poniedziałek, 3 lipca 2017

Trzy Przełomy


Jangcy, gdzieś w pobliżu Miasta Duchów.
Mamy przed sobą trzydniowy rejs rzeką Jangcy do miasta Yichang. Ta najpotężniejsza rzeka Chin przedziera się tu przez wysokie góry, tworząc serię malowniczych wąwozów, z których trzy cieszą się największą sławą (stąd nazwa).
Most-ekran, który zrobił na Zbyszku takie wrażenie
Statki wycieczkowe przepływają je drugiego dnia, plan rejsu ułożono w taki sposób, aby uczynić to za dnia. Pierwszy przełom wypada jednak bardzo wcześnie (ok. 6 rano), a ostatni już w promieniach zachodzącego słońca. Ta podróż wielką rzeką przez góry to jedna z największych atrakcji turystycznych Chin, szeroko reklamowana. W ostatnich latach uroki regionu zmniejszyła podobno (trudno nam porównać, jak bardzo) budowa osławionej Zapory Trzech Przełomów w Yichang właśnie.
To wciąż ten sam most
Ta oprotestowana przez ekologów z całego świata inwestycja (władze Chin nic sobie, rzecz jasna, z ich oporów nie robiły – w myśl przysłowia „Psy szczekają, karawana jedzie dalej”) została ostatecznie ukończona w 2010 r. (to wtedy napełniono powstały skutkiem przegrodzenia rzeki zbiornik). Podniosło to zdecydowanie poziom wody w Jangcy i zmniejszyło widowiskowość krajobrazu. Przez cały rejs widzimy na obu brzegach wyrównane jak od sznurka, charakterystyczne ślady pozostawiane przez rzekę w stanie najwyższego spiętrzenia.
Istne szaleństwo barw i obrazów
Obecnie, w kwietniu, poziom wody jest średni. W swoim czasie wzrośnie przynajmniej o 5-6 m., o ile możemy to ocenić. Tych szczegółów dowiemy się drugiego dnia od pewnej sympatycznej Chinki, ale po kolei.
Nasz wycieczkowiec, przeznaczony dla turystów chińskich (jesteśmy jedynymi Europejczykami na pokładzie), nieco rozczarowywuje. Nie spodziewaliśmy się co prawda luksusów, te znaleźć można podobno na liniowcach dla gości zagranicznych – za bardzo wygórowaną cenę, ale jednak standard kabiny okazuje się bardzo niski. Porównanie z wycieczkowcami kursującymi po Nilu w Egipcie (też korzystaliśmy z klasy turystycznej, a nie de luxe dla bogaczy) wypada bardzo kiepsko.
Nocne zwiedzanie świątyni jednego z chińskich bohaterów
Świątynia nocą prezentuje się całkiem ciekawie
To raczej niewielkich rozmiarów nora z dość obleśną klitką, łączącą prysznic oraz WC. Trudno, sami tak wybraliśmy.
I sam bohater ku czci którego wzniesiono ową świątynię.
To i tak kabina pierwszej klasy, ze wspomnianą „łazienką” oraz ulokowana na najwyższym pokładzie. Zamierzamy wykorzystać trzydniowy rejs i trzy „pewne” noclegi na wypranie kończących się zapasów odzieży, Ada chce też „odleżeć” przynajmniej jeden dzień w łóżku. Łapie ją coraz silniejsze przeziębienie, jeżeli rozchoruje się na dobre, będzie to poważny problem. Na szczęście, zabrała podstawowe leki. Intensywne leczenie rozpoczyna nadto potrójną porcją herbaty z prądzikiem. Wrzątek (czy też raczej podgrzana woda) jest dostępny na statku w każdej chwili, w dowolnych ilościach. Kajuty wyposażono w termosy do jej czerpania. Zanim jednak w zupełności oddamy się zabiegom medycznym, przyjmujemy jeszcze wizytę stewardessy pokładu. Już wie, że trafiły się jej dwie „białe małpki”, wymagające szczególnej troski. Dlatego co wieczór dostarcza kartkę z wypisanym po angielsku planem podróży na następny dzień (odwiedzane miejsca, czas postoju, godziny przepływania przez każdy z przełomów itp.). Komunikaty dla pasażerów ogłaszane są, rzecz jasna, tylko po chińsku, tak więc to bardzo przydatne. Miła dziewczyna przed każdą większą atrakcją upewnia się jeszcze dodatkowo czy wiemy, co się dzieje. Dzięki temu, na statku nie zginiemy!
Skoro świt wpływamy do pierwszego, najbardziej spektakularnego  przełomu Jangcy-przełom Qutang Xia
Widoczne ślady na skałach wyznaczające maksymalny poziom wody.
Co prawda, pierwszy dzień i tak przeznaczamy na odpoczynek, odsypianie zaległości oraz coraz bardziej intensywne zabiegi lecznicze przy osobie mojej pani. Dlatego rezygnujemy z przedpołudniowego zwiedzania tzw. „Miasta duchów” (Fengdu).
Przesiadamy się na mniejszą łódkę
Chińczycy wierzą, że zbierają się tam dusze zmarłych i od ponad 2 tys. lat rezerwują dla nich tę specjalną osadę. Może i szkoda, że musimy zrezygnować, ale Ada jest poważnie przeziębiona, a wypłynięcie wycieczki i tak nastąpiło w godzinach wczesnoporannych. Przynajmniej się wyspaliśmy. Korzystając z dłuższego postoju przy nabrzeżu po przeciwnej stronie rzeki, wypuszczam się na zakupy. Potrzebujemy bowiem kilku rzeczy: sznurka, aby powiesić pranie, kubka do nieustannego parzenia leczniczej herbaty, chińskich zupek (dobrze rozgrzewają i schodzą na statku bardzo szybko), wreszcie – samego lekarstwa (zapasy już się wyczerpały!).
Pierwszy z trzech małych przełomów Long Men Gorge.
Wszystko to bez trudu można znaleźć u miejscowych handlarzy. Około południa ruszamy w dalszy rejs. Ada odpoczywa, odsypiając zarówno chorobę jak i zabiegi medyczne, ja natomiast rozkładam się na przednim pokładzie oraz chłonę widok wielkiej rzeki.
Podziwiamy krajobrazy racząc się chińską herbatką
Wreszcie świeci słońce i rejs staje się przyjemny. Jangcy rozlewa się szeroko, meandrując wśród wzgórz. To bardzo ożywiona arteria komunikacyjna, ruch na wodzie niemal jak na autostradzie. W zasięgu wzroku zawsze widać kilka innych statków: turystycznych, promów, kontenerowców czy też zwykłych kryp zawalonych węglem albo innym masowym ładunkiem.
Wieczorem trafiają się dwie atrakcje. Pierwsza z nich to postój i zwiedzanie świątyni jakiegoś chińskiego bohatera narodowego z epoki Trzech Królestw (wczesne średniowiecze). Konfucjanizm, tradycyjna, dość chłodna i obecnie raczej podupadła religia Chin, to w istocie kult przodków właśnie. Szczególnie zasłużeni stawali się obiektem czci i wznoszono im świątynie (czyż nie widać powiązania z mauzoleum towarzysza Mao?).
Chiński most...
Taką właśnie świątynię, odnowioną oraz przeniesioną w nowe, wyższe miejsce (w związku ze spiętrzeniem wody) zwiedzamy przy świetle księżyca (lamp też, oczywiście, nie brakuje). Ada czuje się już na tyle dobrze, że nie chce przepuścić tego punktu programu. Budowla może robić wrażenie, tradycyjna architektura, poszczególne sale i płaskorzeźby przedstawiają koleje życia anonimowego dla nas bohatera (jak można sądzić, dzielnego wojownika, a następnie uczciwego administratora, zawsze wiernego w służbie swego króla). Zbyt mało jednak o nim wiemy, aby wczuć się w nastrój. Toteż wkrótce schodzimy do uliczki ze straganami. Jak się okazało i tak za późno!
robi wrażenie zwłaszcza gdy się pod nim przepływa
Duża część uczestników rejsu uczyniła to przed nami i zdążyła wykupić cały oferowany zapas podgrzewanych na parze pierogów! Zanim ugotują nowe, trzeba będzie wracać na pokład. Trudno, jako ciepła kolacja musi wystarczyć chińska zupka! Tak to zauroczenie religijne zawsze kosztuje, nawet w przypadku, niegroźnego – zdawałoby się, konfucjanizmu!
Kolejna z wieczornych atrakcji pojawia się zupełnie niespodziewanie. To wiszący most, przerzucony wysoko nad Jangcy w jakimś anonimowym dla nas mieście (liczy pewnie jeden albo dwa miliony mieszkańców, czyli dziura bez znaczenia, niegodna zapamiętania nazwy, o ile takową w ogóle posiada). Most okazuje jednak bardzo niezwykły.
Krajobrazy podczas rejsu po trzech mniejszych przełomach
Sieć lin podtrzymujących jego konstrukcję jest tak gęsta, że uczyniono z nich coś w rodzaju ekranu. Każda lina zaopatrzona została w gęsto upchnięte, wielokolorowe punkty świetlne. Sterowane komputerowo, ukazują ruchome obrazy niczym w kinie! A to egzotyczne ryby rafy koralowej, a to ptaki, a to motyle w dżungli itp. Robi to niesamowite wrażenie. Wspominamy nijakie, oszczędne oświetlenie takiego choćby Rzymu (doprawdy, stolica cesarzy oraz papieży zasługuje na lepszą iluminację, Włosi poskąpili zdecydowanie za bardzo!) i już wiemy. Europa to zaścianek! Prawdziwa moc, siła i energia to Azja! A zwłaszcza Chiny!
Tu też ruch na rzece, choć znacznie mniejszy
Drugi dzień rejsu rozpoczynamy bardzo wcześnie. Syrena okrętowa budzi przed 6 rano! Statek wpływa do pierwszego z Trzech Przełomów. Turyści pospiesznie wylegają na pokłady, często zaspani i niezbyt starannie ubrani. Tych dobudza poranny chłód. Ten przełom jest najbardziej widowiskowy (rzeka najwęższa, a skały najwyższe), ale pokonuje się go zaledwie w kwadrans. Wszyscy robią zdjęcia i wracają do łóżek.
Kolejny postój i kolejna syrena o bardziej już ludzkiej porze. Dziesiąta rano. Czas na rejs po tzw. „Małych Trzech Przełomach”. Przesiadamy się na mniejszy statek i ruszamy dopływem Jangcy pośród gór. Z rozpędu zajmujemy miejsca siedzące przy stolikach na górnym pokładzie, dziwnie bez większego tłoku. Tajemnica mniejszej frekwencji wyjaśnia się dość szybko.
Miła wycieczka przy ładnej pogodzie i z ciekawymi widoczkami czyli OK
Przebywanie na tym pokładzie jest ekstra płatne, 30 yuanów (ok. 18 zł.) od osoby. Ale podają herbatę, a widoki stąd najlepsze. W sumie nie wychodzi to więc źle, zwłaszcza, gdy po wypiciu herbaty sięgamy po własne piwo. Rejs trwa około 3 godzin w obie strony.
W przystani gdzie przesiadamy się na coraz mniejsze łódki.
Obiad jeszcze pływa :D
Po drodze raz jeszcze przesiadamy się do mniejszych łodzi, gdy rzeka zwęża się coraz bardziej. Słońce przygrzewa. Krajobrazy owszem, ładne. Nie robią jednak na nas aż tak piorunującego wrażenia, jak opisywano to na necie. Ot, taki spływ Dunajcem. Dużo silniej podziałała na nas podobna wyprawa rzeką Grijalva w Meksyku na Jukatanie. Może jesteśmy jednak za bardzo spaskudzeni i wybrzydzamy.
W drodze powrotnej Ada wzbudza rosnące zainteresowanie współpasażerów. Wielu chce się z nią sfotografować. To podobno tutaj norma, Europejczycy są uważani za dobre tło dla rodzinnego zdjęcia! Moja pani przyjmuje to z naturalną swobodą i pozuje niczym gwiazda ekranu albo księżniczka krwi. Mnie też, pewnie dla zachowania pozorów, proszą czasami do towarzystwa. Fotografie z moim udziałem wychodzą jednak dużo gorzej, co nie powinno zresztą nikogo dziwić. W tym zamieszaniu słyszymy słowa wypowiedziane po angielsku. Trafiamy na sympatyczną parę młodych ludzi. Chłopak to Irlandczyk, Nigel. Zwiedza świat pracując jako nauczyciel języka. Od pół roku jest zatrudniony na uniwersytecie w jakimś pobliskim, półmilionowym mieście. Sam przyznaje, że nazwa tej „wioski” nie jest godna powtórzenia i zapamiętania.
A po chwili już kaczuszki w roli zakąski...
Korzystając z weekendu, wybrali się razem z koleżanką z uczelni na zwiedzanie Małych Trzech Przełomów. Imienia dziewczyny też nie zdołałem powtórzyć i zapamiętać. Niech mi to ta dama zechce wybaczyć!
Mała łódką płyniemy...
Młoda Chinka z entuzjazmem opowiada o budowie Tamy Trzech Przełomów, o korzyściach, jakie zapora oraz zbiornik przyniosły żegludze, rolnictwu, gospodarce i tutejszym ludziom. O tym, że to wspaniała budowla, że wszyscy Chińczycy są z niej dumni itp., itd. Nie podejmuję dyskusji i nie próbuję przytaczać kontrargumentów wysuwanych przeciwko zaporze poza samymi Chinami. Raz, że byłoby to nieuprzejme, dwa, że z pewnością zawiodłaby mnie moja skromna znajomość angielskiego. Dzięki temu powrotna droga upływa w miłej atmosferze.
...pośród wąskich wąwozów.
W rozleniwiającym słońcu wracamy na Jangcy. Po około godzinie trafiamy na drugi wielki przełom. Dłuższy i podobno nie tak już widowiskowy jak pierwszy, ten poranny. Na mnie wywiera jednak wrażenie korzystne, góry, woda i roślinność pięknie prezentują się w blasku słońca. Tutaj zaplanowano kolejny postój i następny, trzygodzinny rejs dla chętnych w górę niewielkiego dopływu. Podobno równie atrakcyjny jak wycieczka przedpołudniowa. Ta pierwsza nieco nas jednak rozczarowała (biorąc pod uwagę przeczytane uprzednio na necie peany pochwalne), cena wygórowana, a słoneczko tak miło przygrzewa na pokładzie... Zostajemy, sięgamy po piwo... Ada przebiera się w stój plażowy i wystawia na promienie słońca. To natychmiast przyciąga uwagę Chińczyków, którzy na wyścigi pragną teraz fotografować się w jej towarzystwie. Niczym prawdziwa królowa, nie odmawia im tego przywileju. Ze spokojnego wylegiwania się na pokładzie, oczywiście, nici. Ale popołudnie upływa bardzo sympatycznie.
Trzeci przełom jest najdłuższy. Wpływamy doń wieczorem, słońce schowało się już za górami, w cieniu robi się zimno, wzdłuż rzeki powiewa wiatr... Ada, ledwie podleczona, nie chce ryzykować. Kilka zdjęć, klika spojrzeń i wracamy do kabiny. Ordynuję kolejne zabiegi lecznicze, czemu moja pani się nie sprzeciwia. W ten miły sposób kończymy dzień.
Jednak z naszym wioślarzem,
znającym doskonale te niebezpieczne wody czujemy się bezpiecznie
I oto ostatni etap rejsu. A właściwie poranne wyokrętowanie w pobliżu Tamy Trzech Przełomów, przesiadka do autobusów i zwiedzanie. Na pierwszy ogień kolejna świątynia bohatera, ulokowana na brzegach zbiornika i też zapewne przeniesiona. Tym razem to wojownik, urzędnik, poeta i postać ze znanej w Chinach opowieści romansowej, który żył w epoce Królestw Walczących (przed zjednoczeniem cesarstwa w III w. p. n. e.). Niesłusznie oskarżony przez wrogów o zdradę, popełnił samobójstwo, aby dowieść niewinności i wybawić swego króla z rąk intrygantów. Na jego cześć od wieków urządzane są w Chinach wyścigi smoczych łodzi. Największe wrażenie robi na zwiedzających scena z udziałem wspomnianego bohatera oraz jego ukochanej księżniczki, odgrywana przez aktorów na stopniach przybytku. Przynajmniej na mnie zrobiła, bardzo ładna dziewczyna z tej księżniczki... Teren, jak na ważną świątynię przystało, bardzo rozległy. Chińczycy radzą sobie z tym problemem, masowo korzystając przy zwiedzaniu z melexów. Jako uczestnicy wycieczki zorganizowanej, tym razem i my postępujemy podobnie. Dochodzę do nieuniknionego wniosku, że zamiast zdzierać podeszwy, należy czerpać z doświadczenia ludów o starszej cywilizacji!
Zdjęcia z Chinkami i...

i z Chińczykami

Zbyszko też ma powodzenie, w końcu jest cenioną tutaj białą twarzą .

Kolejny przełom Jangcy i znów autostrada rzeczna.
Przedstawienie na schodach świątyni. Bohater...
...i jego księżniczka

Inny bohater, przybywający meleksem do świątyni

Już wewnątrz świątyni
Kiedy próbowaliśmy poczytać coś na temat świątyni napotkaliśmy na mała przeszkodę :D ukrytą w krzakach :D
I wreszcie, długo oczekiwana zapora. Jedziemy do niej autobusem ponad godzinę, okrążając ze wszystkich stron i przekraczając różne zony zmilitaryzowane, których pełno dookoła. Taki ważny obiekt musi być właściwie chroniony. Ponieważ to jednak zarazem przedmiot najwyższej dumy państwa i ludu chińskiego, należy też ukazać go zwiedzającym.
Zapora na Jangcy z punktu widokowego
Z powyższego dylematu wybrnięto w sposób bardzo prosty. Turystów na samą tamę się nie wpuszcza, nawet zbliżyć się do niej nie wolno. Zamiast tego jedno z pobliskich wzgórz, ulokowane pomiędzy zaporą a śluzami dla obsługiwania żeglugi, przekształcono w punkt widokowy. Zjeżdżają tam, oczywiście, tłumy. Obowiązkowa kontrola bezpieczeństwa. Ale oto następny dowód wyższości starej, wyrafinowanej cywilizacji. Szykuję się już na solidną wspinaczkę, gdy okazuje się, że na szczyt wzgórza wiodą kolejne sekwencje ruchomych schodów! I jak tu nie podziwiać chińskiej myśli technicznej! Sama tama robi wrażenie dość nijakie. Podobno największa na świecie, podobno tworzy największe i najzasobniejsze w wodę sztuczne jezioro... Nieważne, specyfikacjami technicznymi niech emocjonują się inżynierowie.
W tle panorama zapory
Dla laika zapora prezentuje się nader przeciętnie. Ani szczególnie wysoka, ani też jezioro z tego miejsca nie poraża rozległością. Szczerze mówiąc, to nasza Solina wywiera wrażenie zdecydowanie większe. Ale tego w żadnym wypadku Chińczykom powtarzać nie należy. Nasza pilotka/przewodniczka – do której autobusu przydzielono dwie „białe małpki” bo mówi całkiem nieźle po angielsku, naprawdę się stara. Zawsze upewnia się, czy wiemy gdzie i kiedy grupa ma się zebrać, nawet specjalnie dla naszej dwójki przedstawia pokrótce historię budowy oraz zalety tamy. Dziewczyna okaże się też miła i uczynna później.
Zapora w oddali
Tymczasem szybko zdobywamy szczyt punktu widokowego, pokrótce zwiedzamy poświęconą tamie ekspozycję i znowu wpadamy w szpony amatorów fotografii. Całe tłumy Chińczyków pragną zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z moją panią oraz zaporą Trzech Przełomów w tle. Nawet im się nie dziwię, ale przez te „10 minut dla prasy” ginie nam z oczu wycieczka, która zebrała się tymczasem i podążyła gdzieś swoją drogą... Uciekamy przed kolejnymi miłośnikami sztuki fotografii, chwila paniki, ale tak, tam w tłumie, to nasi! Uff... Wracamy do autobusu i ruszamy w nieznanym kierunku. To już na pewno koniec rejsu i koniec zwiedzania. Mamy nadzieję, że wiozą nas do Yichang, skąd zamierzamy ruszyć na wschód, ku odległemu o ponad tysiąc kilometrów oceanowi oraz miastom Suzhou i Szanghaj. Dochodzi dopiero 11 rano. A jednak na necie mieli rację, rejs i oglądanie zapory kończą się w Yichang około południa, a nie o 17, jak twierdziła pani w biurze podróży w Chongqing. Może zdążymy nadrobić nieco straconego wcześniej czasu.
Panorama zapory i umiejscowionego przy niej punktu widokowego dla turystów (z którego ją oglądaliśmy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz