruiny średniowiecznej fortecy, wzniesionej jeszcze przez
Bizantyjczyków, którzy nadali jej nazwę Heraklea.. Położona na wyniosłym
wzgórzu w pobliżu wysuniętej na południe odnogi delty Dunaju, na wybrzeżu
wcinającej się w ląd zatoki Morza Czarnego, posiadała spore znaczenie
strategiczne. W XIII zajęli ją Genueńczycy i poważnie rozbudowali. Pod koniec
XIV w. zamek wpadł jednak w ręce tureckie. Nowi zdobywcy utrzymywali go przez
ok. 200 lat, do końca XVI w. To od nich pochodzi obecna nazwa. Dalsze odsuwanie
się Dunaju na północ oraz zamulenie zatoki, która odcięta od morza zamieniła
się w słone jezioro przybrzeżne, stopniowo pozbawiły zamek poprzedniej roli.
Opuszczony, popadł w ruinę. Obecnie prezentuje się malowniczo na wzgórzu,
oferując piękną panoramę okolicy, w tym widok na południowe krańce delty. Już
choćby z tego powodu warto odwiedzić to miejsce. Dojazd dobrą, oznaczoną drogą.
Na miejscu bezpłatny parking.
|
Na horyzoncie twierdza Enisala. |
|
Dla zainteresowanych godziny wstępu i cennik :D |
|
Ostatnie metry trzeba pokonać pieszo. |
|
I wreszcie przed murami twierdzy. |
|
Panorama z murów na rozlewiska okolic delty Dunaju. |
Do niedawna byłem w Rumunii tylko 2 razy służbowo, przejazdem do i z Bułgarii. Wreszcie, w ub. m-cu pojechałem prywatnie. Transalpina i Transfogaraska (a byłem też w Alpach Szwajcarskich) są piękne, nie wiem czemu autor jest innego zdania. Czy ja wiem, czy Rumuni nas lubią? Raczej są dla nas neutralni i nieco zdystansowani, z racji naszej przyjaźni z Węgrami. A Węgier dla Rumuna to wróg nr 1
OdpowiedzUsuń