wtorek, 8 sierpnia 2017

Mauritius – południe wyspy

Południowa część wyspy jest znacznie ciekawsza od północnej i warto ją zwiedzić. Aby zrobić to spokojnie, trzeba przeznaczyć na to dwa dni – wycieczka na górę La Morne zajmie bowiem jeden z nich.

Żółwie olbrzymie w La Vanille Natur Park (aż dwa :P)

Pora karmienia.  Do pożywienia żółwie spełzają z całej okolicy...

...a jest ich tutaj naprawdę sporo...
Żółwie olbrzymie są największą atrakcją La Vanille Natur Park
Inna atrakcja to krokodyle nilowe...

...którym można się przyjrzeć z całkiem bliskiej odległości

...małpy...
Oraz inne mniej spektakularne gatunki żółwi.
La Vanille Natur Park w Riviere des Anguilles – to rodzaj parku lub zoo, w którym w warunkach zbliżonych do naturalnych prezentuje się zwiedzającym kilka atrakcyjnych dla turystów gatunków zwierząt. Najważniejsze z nich to żółw olbrzymi oraz krokodyl nilowy. Park usytuowano na obrzeżach miasta, dojazd dość trudny, doga wiedzie przez liczne wąskie i kręte uliczki (oczywiście, często zakorkowane w maurycyjskim stylu). Ustawiono wprawdzie drogowskazy, ale nie rzucają się w oczy i nie zawsze wskazują kierunek jazdy w sposób jednoznaczny. Dłuższą chwilę błądziliśmy. Cena wejściówki dość spora (300 rupii) ale naprawdę warto. Wędrujemy po krętych, zarośniętych ścieżkach wśród tropikalnej roślinności, sadzawek oraz klatek i wybiegów z krokodylami. Tym niezbyt przyjemnym zwierzętom można przyglądać się z bliska, oczywiście zza krat albo z wysokiego mostka. Dla mnie prezentują się odpowiednio tylko w formie eleganckich butów na nogach pięknych pań (ewentualnie torebka do kompletu), ale przyznać trzeba, że dranie robią wrażenie. I to pomimo tego, że przeważnie leniwie wylegują się na piasku. Oczywiście, nie jest to gatunek rodzimy. Krokodyle sprowadzono z Afryki, aby uatrakcyjnić park. Natomiast w archipelagu Maskarenów (w tym i na Mauritiusie) występowały żółwie olbrzymie. Wytępili je tutaj żeglarze arabscy i holenderscy. Na szczęście, gatunek przetrwał na nieodległych Seszelach. W XIX w. założono na Mauritiusie rezerwat dla tych zwierząt, które sprowadzono ponownie na wyspę. W sprawę tę zaangażował się osobiście Karol Darwin. Żółwie są rzeczywiście olbrzymie, dorównują wielkością tym z Galapagos, niektóre osobniki ważą ponad 200, a nawet 300 kg. Zwierzęta te są też długowieczne, żyją ponad 100 lat. O ile krokodyle oglądamy zachowując wymogi bezpieczeństwa, o tyle największą atrakcją i osobliwością parku Vanilla jest możliwość wstępu na rozległy wybieg dla żółwi oraz bezpośredni kontakt z około dwoma setkami tych zwierząt. Spacerują one leniwie lub wylegują się na trawie i piasku, zainteresowane głównie jedzeniem. Wysypanie przez pracowników obsługi wyboru jarzyn (ulubiona to marchew) wzbudza nagłe ożywienie. Zwierzaki nadciągają się ze wszystkich stron, niczym żywe kamienie. Są oznaczone numerami wymalowanymi na skorupach. Chętnie przyjmują jedzenie z ręki, oczywiście, trzeba przy tym uważać. Zabronione jest siadanie czy stawanie na skorupach żółwi, chociaż tu i tam park reklamuje się zdjęciem dziecka odbywającego taką przejażdżkę. Z tymi żółwiami spokojnie można spędzić godzinę albo dwie. Dodając krokodyle oraz inne, eksponowane gatunki zwierząt to trzy godziny pobytu w parku murowane. Warto tam jednak pojechać, żółwie naprawdę robią wrażenie.
Widok na światynię  Grand Bassin. Pokrótce o uchwyconych w kadrze bogach hinduistycznych...

Hanuman jako syn Waju (boga wiatru) posiadł tak znakomitą umiejętność latania, iż mógł rywalizować z Garudą, mitycznym ptakiem-wierzchowcem Wisznu. Ma moc chwytania obłoków, wyrywania drzew, kruszenia skał i podnoszenia gór. Jest opiekunem zapaśników i walczących. Przedstawiany z maczugą w ręce jako potężny zapaśnik z głową małpy. 
Ganesh syn Śiwy i Parwati to patron uczonych i nauki, opiekun ksiąg, liter, skrybów i szkół, zapewnia powodzenie każdego przedsięwzięcia.  Przedstawiany jest zwykle jako czteroręki mężczyzna o głowie słonia z jednym kłem (drugi mu służy za rylec). Jego skóra jest złota lub niebieska. O legendzie związanej z pochodzeniem słoniowej głowy u Ganesha opowiem przy innej okazji .

Lakshmi to bogini bogactwa, szczęścia i piękna. Żona Wisznu. Uosabia wszelkie powodzenie także materialne. Przedstawiana jako piękna, młoda kobieta o czterech rękach stojąca na kwiecie lotosu.

Śiwa jeden z najistotniejszych bogów w hinduiźmie. Tworzy rodzaj trójcy hinduistycznej z Brahmą i Wisznu, w której symbolizuje unicestwiający i odnawiający aspekt boskości. Przedstawiany z kokiem na głowie, na którym wylądowała bogini Ganges. Występuje zwykle z wężem, siedzący na skórze tygrysa. Należy też zwrócić uwagę na jego trzecie, zamknięte oko umieszczone na czole tzw. oko poznania.
Małpka zazdrośnie na mnie spoglądająca gdy fotografowałam hinduskich bogów. To i jej zrobiłam fotkę tym bardziej, że tak ładnie pozowała :P

Inne przedstawienie boga Śiwy

Nad świętym jeziorem do którego wlano wodę z rzeki Ganges.

Nigdy nie mogę się powstrzymać przed sfotografowaniem tego starego hinduskiego znaku szczęścia, który został tak niecnie przywłaszcony przez jednego z europejskich dyktatorów...
Grand Bassin – to usytuowane w górach południowej części wyspy jezioro, uznawane za święte przez bardzo licznych na Mauritiusie wyznawców hinduizmu. Swego czasu wlano jakoby w jego toń naczynie wody przywiezionej z Gangesu. Przy jeziorze wzniesiono kompleks świątyń hinduistycznych oraz robiący wrażenie, wielkich rozmiarów posąg Sziwy. Nad Grand Bassin można dojechać bardzo dobrze utrzymaną drogą nr B 88, w pobliżu znajduje się ogromny parking, dowód licznego napływu pielgrzymów. My odwiedziliśmy to miejsce w zwyczajny dzień, a i tak wiernych zastaliśmy sporo. Złożyliśmy ofiarę i poprosiliśmy o błogosławieństwo, którego nam nie odmówiono. Posągi bogów w pobliżu oraz w samej świątyni, jak również ów ogromny monument przedstawiający Sziwę, nieco kiczowate. Ale dokładnie to samo można powiedzieć o wielu przedstawieniach bóstw w przybytkach innych religii, chrześcijaństwa nie wyłączając. Za to otoczenie jeziora malownicze, można wybrać się na spacer wygodną ścieżką wzdłuż brzegu. Nam zabrakło na to czasu, który spędziliśmy poprzednio u żółwi. Tutaj także spotkaliśmy zwierzęta: złote rybki w jeziorze, podpływające w oczekiwaniu na okruch chleba z rąk pielgrzymów, słusznych rozmiarów koty, polujące z brzegu na te właśnie rybki oraz małpy. Te ostatnie obsiadły słupy i kable telefoniczne w pobliżu wspomnianego posągu Sziwy, czyniąc w ten sposób bogu konkurencję wśród uzbrojonych w aparaty fotograficzne turystów
Wodospad zwany Welonem Panny Młodej

Na tle Welonu

Ziemia Siedmiu Kolorów podczas przebłysku słońca

Atrakcja ta robi największe wrażenie skąpana w promieniach słońca

Bo gdy słoneczko schowa się za chmurami nie jest już tak pięknie.
Ziemia Siedmiu Kolorów (Les Terres des Sept Couleurs, Seven Colored Earths) – formacja geologiczna w parku narodowym Black River National Park, uznawana za jedną z największych atrakcji wyspy. To obszar o wymiarach mniej więcej 500x500 m., pokryty warstwami piasku o rożnym składzie chemicznym, które to piaski w świetle słońca mienią się różnymi, jaskrawymi kolorami. Wszystko w malowniczym otoczeniu wysokich gór oraz tropikalnego lasu. Dojeżdżamy tam drogą nr B 103. Zwiedzanie parku odbywa się w dużej części samochodem. Za wstęp płacimy przy bramie wjazdowej (ok 200 rupii od osoby) po czym dobrze utrzymanymi drogami jedziemy najpierw na punkt widokowy, z którego podziwiać można Wodospad Chamarel, zwany też Welonem Panny Młodej. Ma on 84 m. wysokości, woda spływa dwiema równoległymi kolumnami. W Polsce zrobiłby furorę, teraz jednak, po świeżym podziwianiu wodospadów Norwegii powiem, ze tamtejsze Welony Panien Młodych chyba jednak piękniejsze, a i samych panien o wiele, wiele więcej! Następnie ruszamy na parking przy Ziemi Trzech Kolorów. Stąd krótka, piesza wycieczka wzdłuż wyznaczonych ścieżek i punktów widokowych. To miejsce koniecznie należy zwiedzać w pełnym słońcu, wtedy wrażenie największe. My trochę za długo zabawiliśmy najpierw u żółwi, a potem u Sziwy. Dotarliśmy na miejsce ok. 17, pojawiły się chmury... to nie było już chyba to, chwilowe tylko przebłyski słońca. Może dlatego, aż tak wielkiego wrażenia Ziemia Siedmiu Kolorów na nas nie zrobiła. Zjeżdżając ku wybrzeżu stromo poprowadzoną drogą B 103 trafiamy jeszcze na fabrykę rumu marki Chamarel, jakoby jednej z najlepszych na Mauritiusie (rum to tam trunek narodowy). Można ją zwiedzić i zrobić zakupy w przyfabrycznym sklepie. Ceny okazały się jednak wyższe niż w supermarkecie (o ok. 10 %). Z zakupów zrezygnowaliśmy.
Góra La Morne Brabant nasz kolejny cel

Na początku droga nie wydaje się zbyt stroma ale słońce, temperatura i wilgotność dają się we znaki, a człowiek chłonie wodę jak gąbka. Wzięliśmy ze sobą po ok. 3,5-4 litry wody na osobę (bo ile tego można nosić) mimo to nam zabrakło...

Widoki z góry są naprawdę wspaniałe

Jeden z ostatnich odcinków trzeba pokonać pomagając sobie w wejściu liną (trasa prowadzi w nagim  źrebie)
La Morne Brabant – góra i podwodny wodospad na południowo-zachodnim krańcu Mauritiusa. Niezwykle malownicza góra La Morne dominuje nad okolicą, wznosząc się na wysokość 556 m. niemal wprost z brzegu morskiego. W czasach panowania na wyspie ustroju niewolniczego była miejscem schronienia uciekinierów. Władze zwykle pozostawiały ich w spokoju, ze względu na niedostępność miejsca. Jak na ironię, gdy w 1835 r. zniesiono na Mauritiusie niewolnictwo, wysłano na górę oddział wojska, by powiadomić o tym zbiegów. Sądząc, że to ekspedycja karna byli już niewolnicy znaleźli śmierć, rzucając się do morza i pragnąc za wszelką cenę zachować wolność. Miejsce to ma dla mieszkańców Mauritiusa znaczenie symboliczne, od 2008 r. znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Ze stoków i szczytu góry w słoneczny dzień można ujrzeć kolejną, wyjątkową atrakcję wyspy, tzw. podwodny wodospad. Masy wody wlewają się tam przez przerwę w barierze rafy koralowej, tworząc to niezwykle zjawisko.
W sumie, La Morne trzeba koniecznie odwiedzić. Z dojazdem i wejściem na górę zajmie to cały dzień. Punkt startowy wycieczki znajduje się na brzegu morza, przy południowym stoku góry. Można tam dojechać dwiema leśnymi drogami, jedna z nich odbija od głównej drogi nr B 9, druga rozpoczyna się na samym krańcu miejscowości La Morne (przy zachodnich zboczach góry), gdy już skończą się nadmorskie hotele. Obydwa zjazdy dobrze oznaczone. Drogi może nieszczególnie zachęcające, ale przejezdne, także dla samochodów osobowych. Główny problem to szerokość oraz brak uregulowania ruchu – powinien być jednokierunkowy, ale nie jest – najwidoczniej Europejczycy nie są w stanie dostrzec wszystkich pasów drogi. W tej sytuacji mijanie się z kimkolwiek staje się od razu poważnym problemem, a drzewa skutecznie ograniczają pole manewru. Jedyna szansa, to występujące od czasu do czasu mijanki. Nie wyobrażam sobie jednak wyminięcia autobusu, a i takie tam zajeżdżają. Po ok. 1,5 – 2 km takiej jazdy obydwie ścieżynki doprowadzają do w miarę wygodnego parkingu, z którego wyruszamy w górę. Wstęp darmowy, trzeba tylko wpisać się do rejestru, podając swoje dane oraz godzinę wymarszu. To jakoby ze względów bezpieczeństwa. Turystów sporo. Z odnalezieniem ścieżki nie ma żadnych kłopotów. Początkowo droga nie jest trudna, ale wyczerpująca. Prowadzi pod górę dość ostrymi zakosami, a wszystko to w ponad 30-stopniowym upale oraz często pełnym słońcu, przy dużej wilgotności powietrza. W zasadzie zaleca się wchodzenie na górę o świcie, ale wtedy wyjazd z hotelu ok 3-4 rano murowany. Wolimy już słońce, w końcu jesteśmy na urlopie! Trzeba jednak koniecznie zabrać wodę. W trakcie wycieczki przyda się każda ilość płynu. Po okrążeniu góry i przejściu na jej zbocze wschodnie a następnie północne wychodzimy z lasu i otwierają się przed nami piękne panoramy wyspy. Niestety, ścieżka staje się wkrótce trudniejsza. Trzeba wspinać się stromym wąwozem, wspomagając się rozciągniętymi linami. Wymaga to pewnej sprawności oraz dobrego, górskiego obuwia. Trudy wynagradzają widoki na wyspę, ocean oraz wspomnianą rafę koralową. Wycieczka zajmie przynajmniej cztery godziny. Wody zabraliśmy dużo, ale i tak za mało. Po powrocie do samochodu oddaliśmy się usilnemu nawadnianiu organizmów.

Gris Gris Beach fale bijące o brzeg
Gris Gris Beach – położona w miejscowości Souillac plaża, a właściwie kończące ją wysokie, klifowe skały, o które rozbijają się fale oceanu. Widok spektakularny, warto zatrzymać się przejeżdżając nadmorską drogą B 9 (w samym Souillac należy zjechać w boczną ulicę prowadząca na południe, w stronę wybrzeża, są drogowskazy). Na miejscu znajdujemy w miarę wygodny parking, niemal na szczycie klifu. Dla bardziej zainteresowanych poprowadzono kilka ścieżek wzdłuż klifu.
Blue Bay
Blue Bay – to kolejna, reklamowana jako bardzo atrakcyjna, zatoczka z plażą, położona przy miejscowości o tej samej nazwie (większe miasto w pobliżu to Mahéborg). Dojeżdżamy drogą o nazwie Blue Bay Link Road, odchodzącej w bok od trasy A 10 na rondzie przy wspomnianym miasteczku Mahéborg. Trzeba tylko uważać, aby nie wjechać do samego miasta. Nam się to przydarzyło i ugrzęźliśmy w niesamowitych korkach. Skąd na takiej małej wyspie tyle samochodów? Sama plaża ładniejsza niż Grand Baie na północy, ale jednak plażom na Ile aux Cerfs zdecydowanie ustępuje.
Tonący w zieleni mostek gdzieś po drodze...
Podsumowując, południowa część wyspy oferuje dużo większe atrakcje niż północna i to ją warto odwiedzić w pierwszej kolejności, poszukując atrakcji turystycznych i przyrodniczych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz