|
Klasztor Mount Popa najlepiej wygląda z daleka. |
Mount
Popa to pozostałość wygasłego wulkanu, obecnie stroma, skalista
góra, wznosząca się na wysokość 1518 m. ponad poziom morza oraz
ok. 1 tys. m. ponad okoliczne równiny. Leży w centralnej Birmie,
ok. 40 km. na południowy-wschód od Bagan. W XI w. założono tam
buddyjski klasztor, jedno z głównych centrów pielgrzymkowych w
kraju, bardzo popularne również obecnie. Oczywiście, to także cel
wielu spośród przybywających do Bagan turystów. Przyciąga ich
(nas również przyciągnęło) niezwykłe położenie klasztoru oraz
roztaczające się stamtąd widoki. O dziwo, wycieczka z Bagan do
Mount Popa nie nastręcza większych problemów logistycznych. Można
wynająć taksówkę za ok. 50 tys. kiatów (ok. 35 USD), ale to
zbędny wydatek. Miejscowi ludzie interesu docenili wreszcie okazję
zrobienia pieniędzy na turystach i oferują tzw.
shared taxi
czyli wspólny przejazd dla kilku osób. W praktyce podstawiają
busa, zabierając ok. 8-10 chętnych. Wycieczka taka kosztuje 10 tys.
kiatów od osoby (ok. 6-7 USD) i zajmuje pół dnia. Przejazd można
zamówić w każdym z wielu działających w Bagan ulicznych „biur
podróży”, pojazd zabiera chętnych spod wskazanego hotelu o
przyzwoitej godzinie, zwykle po śniadaniu.
Podróż
w jedną stronę zajmuje ok. 2 h., gdyż bus zbiera pasażerów z
różnych hoteli, a w połowie drogi przewidziano ok. półgodzinny
postój na plantacji palm kokosowych. Można tam zapoznać się z
tajnikami uprawy, a także wyrobu z pozyskiwanych z drzew surowców
różnych przedmiotów oraz potraw. Oczywiście, nas samych
zainteresowało przede wszystkim wytwarzane na miejscu wino palmowe.
Po prawdzie, nic specjalnego, jak się okazało.
|
Plantacja palm kokosowych (tu "wytłoczki") |
|
Trzeba się napracować, by... |
|
...coś uwarzyć a potem... |
|
...zdegustować. Jak widać na załączonym obrazku na wegańskim jedzeniu też można się utuczyć :D |
Mount
Popa, powiedzmy to sobie szczerze, największe wrażenie wywiera z
pewnej odległości. Potem im bliżej, tym gorzej. Tak to często z
obiektami turystycznymi, zwłaszcza w Azji, bywa. Przede wszystkim, już w położonej u
podnóża góry wiosce napotykamy tłumy pielgrzymów oraz setki
straganów, knajpek, sklepów itp., itd. Trudno znaleźć miejsce, w
którym dałoby się zrobić zdjęcie z ładnym widokiem góry. Gdy
już dojdziemy do jej podnóża, gęstość tłumu zdecydowanie
rośnie. Do usytuowanego na szczycie klasztoru prowadzi 777 stopni
(sama wioska położona jest wyżej niż otaczające równiny i nie
trzeba pokonywać wspomnianego tysiąca metrów przewyższenia w
całości). Spacer nie stanowi wprawdzie jakiegoś wielkiego wyzwania
pod względem kondycyjnym, pojawiają się natomiast inne kłopoty.
Stragany i tłumy ludzi towarzyszą nam nadal, praktycznie do samego
szczytu. Nie to jednak okazuje się najgorsze. Największe
przekleństwo Mount Popa to obecne tam licznie małpy. Podczas
podróży po różnych krajach świata spotykaliśmy te śmiałe i
zepsute często przez ludzi zwierzęta wiele razy. Nigdy jednak nie
widzieliśmy małp równie złośliwych i agresywnych jak te z Mount
Popa. Trzeba na nie naprawdę uważać, zwłaszcza przy próbie
karmienia. W wielu straganach sprzedaje się gazetowe zwitki z
przeznaczonym dla zwierzaków ziarnem. Bywa, że wyrywają je ludziom
z rąk, najczęściej okazują jednak umiarkowane zainteresowanie
tego rodzaju pokarmem. Natomiast banany wzbudzają prawdziwe emocje.
Gdy ktoś ma przy sobie ten specjał, albo zwłaszcza gdy próbuje
wręczyć go którejś z małp, natychmiast zbiega się ich kilka lub
nawet kilkanaście i na początek wyrywają owoc z rąk darczyńcy, a
następnie sobie nawzajem. Potrafią przy tym zaatakować i podrapać
ofiarodawcę, co widzieliśmy na własne oczy w przypadku pewnej
młodej Chinki. Agresywne złodziejki wcale nie boją się ludzi.
To
pierwszy problem z małpami, w sumie jednak mniej istotny.
Ostatecznie, nie musimy akurat na Mount Popa zajadać bananów czy
dokarmiać złośliwych zwierząt. Gorzej, że wielu ludzi jednak to
robi, a spożyte ziarno czy banany naturalną koleją rzeczy trafiają
z małpiego żołądka do małpich czterech liter. A stamtąd to już
prosto na schody i chodniki zatłoczonych przejść oraz galeryjek.
Bo przecież żadna małpa nie pofatyguje się w tym celu w krzaki,
po prostu srają (wybaczcie dosadność) gdzie popadnie. I tu pojawia
się problem najgorszy. Jak w każdej świątyni buddyjskiej, do
klasztoru Mount Popa wchodzi się boso. Przy czym za strefę świętą
uznaje się tutaj już wspomniane schody. W rezultacie, maszerujemy
tymi zatłoczonymi przejściami dosłownie stąpając bosymi stopami
po świeżych albo już rozdeptanych małpich gównach. Doprawdy,
zadziwiający sposób okazywania szacunku świętości.
Sytuację
starają się ratować przedstawiciele lokalnej inicjatywy. Spora
liczba ochotników krąży z miotłami, ścierkami oraz wiadrami z
wodą, usiłując z poświęceniem (ale zwykle bezskutecznie)
utrzymać porządek i sprzątać te małpie odchody. Często polega
to, niestety, na tym, że tylko je na większej przestrzeni
rozmazują. Tym niemniej, chwała im nawet za te próby. Warto
przygotować drobne banknoty, bo przecież panowie nie robią tego za
darmo i dość natarczywie dopominają się napiwków, zwłaszcza od
cudzoziemców. Gdy w końcu zabraknie drobnych, sytuacja staje się
niezręczna. W swojej natarczywości sprzątacze zaczynają bowiem
przypominać... Kogo? Sami sobie dopowiedzcie. :-)
Wreszcie
na górze. Widok istotnie bardzo rozległy, w jego kontemplacji
przeszkadzają jednak wszechobecne tłumy wiernych oraz turystów.
Małpy również nie odpuszczają. Kilka kapliczek, raczej
przeciętnych i nie robiących większego wrażenia. Czas ruszać w
dół, po raz kolejny wśród tłoku i małpich odchodów. Oto
wątpliwe uroki Mount Popa. Gdy wieczorem, przy obiedzie „U Królowej” („Queen” - wspomniana w poprzednim poście najlepsza
restauracja w Bagan) dzieliliśmy się wrażeniami ze „stałymi”
towarzyszami wieczornych posiłków, poznana kilka dni wcześniej
młoda Chinka w pełni podzieliła opinię Ady o Mount Popa: „Nie
lubię tłoku i małpich gówien!” Nic dodać, nic ująć.
Oczywiście, każdy kto trafi w te okolice, zechce zapewne przekonać
się o tym sam.
I
jeszcze jeden drobiazg. U podnóża Mount Popa nie sprzedaje się
piwa ani żadnego innego alkoholu, także w restauracjach. A upał
robi swoje. Na szczęście, zabraliśmy po butelce na głowę z
hotelowej lodówki. Odpowiednio zabezpieczony, złocisty trunek
zachował chłód. Nie wypadało wprawdzie raczyć się tym darem
bogów w świętym miejscu na samej górze, ale bardziej dyskretnie,
w wiosce, przy oczekującym powrotu zwiedzających busie, to już
inna sprawa. Przy okazji, wzbudziliśmy pewną zawiść znajomej pary
z Włoch (koleni współbiesiadnicy przy stole „U Królowej”),
którzy nie wykazali się podobną przezornością. Cóż,
rozpieszczeni dobrobytem obywatele „starej Unii” niektórych
sytuacji przewidzieć nie potrafią.
|
Zbliżamy się do Mount Popa. |
|
Witają nas małpy, ta w tle to... czarownica na miotle :D |
|
Taki słodziak, a wyrośnie na taką zołzę... |
|
Ogólna panorama małpich schodów. |
|
Może jedzonko? |
|
No daj jak już masz... |
|
...strzelę sobie lufkę :D |
|
A jak się wkurzę to przegnam stąd ten ludzki ród :D |
|
Na schodach tłumy pielgrzymów. |
|
Zadaszenia schodów z góry. |
|
Jeden z kiczowatych ołtarzy na szczycie. |
|
Widoki ze szczytu na wioski też szczególnie nie zachwycają. |
|
Trochę lepiej w drugą stronę. |
|
Powoli ruszamy w dół... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz