Oboje
lubimy podróżować, poznaliśmy się swego czasu właśnie podczas
odbywanej wspólnie wycieczki po Bliskim Wschodzie, toteż odkąd
czas i sytuacja finansowa zaczęły na to pozwalać, z przyjemnością
oddaliśmy się uprawianiu tej pasji, wyruszając na dłuższe i
bardziej odległe eskapady 2-3 razy w roku. Przez kilka lat, jak
większość początkujących „leniwców”, korzystaliśmy z
oferty biur podróży. W warunkach polskich na pierwszy plan wysuwało
się tutaj buro Rainbow Tours S.A., ze względu na bogatą, przyznać
trzeba ofertę, oraz umiarkowane, w porównaniu z konkurentami ceny.
Na tych wyjazdach bywało różnie, zorganizowane były zwykle
zadowalająco, istotnie, umożliwiały szybkie „liźnięcie”
danego kraju bez większego wysiłku z naszej strony (pomijając
regularne pobudki o 4-5 rano). Pojawiały się też, oczywiście, minusy.
Standard przelotów czarterowych organizowanych przez biuro urągał
(a z tego, co słyszymy, nadal urąga) wszelkim normom. Turystów
wozi się dosłownie niczym bydło, nie zapewniając na
kilkunastugodzinnych trasach przelotowych nawet butelki wody
mineralnej – wszystko płatne w ramach serwisu pokładowego. O tym,
że można inaczej, przekonują biura niemieckie, które podczas np.
pięciogodzinnego lotu czarterowego z Berlina na Teneryfę potrafią
kilkukrotnie oferować pasażerom kawę, herbatę, wino, piwo,
przekąski i słodycze. Nawet na pożegnanie stewardessy rozdawały
po czekoladowym serduszku z logo biura! Niby drobiazg, ale sprawia,
że klient czuje się mile widziany i pożądany. Oczywiście, dostęp
do rozrywek pokładowych (filmy, gry) także w cenie. Ale przecież
Niemiec podróżować w złych warunkach nie będzie, Polak przełknie
wszystko, bo przyzwyczajony do traktowania „per noga”. Co prawda,
np. biuro Tui, na długich lotach organizowanych z Polski, potrafi
zapewnić gorące posiłki oraz wodę mineralną bez ograniczeń,
przez cały czas podróży. Dla Rainbow Tours to problem nie do
przeskoczenia. A przecież, jeżeli nie potrafią już inaczej,
mogliby podnieść cenę wycieczki o 50 zł (przy całości kosztów
rzędu 10 tys. od osoby nikt nawet tego nie zauważy) i zapewnić
przyzwoity serwis. Zostałoby dobre wrażenie, zamiast wspomnień o
„bydlęcym wagonie”. To nie jedyny jednak przykład, jak w pogoni
za drobnym zyskiem zraża się perspektywicznego klienta. Inne
mankamenty zwiedzania z biurem w formie wycieczki zorganizowanej są
już typowe dla wszystkich tego typu imprez: tłok w odwiedzanych miejscach, żadnych szans na odetchnięcie lokalnym klimatem (każdy
klimat natychmiast się ulatnia, gdy wpada pięćdziesięcioosobowa
grupa), brak czasu w obiektach, które akurat nas interesują, a w
zamian przymusowe postoje na kawę i WC na stacjach benzynowych na
środku pustyni (rozumiem, tak najwygodniej, bo turyści nigdzie się
nie rozlezą i nie pogubią, ale zbijanie bąków przez godzinę w
takim miejscu jednak irytuje), kiepskie jedzenie i zero okazji popróbowania miejscowej kuchni. Panie (w szczególności) dotyka
kolejny, przyziemny, ale istotny kłopot – tasiemcowe kolejki do WC
podczas przeznaczonych na toaletę postojów. Do tego bardzo niemiła
praktyka akurat biura Rainbow, które celowo układa programy swoich
objazdów w taki sposób, by nigdy nie zwiedzić wszystkich
interesujących miejsc w danej okolicy. Zamiast tego, pędzimy dalej,
a jak ktoś chce zajechać np. do Fatimy (którą ominęliśmy w
odległości 10 km.) to niech wykupi kolejną wycieczkę z innym
programem, też krążącą po tej części Portugalii. Krążącą,
ale omijającą z kolei sąsiednie atrakcje.
Doświadczywszy
tych sytuacji, zrezygnowaliśmy definitywnie z podróżowania z
biurem po Europie. I okazało się, że wyjazd na własną rękę
jest nie tylko o wiele przyjemniejszy, ale i o wiele tańszy. W dzisiejszej
epoce tanich lotów oraz dostępnego w całej unii internetu
zwiedzanie z biurem krajów europejskich właściwie nie ma sensu,
podnosi koszty oraz zmniejsza komfort. Wyjeżdżając samodzielnie
nie trzeba nawet czynić jakichś szczególnych przygotowań
logistycznych, już na miejscu internet dostarczy wszystkich
potrzebnych informacji, łącznie z radami i doświadczeniami
poprzedników, zamieszczanymi na ich blogach (zwykle bardzo się
przydają). Nadal jednak korzystaliśmy z usług biura Rainbow przy
wypadach poza Europę, do Azji czy Ameryki Łacińskiej. Decydowała
obawa przed nieznajomością realiów i kłopotami z dogadaniem się,
przy sygnalizowanej często nieznajomości angielskiego wśród
miejscowych (albo widocznej niechęci do tegoż języka i
posługujących się nim przybyszów, której kilka razy
doświadczyliśmy w Meksyku – gdy w końcu okazywało się, że
jesteśmy z Polski – papa Huan Pablo i Walesa – i do tego jeszcze
Ada potrafi sklecić kilka zdań po włosku, co przyjmowano tam jako
hiszpański ze złym akcentem, nastawienie natychmiast się
zmieniało).
Nasz
ostatni wyjazd z biurem Rainbow zakończył się jednak w sądzie i
definitywnie zakończył etap podróżowania w formie
zorganizowanej. W okresie świąteczno-noworocznym 2015/2016
wzięliśmy udział w wycieczce do Meksyku właśnie, program „Wielka
Konkwista” - cena ok. 8 tys. od osoby. Sam program objazdu posiada
blaski i cienie, przy czym plusy (zagubione w dżungli miasta Majów,
krajobrazowe rezerwaty Jukatanu, azteckie piramidy) przeważają nad
minusami (powtarzające się w drugiej części wyprawy wizyty w
kolejnych, identycznych właściwie, kolonialnych miastach oraz ich
katedrach). Organizacja na ogół niezła, chociaż w którymś z
hoteli (z winy niedbalstwa obsługi) skradziono jednej z
uczestniczek walizkę. Ta młoda, sympatyczna dziewczyna musiała
potem korzystać z uprzejmości zbliżonych wiekiem i figurą współtowarzyszek
podróży, które użyczały jej ubrań i kosmetyków. Wszyscy
rozumiemy, że zwłaszcza dla kobiety to duży kłopot. Z tego co
wiemy, biuro zaoferowało odszkodowanie – 100 dolarów.
Poszkodowana dziewczyna stwierdziła, że tyle to sama walizka
kosztowała, o zawartości już nie mówiąc. Zresztą i tak nie było
czasu na żadne solidne zakupy.
Nasza
wyprawa zakończyć się miała dwudniowym pobytem w
czterogwiazdkowym hotelu z all inclusive
w którejś z wypoczynkowych miejscowości na Riviera Maya (urlopowym
rejonie południowego Meksyku). Pobyt ten wypadał akurat na noc
sylwestrową i miał trwać od 30. 12. 2015 do 1. 01. 2016. Miła
perspektywa spędzenia nocy sylwestrowej w romantycznej scenerii, pod
palmą na tropikalnej plaży oraz z drinkiem w dłoni stanowiła
jeden z istotnych powodów, dla których zdecydowaliśmy się na ten
właśnie wyjazd, wykupując wycieczkę z półrocznym wyprzedzeniem.
Także wspomniane trudy objazdu skłaniały do oczekiwania
zapowiedzianego odpoczynku.
Wylot
z Warszawy zaplanowano na godzinę ok. 7 rano, co przy locie
transatlantyckim oznaczało konieczność stawienia się na lotnisku
z trzygodzinnym wyprzedzeniem. To z kolei wymagało przybycia do
Warszawy poprzedniego dnia i wzięcia noclegu gdzieś w okolicy
Okęcia. Dom opuściliśmy więc około południa w dniu
poprzedzającym wylot. I wtedy właśnie, będąc już w drodze,
otrzymaliśmy telefon z biura pośredniczącego w sprzedaży
wycieczki. Otóż oni z kolei dostali maila z firmy Rainbow
zawiadamiającego, że wspomniany pobyt w hotelu czterogwiazdkowym
wypadł z planu z powodu braku miejsc, w zamian zostaniemy
zakwaterowani w hotelu trzygwiazdkowym i otrzymamy świadczenia
zastępcze: dzienny pobyt w klubie plażowym oraz imprezę
sylwestrową w klubie nocnym na wolnym powietrzu. Nie mając innego
wyjścia, spakowani, na dworcu kolejowym, z ułożonymi sprawami
urlopowymi oraz rodzinnymi, nie mieliśmy innego wyjścia, niż
przyjąć to do wiadomości. Biuro twierdziło później przed sądem,
iż zawiadomiło o zmianie planów z „należytą starannością
oraz wyprzedzeniem” (do tego zobowiązują ogólne przepisy
dotyczące organizacji komercyjnych imprez turystycznych) i mogliśmy
zrezygnować z wyjazdu, jeżeli zmiany nam nie odpowiadały. Wolne
żarty! „Należyta staranność” to mail wysłany do pośrednika,
bez zatroszczenia się o to, czy wiadomość w ogóle dotarła do
klienta (a przecież przy zakupie wycieczki trzeba było podać nr
telefonu), a „wyprzedzenie” to południe dnia poprzedzającego
wylot zaplanowany na wczesne godziny poranne z miasta oddalonego o
300 km. od naszego miejsca zamieszkania. I możemy sobie w takiej
sytuacji zrezygnować z wyjazdu planowanego od pół roku,
wymagającego nadto ułożenia spraw rodzinnych. I siedząc na
walizkach, na dworcu kolejowym, szukać alternatywy, na kilka dni
przed świętami Bożego Narodzenia. Zdaniem biura Rainbow, to
najprostsze pod słońcem! Okazało się później, że winę za
zmianę hotelu usiłowano zrzucić na błąd meksykańskiej recepcji,
która „omyłkowo” (sic!) dokonała overbookingu i przyjęła
podwójne rezerwacje. Akurat, omyłkowe, podwójne rezerwacje na noc
sylwestrową. Po prostu „Rainbow” miał za słabą pozycję i
jego ogólną rezerwację (grupa co dwa tygodnie na dwa dni)
„wyrzucono” z planu, skoro wypadła akurat w najbardziej
atrakcyjnym okresie sylwestrowo-noworocznym. I sprzedano te miejsca komuś
innemu, zapewne za duże pieniądze. Pewnie Rainbow dostał z tego
tytułu jakieś odszkodowanie, własnym klientom udzielić takowego
zamiaru jednak nie miał. Dodajmy tu, że zgodnie z przepisami prawa,
organizator imprezy turystycznej odpowiada wobec klientów również
za wszystkie niedociągnięcia lokalnych kontrahentów, z których
usług korzysta w danym kraju. Tłumaczenie się biura Rainbow winą
hotelu można więc przyjąć co najwyżej jako wyjaśnienie, w
żadnym wypadku nie zwalnia to polskiej firmy od odpowiedzialności
wobec polskich klientów.
Ostatecznie,
nie mając właściwie innego wyjścia, wylecieliśmy do Meksyku i na
dwa tygodnie „zapomnieliśmy” o tej niemiłej zmianie planów.
Okazała się ona jednak bardzo przykrą, gdy ostatecznie ujrzeliśmy
hotel, w którym nas zakwaterowano (hotel „Playa del Carmen”, w
miejscowości o tej samej nazwie – Playa del Carmen). Hotel
trzygwiazdkowy, o czym informowało biuro przed wyjazdem, pilotka
przed przybyciem oraz foldery reklamowe w recepcji. Oddalony od
wybrzeża o ok. 2-3 km., pokoje o kiepskim standardzie, niezbyt
czyste itp., itd. Zamiast zapłaconego all inclusive
zaoferowano napoje do pierwszej kolacji. Przykładowo, piwa wkrótce
jednak zabrakło. Hotel nie był przygotowany i bar dysponował tylko
trzema skrzynkami (butelki 0,33 l.) na około 60 spragnionych
turystów z Polski. :D. Nawet odliczając kilkoro dzieci, okazało
się to zdecydowanie zbyt małym zapasem. Innych trunków też nie
dostawało.... Generalnie, bar wzięty pierwszym szturmem! Wizyta w
klubie plażowym, zapowiadana jako rekompensata niższego standardem
hotelu, też na kolana nie rzuciła. Klub oddalony był od hotelu,
zorganizowano jednorazowy przewóz autobusem, co oznaczało
konieczność pobudki na określoną godzinę (skutkiem spóźnienia
samolotu z miasta Meksyku na nocleg dotarliśmy uprzednio o 1 w nocy), na
miejscu, w klubie, pozbawieni byliśmy dostępu do bagaży, prysznica,
możliwości przebrania się, odświeżenia czy odpoczynku w pokoju –
niby nic takiego, ale zwłaszcza dla pań jednak istotne. Na
dodatek, zaopatrzono nas w innego koloru opaski, oznaczające
chwilowych gości tego klubu, w istocie normalnego hotelu. Niby
dawały one prawo do korzystania z barów i bufetów, ale personel
traktował takich „klientów” per noga, obsługując zwykle w
ostatniej kolejności. Także dostęp do niektórych, co bardziej
atrakcyjnych stref plaży został zamknięty. W sumie, występowaliśmy
tam w roli „gości” trzeciej kategorii, a nie tak miało to
wszystko w wyglądać, gdy podpisywaliśmy umowę i wpłacaliśmy
pieniądze. A o 16.00 powrót do naszego „pałacu” i
czterogodzinna przerwa (bez jedzenia i napojów, rzecz jasna) przed
wyprawą do klubu nocnego. Klub nawet ciekawy, na dachu
kilkunastopiętrowego budynku, oferował ładne widoki. Przynajmniej
tutaj napojów nie brakowało, za to jedzenia, owszem. Podano
niewielkie, odliczone porcje, nie pozwalające na stworzenie
„podkładu” pod inną konsumpcję. W sumie, wrażenia z tej
imprezy mieszane. Na dodatek, zamykano o 2 w nocy i wtedy
zorganizowano też wspólny powrót. Też nie każdemu to odpowiada,
a szukanie taksówki w noc sylwestrową w obcym mieście
turystycznym... Zdaniem biura „Rainbow” rzecz najprostsza pod...
księżycem. :D
Po
tym wszystkim, rankiem, złożyliśmy zgodnie z wszelkimi przepisami
pisemną reklamację na ręce pilotki jako przedstawicielki biura. Po
powrocie do kraju, również zgodnie z przepisami, ponowiliśmy
reklamację osobnym pismem wysłanym na adres biura Rainbow.
Domagaliśmy się „astronomicznego” odszkodowania w wysokości 1
tys. zł od osoby za niedotrzymanie warunków umowy i zmianę
kategorii hotelu oraz brak opcji all inclusive.
Niedociągnięcia były też inne, ale akurat to zostało ujęte
czarno na białym w umowie i tego nie dotrzymano. Spodziewaliśmy się
mniej lub bardziej szczerych przeprosin oraz jakiegoś bonu
zniżkowego na kolejną imprezę. Inne biura tak zazwyczaj załatwiają
podobne sprawy, ku ogólnej satysfakcji. Klient czuje się doceniony
i przeproszony, po czym radośnie wyrusza na kolejną wycieczkę,
zostawiając swoje pieniądze w kasie firmy. Szczerze mówiąc, gdyby
Rainbow przysłał dwa bony po 500 zł. uznalibyśmy się za
usatysfakcjonowanych. W odpowiedzi otrzymaliśmy list z gorącymi
przeprosinami i wyjaśnieniami, że wszystko to wynikło skutkiem
wspomnianej, rzekomej pomyłki recepcji meksykańskiego hotelu.
Dołączono bon zniżkowy na 200 zł. jako rekompensatę na dwie
osoby. Na nasze kolejne pismo, w którym wyraziliśmy zdziwienie, że
dwa noclegi w tropikalnym kurorcie w czterogwiazdkowym hotelu w
okresie sylwestro-noworocznym wyceniono na 100 zł. (od osoby) i że
przy takich cenach to prosimy o rezerwację na następne dziesięć
lat z góry (w katalogach biura Rainbow ceny podawano w zupełnie
innej, realnej wysokości), odpisano, że taki system obliczania
wartości noclegów wynika z wewnętrznych przepisów firmy. Po
prostu wyliczyli średnią cenę z wszystkich czternastu noclegów
podczas całej imprezy. Tylko, że te pozostałe to były hotele
miejskie, trzygwiazdkowe, bez opcji all inclusive
i nie w okresie sylwestro-noworocznym! Gdy nie zgodziliśmy się z
takim sposobem obliczania, ponownie powołano się na wewnętrzny
regulamin firmy Rainbow i zaprzestano korespondencji. Nie uznaliśmy
jednak tego wspaniałego, wewnętrznego regulaminu za tekst
równoważny „Pismu Świętemu” i odwołaliśmy się do
powiatowego rzecznika praw konsumenta. Ten przyznał nam rację i
podjął interwencję. W większości wypadków taka interwencja
kończy się ugodą, gdyż firmom zależy zwykle na dobrym imieniu i
unikaniu podobnie nieprzyjemnych sytuacji. Ale nie tym razem. Po
kilku miesiącach otrzymaliśmy wiadomość od rzecznika, że na jego
pisma biuro Rainbow także zaprzestało odpowiadać, tłumacząc to w
ostatnim liście brakiem czasu z powodu rozpoczęcia się sezonu
letniego (sic!). Pamiętajcie, jak już zapłacicie za wycieczkę Rainbow nie ma dla Was czasu! Spadacie momentalnie do drugiej kategorii klientów! Takie postawienie sprawy okazało się jednak
błędem z ich strony. Arogancja biura wobec klienta to jedno, a lekceważenie
urzędu to coś innego. Urażony, jak sądzę, rzecznik zaproponował
nam wniesienie sprawy cywilnej do sądu powszechnego, przy czym sam
zaofiarował się napisać stosowny pozew. Dla przeciętnego zjadacza
chleba przygotowanie takiego pozwu jest zadaniem raczej trudnym, to
kilkunastostronicowy formularz, w którym trzeba powoływać się na
rożne przepisy prawa oraz podawać najróżniejsze szczegółowe
dane, dotyczące w naszym przypadku biura Rainbow. Większość
poszkodowanych zazwyczaj w tym miejscu rezygnuje, machając na
wszystko ręką. I na to właśnie liczy biuro. Tym razem jednak
scenariusz się nie sprawdził, zbyt obcesowo potraktowali rzecznika
praw konsumenta.
W
sprawie tej odbyły się trzy rozprawy przed sądem rejonowym w
Poznaniu, angażując kancelarię adwokacką reprezentującą biuro
Rainbow oraz dwóch sprowadzonych z jego inicjatywy świadków (p.
pilot, zresztą bardzo sympatyczną i kompetentną osobę) oraz
pracownika centrali firmy. Ten ostatni nie miał właściwie nic do
powiedzenia i sprawy zupełnie nie znał, jak okazało się podczas
składanych wyjaśnień. Tu dodam, że ponieważ z braku
doświadczenia w potyczkach sądowych nie domagaliśmy się
zaprzysiężenia świadka, opowiadał bardzo dziwne rzeczy, a gdy wykazaliśmy,
że w oficjalnej korespondencji otrzymanej od biura w sprawie naszej
reklamacji podawano zupełnie inne informacje, stwierdził, iż jest
to wynik „nieporządku w dokumentacji” (sic!). Ogólnie biuro
usiłowało twierdzić, że wspomniany hotel Playa del Carmen był i
jest hotelem czterogwiazdkowym, a zatem warunki umowy zostały
dotrzymane. A zresztą, zostaliśmy zawiadomieni o zmianie
zakwaterowania (tu brak wewnętrznej logiki linii obrony) z
odpowiednim wyprzedzeniem (mail do pośrednika na 12 h. przed
wylotem) i mogliśmy zrezygnować. Na potwierdzenie pierwszej tezy
przedstawiono rzekome „dokumenty” nadesłane z Meksyku. Nadsyłano
je dwukrotnie, bo w pierwszym „zapomniano” wstawić daty
przyznania owych rzekomych czterech gwiazdek przez meksykańskie
ministerstwo turystyki. Gdy zwróciliśmy na to uwagę Wysokiemu
Sądowi, na kolejnej rozprawie pojawił się następny dokument, już
z dodaną datą sprzed trzech lat (sic!), zresztą zupełnie
identyczny z poprzednim, łącznie za skazami na pieczęci. Ada
spytała dla zabawy, czy sąd w Polsce ma możliwość
pociągnięcia kogokolwiek w Meksyku do odpowiedzialności za
preparowanie dokumentów, zwłaszcza w tak drobnej sprawie. -
Teoretycznie tak, praktycznie nie - odparł poza protokołem Wysoki
Sąd. Tym niemniej, wspomniane „dokumenty” zniknęły i nie były przywoływane w dalszym toku sprawy. Na ostatniej rozprawie oraz
na ogłoszeniu wyroku przedstawiciele biura już się nie pojawili,
co czego mieli zresztą prawo. Od wyroku też się nie odwoływano,
sąd przyznał nam po 500 zł. odszkodowania oraz zwrot kosztów. W
tak drobnej sprawie można odwołać się tylko raz, od wyroku sądu
rejonowego do sądu wojewódzkiego. Tam sprawa jest już ostatecznie
zamykana. Tak pouczył nas Wysoki Sąd. Ostatecznie jednak, po
uprawomocnieniu się wyroku, biuro szybko i bez żadnych ponagleń
zasądzoną kwotę wypłaciło.
Podsumowując,
gdyby wysłali razem z pierwszymi przeprosinami bony rabatowe na
identyczną kwotę, w zupełności by nas to zadowoliło.
Jeździlibyśmy pewnie dalej z biurem Rainbow, opowiadając jeszcze,
jak życzliwie podchodzą do reklamacji klientów i starają się
zatuszować ewentualne niedociągnięcia. Polityka firmy jest jednak
inna, wszelkie reklamacje zbywa się i odrzuca a priori,
licząc na zniechęcenie poszkodowanych, przewlekłość drogi
sądowej i zapomnienie sprawy. W podobny sposób traktuje się
interwencje rzecznika praw konsumenta. Dodam, że nie byliśmy
klientami przypadkowymi, ale jeździliśmy z biurem od kilku lat,
odbywając 3-4 wyjazdy rocznie i zostawiając w kasie firmy spore
kwoty. Dzięki tej sprawie zaczęliśmy teraz jeździć sami, także
w bardziej odległe strony świata. Wychodzi to znacznie taniej,
dostarcza mnóstwo wrażeń i pozwala o wiele lepiej poznawać
odwiedzane kraje. Czyli, może powinniśmy podziękować? :D
Żeby było śmieszniej biuro nadal przysyła reklamy swych produktów na nasze konto mailowe, które podaliśmy na potrzeby założonej sprawy sądowej. Ciekawe na co liczą? Czyżby na zakup wycieczki? :D
Żeby było śmieszniej biuro nadal przysyła reklamy swych produktów na nasze konto mailowe, które podaliśmy na potrzeby założonej sprawy sądowej. Ciekawe na co liczą? Czyżby na zakup wycieczki? :D
Identyczna
sprawa dotycząca tej imprezy toczy się obecnie również przed
sądem w Krakowie, wniesiona przez inną uczestniczkę wyjazdu.
Powodzenia.
Wnioski: W biurze podróży Rainbow odszkodowania za niewłaściwe wykonanie usług (w sprzeczności z umową) można uzyskać jedynie za pośrednictwem sądu. W sumie przykre...
Wnioski: W biurze podróży Rainbow odszkodowania za niewłaściwe wykonanie usług (w sprzeczności z umową) można uzyskać jedynie za pośrednictwem sądu. W sumie przykre...
Mój ostatni wyjazd z nimi oceniłem tak - http://okiemturysty.pl/hotel-acapulco-resort-z-rainbow-tours/ BP nie są chętne do dawania z góry większość kwot z prostych powodów - bo wszystko ich w internet. I chociaż może to się wydawać pozbawione sensu, lepiej iść przed sąd i mieć kilka takich spraw rocznie, niż setki klientów, którzy chcą rekompensaty.
OdpowiedzUsuńFajnie, że Twój wyjazd okazał się udany. Tak przecież powinno być. A praktyka biur podróży, o której wspominasz, jest własnie dokładnie taka, jak piszesz, przynajmniej w przypadku Rainbow. Jak coś nie wyjdzie, to owszem, przeprosimy, ale rekompensatę damy symboliczną albo żadną. Jak wam się nie podoba, bo za swoje pieniądze dostaliście coś innego niż w umowie, to możecie sobie iść do sądu. My nie mamy dla was czasu, bo teraz zaczął się szczyt sezonu. I koniec korespondencji. Liczą, że wobec przewlekłości drogi sądowej w Polsce większość machnie w końcu ręką. Lepiej przegrać kilka pojedyńczych spraw, niż wypłacać setki rzeczywistych odszkodowań. Ale jedyny sposób na takie postępowanie, to nagłaśniać te praktyki. Bo klientom wydaje się, że podpisana umowa coś znaczy. Nam też tak się wydawało, dopóki nie okazało się, że wypełniona nie została.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Z tymi biurami to coraz gorzej się dzieje. Ja to od jakiegoś czasu planuje na własną rękę wszystkie wakacje. W przypadku różnych problemów na pewno sięgnąć po poradę prawną. Tu takie miejsca jak radcaprawny-trojmiasto.pl/podatki-marynarskie/ na pewno świetnie się sprawdzą.
OdpowiedzUsuńBardzo słuszne podejście, samodzielne wyjazdy dostarczają o wiele więcej wrażeń i wypadają znacznie taniej. Nie okazują się również aż tak trudne do zorganizowania, internet bardzo wiele spraw ułatwia. Inna sprawa, że wobec ogólnego boomu turystycznego w Polsce w ostatnich latach biura i tak powiększają obroty, o pojedyńczego klienta niewiele więc dbają.
UsuńPozdrawiam świeżo po powrocie z Indii.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuńWstawiliśmy ten opis naszych "przygód" gwoli ostrzeżenia i wskazania wybojów na drodze dochodzenia rekompensaty od biura podróży. A przede wszystkim jako zachętę do wyjazdów na własną rękę.
UsuńPozdrawiam
Obecnie z powodu epidemii i tak nie odbywają się praktycznie żadne imprezy wyjazdowe, ale z czasem pewnie wrócą. A Rainbow powróci do podobnych praktyk. W sumie to zachęta do wyjazdów samodzielnych. Można zacząć od Europy, przy obecnych ułatwieniach z dostępem do internetu oraz podstawową znajomością języka angielskiego okazuje się to niespecjalnie trudne. A dostarcza o wiele większych wrażeń, daje mnóstwo swobody i wypada znacznie taniej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy