|
Jangcy, gdzieś w pobliżu Miasta Duchów. |
Mamy
przed sobą trzydniowy rejs rzeką Jangcy do miasta Yichang. Ta
najpotężniejsza rzeka Chin przedziera się tu przez wysokie góry,
tworząc serię malowniczych wąwozów, z których trzy cieszą się
największą sławą (stąd nazwa).
|
Most-ekran, który zrobił na Zbyszku takie wrażenie |
Statki wycieczkowe przepływają
je drugiego dnia, plan rejsu ułożono w taki sposób, aby uczynić to
za dnia. Pierwszy przełom wypada jednak bardzo wcześnie (ok. 6
rano), a ostatni już w promieniach zachodzącego słońca. Ta podróż
wielką rzeką przez góry to jedna z największych atrakcji
turystycznych Chin, szeroko reklamowana. W ostatnich latach uroki
regionu zmniejszyła podobno (trudno nam porównać, jak bardzo)
budowa osławionej Zapory Trzech Przełomów w Yichang właśnie.
|
To wciąż ten sam most |
Ta
oprotestowana przez ekologów z całego świata inwestycja (władze
Chin nic sobie, rzecz jasna, z ich oporów nie robiły – w myśl
przysłowia „Psy szczekają, karawana jedzie dalej”) została
ostatecznie ukończona w 2010 r. (to wtedy napełniono powstały
skutkiem przegrodzenia rzeki zbiornik). Podniosło to zdecydowanie
poziom wody w Jangcy i zmniejszyło widowiskowość krajobrazu. Przez
cały rejs widzimy na obu brzegach wyrównane jak od sznurka,
charakterystyczne ślady pozostawiane przez rzekę w stanie
najwyższego spiętrzenia.
|
Istne szaleństwo barw i obrazów |
Obecnie, w kwietniu, poziom wody jest
średni. W swoim czasie wzrośnie przynajmniej o 5-6 m., o ile możemy
to ocenić. Tych szczegółów dowiemy się drugiego dnia od pewnej
sympatycznej Chinki, ale po kolei.
Nasz wycieczkowiec, przeznaczony dla turystów chińskich (jesteśmy
jedynymi Europejczykami na pokładzie), nieco rozczarowywuje. Nie
spodziewaliśmy się co prawda luksusów, te znaleźć można podobno
na liniowcach dla gości zagranicznych – za bardzo wygórowaną
cenę, ale jednak standard kabiny okazuje się bardzo niski.
Porównanie z wycieczkowcami kursującymi po Nilu w Egipcie (też
korzystaliśmy z klasy turystycznej, a nie
de luxe dla
bogaczy) wypada bardzo kiepsko.
|
Nocne zwiedzanie świątyni jednego z chińskich bohaterów |
|
Świątynia nocą prezentuje się całkiem ciekawie |
To raczej niewielkich rozmiarów nora
z dość obleśną klitką, łączącą prysznic oraz WC. Trudno,
sami tak wybraliśmy.
|
I sam bohater ku czci którego wzniesiono ową świątynię. |
To i tak kabina pierwszej klasy, ze wspomnianą
„łazienką” oraz ulokowana na najwyższym pokładzie. Zamierzamy
wykorzystać trzydniowy rejs i trzy „pewne” noclegi na wypranie
kończących się zapasów odzieży, Ada chce też „odleżeć”
przynajmniej jeden dzień w łóżku. Łapie ją coraz silniejsze
przeziębienie, jeżeli rozchoruje się na dobre, będzie to poważny
problem. Na szczęście, zabrała podstawowe leki. Intensywne
leczenie rozpoczyna nadto potrójną porcją herbaty z prądzikiem.
Wrzątek (czy też raczej podgrzana woda) jest dostępny na statku w
każdej chwili, w dowolnych ilościach. Kajuty wyposażono w termosy
do jej czerpania. Zanim jednak w zupełności oddamy się zabiegom
medycznym, przyjmujemy jeszcze wizytę stewardessy pokładu. Już
wie, że trafiły się jej dwie „białe małpki”, wymagające
szczególnej troski. Dlatego co wieczór dostarcza kartkę z
wypisanym po angielsku planem podróży na następny dzień
(odwiedzane miejsca, czas postoju, godziny przepływania przez każdy
z przełomów itp.). Komunikaty dla pasażerów ogłaszane są, rzecz
jasna, tylko po chińsku, tak więc to bardzo przydatne. Miła
dziewczyna przed każdą większą atrakcją upewnia się jeszcze dodatkowo czy wiemy, co się dzieje. Dzięki temu, na statku nie
zginiemy!
|
Skoro świt wpływamy do pierwszego, najbardziej spektakularnego przełomu Jangcy-przełom Qutang Xia |
|
Widoczne ślady na skałach wyznaczające maksymalny poziom wody. |
Co
prawda, pierwszy dzień i tak przeznaczamy na odpoczynek, odsypianie
zaległości oraz coraz bardziej intensywne zabiegi lecznicze przy
osobie mojej pani. Dlatego rezygnujemy z przedpołudniowego
zwiedzania tzw. „Miasta duchów” (Fengdu).
|
Przesiadamy się na mniejszą łódkę |
Chińczycy wierzą, że
zbierają się tam dusze zmarłych i od ponad 2 tys. lat rezerwują
dla nich tę specjalną osadę. Może i szkoda, że musimy
zrezygnować, ale Ada jest poważnie przeziębiona, a wypłynięcie
wycieczki i tak nastąpiło w godzinach wczesnoporannych.
Przynajmniej się wyspaliśmy. Korzystając z dłuższego postoju
przy nabrzeżu po przeciwnej stronie rzeki, wypuszczam się na
zakupy. Potrzebujemy bowiem kilku rzeczy: sznurka, aby powiesić
pranie, kubka do nieustannego parzenia leczniczej herbaty, chińskich
zupek (dobrze rozgrzewają i schodzą na statku bardzo szybko),
wreszcie – samego lekarstwa (zapasy już się wyczerpały!).
|
Pierwszy z trzech małych przełomów Long Men Gorge. |
Wszystko to bez trudu można znaleźć u miejscowych handlarzy. Około
południa ruszamy w dalszy rejs. Ada odpoczywa, odsypiając zarówno
chorobę jak i zabiegi medyczne, ja natomiast rozkładam się na
przednim pokładzie oraz chłonę widok wielkiej rzeki.
|
Podziwiamy krajobrazy racząc się chińską herbatką |
Wreszcie
świeci słońce i rejs staje się przyjemny. Jangcy rozlewa się
szeroko, meandrując wśród wzgórz. To bardzo ożywiona arteria
komunikacyjna, ruch na wodzie niemal jak na autostradzie. W zasięgu
wzroku zawsze widać kilka innych statków: turystycznych, promów,
kontenerowców czy też zwykłych kryp zawalonych węglem albo innym
masowym ładunkiem.
Wieczorem
trafiają się dwie atrakcje. Pierwsza z nich to postój i zwiedzanie
świątyni jakiegoś chińskiego bohatera narodowego z epoki Trzech
Królestw (wczesne średniowiecze). Konfucjanizm, tradycyjna, dość
chłodna i obecnie raczej podupadła religia Chin, to w istocie kult
przodków właśnie. Szczególnie zasłużeni stawali się obiektem
czci i wznoszono im świątynie (czyż nie widać powiązania z
mauzoleum towarzysza Mao?).
|
Chiński most... |
Taką właśnie świątynię, odnowioną
oraz przeniesioną w nowe, wyższe miejsce (w związku ze
spiętrzeniem wody) zwiedzamy przy świetle księżyca (lamp też,
oczywiście, nie brakuje). Ada czuje się już na tyle dobrze, że
nie chce przepuścić tego punktu programu. Budowla może robić
wrażenie, tradycyjna architektura, poszczególne sale i płaskorzeźby
przedstawiają koleje życia anonimowego dla nas bohatera (jak można
sądzić, dzielnego wojownika, a następnie uczciwego administratora,
zawsze wiernego w służbie swego króla). Zbyt mało jednak o nim
wiemy, aby wczuć się w nastrój. Toteż wkrótce schodzimy do
uliczki ze straganami. Jak się okazało i tak za późno!
|
robi wrażenie zwłaszcza gdy się pod nim przepływa |
Duża
część uczestników rejsu uczyniła to przed nami i zdążyła
wykupić cały oferowany zapas podgrzewanych na parze pierogów!
Zanim ugotują nowe, trzeba będzie wracać na pokład. Trudno, jako
ciepła kolacja musi wystarczyć chińska zupka! Tak to zauroczenie
religijne zawsze kosztuje, nawet w przypadku, niegroźnego –
zdawałoby się, konfucjanizmu!
Kolejna
z wieczornych atrakcji pojawia się zupełnie niespodziewanie. To
wiszący most, przerzucony wysoko nad Jangcy w jakimś anonimowym dla
nas mieście (liczy pewnie jeden albo dwa miliony mieszkańców,
czyli dziura bez znaczenia, niegodna zapamiętania nazwy, o ile
takową w ogóle posiada). Most okazuje jednak bardzo niezwykły.
|
Krajobrazy podczas rejsu po trzech mniejszych przełomach |
Sieć lin podtrzymujących jego konstrukcję jest tak gęsta, że
uczyniono z nich coś w rodzaju ekranu. Każda lina zaopatrzona
została w gęsto upchnięte, wielokolorowe punkty świetlne.
Sterowane komputerowo, ukazują ruchome obrazy niczym w kinie! A to
egzotyczne ryby rafy koralowej, a to ptaki, a to motyle w dżungli
itp. Robi to niesamowite wrażenie. Wspominamy nijakie, oszczędne
oświetlenie takiego choćby Rzymu (doprawdy, stolica cesarzy oraz
papieży zasługuje na lepszą iluminację, Włosi poskąpili
zdecydowanie za bardzo!) i już wiemy. Europa to zaścianek!
Prawdziwa moc, siła i energia to Azja! A zwłaszcza Chiny!
|
Tu też ruch na rzece, choć znacznie mniejszy |
Drugi
dzień rejsu rozpoczynamy bardzo wcześnie. Syrena okrętowa budzi
przed 6 rano! Statek wpływa do pierwszego z Trzech Przełomów.
Turyści pospiesznie wylegają na pokłady, często zaspani i niezbyt
starannie ubrani. Tych dobudza poranny chłód. Ten przełom jest
najbardziej widowiskowy (rzeka najwęższa, a skały najwyższe), ale
pokonuje się go zaledwie w kwadrans. Wszyscy robią zdjęcia i
wracają do łóżek.
Kolejny
postój i kolejna syrena o bardziej już ludzkiej porze. Dziesiąta
rano. Czas na rejs po tzw. „Małych Trzech Przełomach”.
Przesiadamy się na mniejszy statek i ruszamy dopływem Jangcy pośród
gór. Z rozpędu zajmujemy miejsca siedzące przy stolikach na górnym
pokładzie, dziwnie bez większego tłoku. Tajemnica mniejszej
frekwencji wyjaśnia się dość szybko.
|
Miła wycieczka przy ładnej pogodzie i z ciekawymi widoczkami czyli OK |
Przebywanie na tym pokładzie
jest ekstra płatne, 30 yuanów (ok. 18 zł.) od osoby. Ale podają
herbatę, a widoki stąd najlepsze. W sumie nie wychodzi to więc
źle, zwłaszcza, gdy po wypiciu herbaty sięgamy po własne piwo.
Rejs trwa około 3 godzin w obie strony.
|
W przystani gdzie przesiadamy się na coraz mniejsze łódki.
Obiad jeszcze pływa :D |
Po drodze raz jeszcze
przesiadamy się do mniejszych łodzi, gdy rzeka zwęża się coraz
bardziej. Słońce przygrzewa. Krajobrazy owszem, ładne. Nie robią
jednak na nas aż tak piorunującego wrażenia, jak opisywano to na
necie. Ot, taki spływ Dunajcem. Dużo silniej podziałała na nas
podobna wyprawa rzeką Grijalva w Meksyku na Jukatanie. Może
jesteśmy jednak za bardzo spaskudzeni i wybrzydzamy.
W
drodze powrotnej Ada wzbudza rosnące zainteresowanie współpasażerów.
Wielu chce się z nią sfotografować. To podobno tutaj norma,
Europejczycy są uważani za dobre tło dla rodzinnego zdjęcia! Moja
pani przyjmuje to z naturalną swobodą i pozuje niczym gwiazda
ekranu albo księżniczka krwi. Mnie też, pewnie dla zachowania
pozorów, proszą czasami do towarzystwa. Fotografie z moim udziałem
wychodzą jednak dużo gorzej, co nie powinno zresztą nikogo dziwić.
W tym zamieszaniu słyszymy słowa wypowiedziane po angielsku.
Trafiamy na sympatyczną parę młodych ludzi. Chłopak to
Irlandczyk, Nigel. Zwiedza świat pracując jako nauczyciel języka.
Od pół roku jest zatrudniony na uniwersytecie w jakimś pobliskim,
półmilionowym mieście. Sam przyznaje, że nazwa tej „wioski”
nie jest godna powtórzenia i zapamiętania.
|
A po chwili już kaczuszki w roli zakąski... |
Korzystając z weekendu,
wybrali się razem z koleżanką z uczelni na zwiedzanie Małych
Trzech Przełomów. Imienia dziewczyny też nie zdołałem powtórzyć
i zapamiętać. Niech mi to ta dama zechce wybaczyć!
|
Mała łódką płyniemy... |
Młoda Chinka z
entuzjazmem opowiada o budowie Tamy Trzech Przełomów, o
korzyściach, jakie zapora oraz zbiornik przyniosły żegludze,
rolnictwu, gospodarce i tutejszym ludziom. O tym, że to wspaniała
budowla, że wszyscy Chińczycy są z niej dumni itp., itd. Nie
podejmuję dyskusji i nie próbuję przytaczać kontrargumentów
wysuwanych przeciwko zaporze poza samymi Chinami. Raz, że byłoby to
nieuprzejme, dwa, że z pewnością zawiodłaby mnie moja skromna
znajomość angielskiego. Dzięki temu powrotna droga upływa w miłej
atmosferze.
|
...pośród wąskich wąwozów. |
W
rozleniwiającym słońcu wracamy na Jangcy. Po około godzinie
trafiamy na drugi wielki przełom. Dłuższy i podobno nie tak już
widowiskowy jak pierwszy, ten poranny. Na mnie wywiera jednak
wrażenie korzystne, góry, woda i roślinność pięknie prezentują
się w blasku słońca. Tutaj zaplanowano kolejny postój i następny,
trzygodzinny rejs dla chętnych w górę niewielkiego dopływu.
Podobno równie atrakcyjny jak wycieczka przedpołudniowa. Ta
pierwsza nieco nas jednak rozczarowała (biorąc pod uwagę
przeczytane uprzednio na necie peany pochwalne), cena wygórowana, a
słoneczko tak miło przygrzewa na pokładzie... Zostajemy, sięgamy
po piwo... Ada przebiera się w stój plażowy i wystawia na
promienie słońca. To natychmiast przyciąga uwagę Chińczyków,
którzy na wyścigi pragną teraz fotografować się w jej
towarzystwie. Niczym prawdziwa królowa, nie odmawia im tego
przywileju. Ze spokojnego wylegiwania się na pokładzie, oczywiście,
nici. Ale popołudnie upływa bardzo sympatycznie.
Trzeci
przełom jest najdłuższy. Wpływamy doń wieczorem, słońce
schowało się już za górami, w cieniu robi się zimno, wzdłuż
rzeki powiewa wiatr... Ada, ledwie podleczona, nie chce ryzykować.
Kilka zdjęć, klika spojrzeń i wracamy do kabiny. Ordynuję kolejne
zabiegi lecznicze, czemu moja pani się nie sprzeciwia. W ten miły
sposób kończymy dzień.
|
Jednak z naszym wioślarzem,
znającym doskonale te niebezpieczne wody czujemy się bezpiecznie |
I oto
ostatni etap rejsu. A właściwie poranne wyokrętowanie w pobliżu
Tamy Trzech Przełomów, przesiadka do autobusów i zwiedzanie. Na
pierwszy ogień kolejna świątynia bohatera, ulokowana na brzegach
zbiornika i też zapewne przeniesiona. Tym razem to wojownik,
urzędnik, poeta i postać ze znanej w Chinach opowieści romansowej,
który żył w epoce Królestw Walczących (przed zjednoczeniem
cesarstwa w III w. p. n. e.). Niesłusznie oskarżony przez wrogów o
zdradę, popełnił samobójstwo, aby dowieść niewinności i
wybawić swego króla z rąk intrygantów. Na jego cześć od wieków
urządzane są w Chinach wyścigi smoczych łodzi. Największe
wrażenie robi na zwiedzających scena z udziałem wspomnianego
bohatera oraz jego ukochanej księżniczki, odgrywana przez aktorów
na stopniach przybytku. Przynajmniej na mnie zrobiła, bardzo ładna
dziewczyna z tej księżniczki... Teren, jak na ważną świątynię
przystało, bardzo rozległy. Chińczycy radzą sobie z tym
problemem, masowo korzystając przy zwiedzaniu z melexów. Jako
uczestnicy wycieczki zorganizowanej, tym razem i my postępujemy
podobnie. Dochodzę do nieuniknionego wniosku, że zamiast zdzierać
podeszwy, należy czerpać z doświadczenia ludów o starszej
cywilizacji!
|
Zdjęcia z Chinkami i... |
|
i z Chińczykami |
|
Zbyszko też ma powodzenie, w końcu jest cenioną tutaj białą twarzą . |
|
Kolejny przełom Jangcy i znów autostrada rzeczna. |
|
Przedstawienie na schodach świątyni. Bohater... |
|
...i jego księżniczka |
|
Inny bohater, przybywający meleksem do świątyni |
|
Już wewnątrz świątyni |
|
Kiedy próbowaliśmy poczytać coś na temat świątyni napotkaliśmy na mała przeszkodę :D ukrytą w krzakach :D |
I
wreszcie, długo oczekiwana zapora. Jedziemy do niej autobusem ponad
godzinę, okrążając ze wszystkich stron i przekraczając różne
zony zmilitaryzowane, których pełno dookoła. Taki ważny obiekt
musi być właściwie chroniony. Ponieważ to jednak zarazem
przedmiot najwyższej dumy państwa i ludu chińskiego, należy też
ukazać go zwiedzającym.
|
Zapora na Jangcy z punktu widokowego |
Z powyższego dylematu wybrnięto w sposób bardzo
prosty. Turystów na samą tamę się nie wpuszcza, nawet zbliżyć
się do niej nie wolno. Zamiast tego jedno z pobliskich wzgórz,
ulokowane pomiędzy zaporą a śluzami dla obsługiwania żeglugi,
przekształcono w punkt widokowy. Zjeżdżają tam, oczywiście,
tłumy. Obowiązkowa kontrola bezpieczeństwa. Ale oto następny dowód
wyższości starej, wyrafinowanej cywilizacji. Szykuję się już na
solidną wspinaczkę, gdy okazuje się, że na szczyt wzgórza wiodą
kolejne sekwencje ruchomych schodów! I jak tu nie podziwiać
chińskiej myśli technicznej! Sama tama robi wrażenie dość
nijakie. Podobno największa na świecie, podobno tworzy największe
i najzasobniejsze w wodę sztuczne jezioro... Nieważne,
specyfikacjami technicznymi niech emocjonują się inżynierowie.
|
W tle panorama zapory |
Dla
laika zapora prezentuje się nader przeciętnie. Ani szczególnie
wysoka, ani też jezioro z tego miejsca nie poraża rozległością.
Szczerze mówiąc, to nasza Solina wywiera wrażenie zdecydowanie
większe. Ale tego w żadnym wypadku Chińczykom powtarzać nie
należy. Nasza pilotka/przewodniczka – do której autobusu
przydzielono dwie „białe małpki” bo mówi całkiem nieźle po
angielsku, naprawdę się stara. Zawsze upewnia się, czy wiemy gdzie
i kiedy grupa ma się zebrać, nawet specjalnie dla naszej dwójki
przedstawia pokrótce historię budowy oraz zalety tamy. Dziewczyna
okaże się też miła i uczynna później.
|
Zapora w oddali |
Tymczasem szybko
zdobywamy szczyt punktu widokowego, pokrótce zwiedzamy poświęconą
tamie ekspozycję i znowu wpadamy w szpony amatorów fotografii. Całe
tłumy Chińczyków pragną zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z moją
panią oraz zaporą Trzech Przełomów w tle. Nawet im się nie
dziwię, ale przez te „10 minut dla prasy” ginie nam z oczu
wycieczka, która zebrała się tymczasem i podążyła gdzieś swoją
drogą... Uciekamy przed kolejnymi miłośnikami sztuki fotografii,
chwila paniki, ale tak, tam w tłumie, to nasi! Uff... Wracamy do
autobusu i ruszamy w nieznanym kierunku. To już na pewno koniec
rejsu i koniec zwiedzania. Mamy nadzieję, że wiozą nas do Yichang,
skąd zamierzamy ruszyć na wschód, ku odległemu o ponad tysiąc
kilometrów oceanowi oraz miastom Suzhou i Szanghaj. Dochodzi dopiero
11 rano. A jednak na necie mieli rację, rejs i oglądanie zapory
kończą się w Yichang około południa, a nie o 17, jak twierdziła
pani w biurze podróży w Chongqing. Może zdążymy nadrobić nieco
straconego wcześniej czasu.
|
Panorama zapory i umiejscowionego przy niej punktu widokowego dla turystów (z którego ją oglądaliśmy). |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz