|
Przygotowania do wypłynięcia |
|
Już w kajakach |
|
Ruszamy.... |
Dla
szukających sposobu ciekawego i aktywnego spędzenia czasu w
miesiącach wiosennych i letnich interesująca propozycja to udział
w spływie kajakowym. Może na początek niekoniecznie spływ
kilkudniowy lecz jednodniowa, kilkugodzinna przeprawa wybranym
odcinkiem szlaku wodnego. Nie wymaga to ani specjalnych umiejętności,
ani posiadania własnego sprzętu (wszystko zapewniają
organizatorzy), ani ponoszenia specjalnych kosztów (ok. 50 zł. od
osoby). Niezbędny jest natomiast dobry humor, odrobina kondycji (bez
obawy, nie trzeba być od razu wyczynowym maratończykiem) oraz
odporność na kaprysy pogody i odpowiedni do takowych ubiór. Sezon
rekreacyjnych spływów kajakowych rozpoczyna się zazwyczaj w
kwietniu i aura może się trafić różna (bywało i gradobicie).
Oczywiście, spływy turystyczne (jak sama nazwa wskazuje) odbywają
się w jedynie słusznym kierunku, czyli z prądem. I niech tak
pozostanie! Na początek może lepiej wybrać rzekę szerszą (np.
Wartę), na której nie napotkamy przeszkód. Zdecydowanie ciekawsze
i bardziej atrakcyjne okazują się jednak spływy mniejszymi ciekami
wodnymi, gdy trzeba kluczyć wąskim szlakiem wśród trzcin albo
przeciskać się pod konarami pochylonych drzew. Niekiedy niezbędne
okazuje się przeniesienie kajaka lądem, co dla dwóch osób nie
jest jednak zadaniem trudnym.
|
Ewelina ze swoim silnikiem na paliwo płynne :D |
W tym
roku koleżanka zaproponowała nam udział w jednodniowym,
niedzielnym spływie kajakowym rzeką Wełną na trasie Wągrowiec -
Cieśle (ok. 20 km.). Nie była to, jak się okazało, propozycja
całkowicie bezinteresowna! Ewelina nie lubi bowiem pływać sama i
potrzebowała do swego kajaka towarzysza, czyli „silnika”. Moja
pani uwielbia natomiast kajaki jedynki (dużo bardziej zwrotne i
przyjemniejsze w żegludze, jej zdaniem), bez problemów odstąpiła
mnie więc jako wioślarza (nie mam pojęcia, czy wzięła dobrą
cenę). W taki oto sposób trafiłem w charakterze galernika pod
komendę Eweliny. Postawiłem tylko jeden warunek – silnik
potrzebuje do pracy paliwa! Pani kapitan obiecała dostarczyć
odpowiedni zapas wysokooktanowej nalewki (piwo na kajaku to nie jest
najlepszy pomysł, jego spożywanie z wiadomych powodów może okazać
się niedogodne po godzinie czy dwóch, najlepiej sięgnąć po ten
napój dopiero po przybyciu na miejsce) oraz zapewnić własne usługi
jako kierowca naszej trójki w drodze powrotnej do domu. Na wszelki
wypadek zatroszczyłem się jednak o własną, żelazną rezerwę. I
okazało się to posunięciem nadzwyczaj słusznym! Ewelina zabrała
wprawdzie na pokład duże ilości suchego prowiantu, którym,
przyznać trzeba, hojnie raczyła zarówno samą siebie jak i swego
wioślarza, ale przecież nie jestem silnikiem rakietowym i nie
pracuję na paliwo stałe! Potrzebuję paliwa płynnego! Na podobnych
zasadach funkcjonowały zresztą napędy większości innych kajaków
biorących udział w spływie, tyle, że nieprzewidująco wybrały
paliwo niskooktanowe, czyli wspomniane piwo. Powodowało to
konieczność indywidualnych postojów. Gwoli ścisłości dodam
tutaj, że nie należy z tym wzmacnianiem sił przesadzać, a i
czynić to wypada bez ostentacji. W regulaminie spływu tego rodzaju
uzupełnianie zapasów paliwa jest bowiem zabronione.
|
Gdzieś na Wełnie |
Punkt
startu wyznaczono w miejscowości Wągrowiec (ok. 30 km. na północ
od Poznania), na parkingu przy moście przerzuconym nad wspomnianą
Wełną. Nie jest to jakaś wielka, wartka rzeka, ale ponieważ lato
mieliśmy deszczowe, poziom wody okazał się wysoki. Dla kajakarzy
to okoliczność pomyślna, podczas suchych lat liczne, mniejsze
cieki wodne są po prostu niedostępne dla amatorów tej rozrywki.
Ten wysoki poziom wody objawił się już na parkingu, z którego
mogliśmy obserwować zalane, nadrzeczne trawniki miejskiego parku.
Pogoda również dopisywała, słoneczny dzień oraz przyjemna,
rześka temperatura dwudziestu kilku stopni. Warunki idealne. Po
szczęśliwym zaokrętowaniu i zsunięciu się w nurt rzeki
ruszyliśmy naprzód ok. 10.00. Kawalkada kajaków rozciągnęła się
wkrótce na sporej przestrzeni. Po opuszczeniu zabudowań miasta
rzeka wprowadziła nas w rozległe trzcinowiska. Z poziomu kajaka te
dwumetrowej wysokości zarośla prezentują się zupełnie inaczej
niż oglądane z wysokości mostu! Mostów takich mijaliśmy po
drodze kilka, dopingowani oraz fotografowani przez Monikę,
szefową spływu, która jednak nie mogła uczestniczyć w nim
osobiście z powodu kontuzji. Doznała jej zresztą nie w trakcie
zajęć sportowych czy turystycznych, ale jako gość podczas
weselnych szaleństw na parkiecie! Sam spływ zorganizowała natomiast perfekcyjnie, jak zawsze. Przeprawa przez te trzciny dostarczyła
wiele zabawy.
|
Pośród zarośli |
Niezbyt silny prąd potrafił znosić nasze kajaki,
spychał je w zarośla oraz na siebie nawzajem. Z pewnością
przyczyniał się też do tego brak umiejętności kajakarzy, dla
większości z nas jest to bowiem niedzielna rozrywka, a nie sport
wyczynowy. Wszystko to dostarczało sporo śmiechu i powodów do żartów, tylko
nieliczni uczestnicy okazywali niezadowolenie. Niech płyną sobie
przodem, bez towarzystwa i tyle! Docieramy do Jeziora Łęgowskiego i
wychodzimy na szeroki przestwór otwartej wody. Tu nie musimy już
obawiać się trzcin, za to trzeba zabrać się na poważnie do
wiosłowania! Po mniej więcej 20 minutach nasza kawalkada osiąga
punkt, w którym Wełna opuszcza jezioro. Znajduje się tu stopień
spiętrzający wodę oraz śluza. Dla kajakarzy nie jest ona,
oczywiście, otwierana. Przenoszą swoje łódki lądem, urządzając
przy okazji pikniki na urokliwej, otoczonej lasem i wodą polanie.
Widzimy liczne ślady tych postojów. To właściwie jedyny minus
organizacji tej akurat imprezy, my też mielibyśmy ochotę na
dłuższy postój z popasem, może i ogniskiem - natrafiamy na
popioły po takowych! Ale oto na horyzoncie pojawia się kolejna
grupa kajakarzy przemierzająca jezioro. To jakiś inny spływ. Wełna
okazuje się bardzo popularną trasą. Trzeba ruszać! Na początek,
pełne napięcia „ześlizgnięcie się” do wody po stoku pokrytym
trawą oraz błotem, mniej więcej dwumetrowej wysokości. Na
szczęście, bardziej doświadczeni pomagają w tym nowicjuszom i
wszystko kończy się na emocjach, okazyjnym obryzganiu wodą oraz
równie okazyjnych okrzykach części kajakarek. Ada radzi sobie
znakomicie, my z Eweliną również, popchnięci w stosownej chwili
przez uczynnego towarzysza. Teraz kolejny etap spływu. Trzcin jakby
już mniej, pojawiają się pola i łąki. Ale nadrzeczne łęgi
porośnięte są często drzewami, niektóre z nich pochylają konary bardzo nisko, kilka gałęzi wręcz zwaliło się do wody. Przepchniecie
się slalomem pomiędzy oraz poniżej tych przeszkód wymaga
przemyślności oraz wprawy, tym bardziej, że prąd zbija obsadzone
przez niedoświadczonych turystów kajaki w ściśnięte burtami
grupki. To utrudnia manewry. Ale i tu dajemy sobie radę, przy pomocy
zaprawionych w podobnych bojach organizatorów. Jeszcze niewielki
stopień wodny (ok. 0,5 m.), po którym spływamy kolejno w dół,
ponownie odczuwając niejakie emocje. Teraz do ostatniego na naszej
trasie mostu w miejscowości Cieśle, gdzie mamy zakończyć imprezę.
Okazuje się on oddalony jeszcze o jakieś 5 km. Nasz konwój
rozciąga się na znacznej przestrzeni. Most wyłania się nagle zza
zakrętu, ale jego obecność zdradzają już wcześniej wesołe
okrzyki oraz chlupot wody. To przybyli wcześniej uczestnicy spływu
znaleźli sobie nową zabawę, której oddaje się zwykle miejscowa
młodzież. Korzystając z zawieszonej na nadrzecznym konarze liny
można rozkołysać się w powietrzu i wskoczyć do wody na środku
rzeczki. Kilku osobom nie dość jeszcze wody, którą zdążyli
zbryzgać się na trasie. Kończą imprezę takim właśnie skokiem.
Powodzenia! Ja wolę pomóc przy wynoszeniu kajaków na drogę, do
czekającej przyczepy transportowej, oraz uzupełnić zapasy energii
paliwem niskooktanowym. Ostatecznie, to Ewelina podjęła się w
drodze powrotnej roli woźnicy!
|
Wełna od strony wody wygląda zupełnie inaczej niż z brzegu |
|
Zresztą wskutek wysokiego poziomu wody podejście na ten brzeg byłoby nie lada wyzwaniem :D |
|
Unoszeni prądem rzeczki płyniemy do mety :D |
|
Na mecie :D W centrum śmiałek uczepiony już liny i szykujący się do skoku. |
Bardzo
udany dzień, spędzony przy ładnym słońcu na wodzie i świeżym
powietrzu, przy odrobinie wysiłku fizycznego. Do tego sporo dobrej
zabawy. Polecam.
Na koniec informacje o organizatorze spływu: KTK Zimorodek przy PTTK w Wągrowcu, prezes Monika Jasińska, link informacyjny:
http://wagrowiec.pttk.pl/?page_id=102
Polska jest piękna :-)
OdpowiedzUsuńCzy rowerem czy kajakiem,
Usuńgrunt by zawsze dobrym szlakiem!
:D
I w doborowej kompanii :-)
OdpowiedzUsuńJasne. Do wiosłowania, do kręcenia pedałami roweru i do obracania browaru, rzecz jasna.
UsuńByle pogoda dopisała co nie, wtedy spływ zawsze świetnie wychodzi:) Ja przekonałem się o tym jak ważne są plecaki wodoszczelne na tej rzece. Teraz już znalazłem na https://gokajak.com/plecaki-wodoszczelne-51 taki sprzęt.
OdpowiedzUsuń