wtorek, 18 lipca 2017

Festiwal Jarocin 2017


Przed "Sceną w Parku"
Nasza koleżanka na tle parasolek i knajp


Koleżanka po udanym koncercie Wilków namówiła nas na kolejny festiwal muzyczny, tym razem w Jarocinie. To jakoby kontynuacja i nawiązanie do słynnych festiwali jarocińskich z lat 80-ych. Mają wystąpić kapele crossoverowe. Przyznam, że nasze (moje i Ady) pojęcie o tego rodzaju muzyce jest raczej wątłe, żaden z zachwalanych przez znajomą zespołów nie był mi dotąd znany ani z nazwy, ani z jakiegokolwiek utworu. Cena biletu (jednodniowego) raczej wygórowana - 100 zł. Ale co tam, jedziemy, tym bardziej, że dziewczyna (aktualnie w fazie abstynencji) zaoferowała się prowadzić w drodze powrotnej. Przed koncertem posilamy się jeszcze w przydrożnej „Karczmie Górskiej” w Kotlinie - czy to miano ma może nawiązywać do nazwy miejscowości? Ceny niezbyt wygórowane, porcje obfite, ale jedzenie nie rzuca na kolana.
W oczekiwaniu na koncert

Początek imprezy
Impreza się rozkręca
Podczas konsumpcji piwa...
...i węgierskiego wina

W samym Jarocinie z daleka już słychać dudnienie muzyki oraz widać tłumy fanów, podążających w stronę Parku Miejskiego. Wielu, nie tracąc czasu, raczy się piwem, inni podążają z czteropakami. To nastraja optymistycznie, podobnie jak i to, że bez problemu znajdujemy miejsce parkingowe w rozsądnej odległości od parku. Ale na tym lista wspomnianych plusów się wyczerpuje. O muzyce jako takiej pisać się nie podejmuję. Młodsi, ale też i starsi wiekiem fani obojga płci, przyjmują występ entuzjastycznie. Nasza znajoma także, próbuje nawet przekonywać do walorów tego rodzaju grania. Dla mnie to łupanka i dudnienie, bez ładu i składu.. Nie, żebym nie lubił dobrej „łupanki”, np. podczas jazdy samochodem, ale powinna posiadać jakiś rytm, podrywać do czynu (choćby czynem tym miało być tylko wduszanie pedału gazu). Tutaj przeszkadza jedynie w rozmowie, ogłusza i ogłupia. Wokaliści pozbawieni głosu. Nie umywają się do Roberta Gawlińskiego z „Wilków”, na których koncercie byliśmy niedawno w Tarnowie Podgórnym (zresztą bez biletów wstępu). Po prawdzie, to tym tutaj głos i tak do niczego nie jest potrzebny. I tak nie są w stanie przekrzyczeć łomotu muzyki. Tak więc walory wokalu oraz treść odśpiewywanych utworów pozostały poza zasięgiem mojej percepcji. Sama „łupanka” oraz efekty dymne i świetlne produkowane na scenie, to jednak zdecydowanie za mało. Przynajmniej dla mnie.
Przed knajpkami
Na pocieszenie obracamy z Adą po browarze, który przemyciłem pod scenę. W tym czasie kończy swoją produkcję zespół „Lao Cze” - podobno najbardziej znany z obecnych (oczywiście, nigdy o nim nie słyszałem, samej muzyki także nie). Teraz zapamiętałem jego nazwę, gdyż skojarzyła mi się z węgierską potrawą na ostro. Nieco złośliwie przedstawiam ten koncept koleżance, jest oburzona. - „Ale czym!?” - odpowiadam. - „Przecież ja bardzo lubię leczo i to dla nich niezasłużony komplement!”. Właściwie, to wykrzykuję jej te słowa do ucha (stąd wykrzykniki), bo tymczasem na scenie zaczęła się produkować kolejna kapela i normalnej rozmowy prowadzić nie sposób (opłacę ten Jarocin bólem gardła). Wyczerpawszy (niewielkie) zapasy, wyruszamy z Adą na poszukiwanie piwa albo czegoś innego do zwilżenia ust. I tu kłopot. Gastronomia jest fatalnie zorganizowana. Dwie zaledwie kasy sprzedają kwity albo żetony na wszystko, czyli na kiełbaski, hot-dogi, kawę, itp., itd.
Już z "łupem"
Za piwo też płaci się w tym miejscu. Dziewczyny dwoją się i troją, ale cóż, klienci nie mogą się zdecydować, hot-dog czy hamburger, zwoływują kolegów, pytają ich o decyzje w tej kwestii... W rezultacie, kolejka staje się tasiemcowa i oczekiwanie ciągnie bez końca. Doprawdy, można paść z pragnienia! Ta sytuacja trwa przez cały czas koncertu. Wobec tego, decydujemy się na wino, sprzedawane na kubki przy innym straganie. Mają węgierskie i gruzińskie. Oczywiście, gruzińskie to „najlepsze na świecie” (tę wiedzę zdobyliśmy podczas pobytu w tym kraju). Ale czerwone wytrawne mają tylko z Węgier i przy tym pozostaje moja pani. Tu kolejka mniejsza, ale również przesuwa się powoli. Co prawda głównie dlatego, że sympatyczni panowie z obsługi częstują klientów, pozwalając spróbować i wybrać taki czy inny gatunek.
Fotografie na tle sceny
W tej akurat kwestii chwila namysłu jest jak najbardziej zrozumiała. Korzystam z tych degustacji, wracając kilka razy po kolejne kieliszki dla Ady. Oj, następnego dnia zapłaci rodzajem zatrucia, znanym powszechnie pod nazwą kaca! Czerwonego wina nie da się pić niczym wody. To już bezpieczniejsze piwo. Przerzucam się na ten trunek (czarna Fortuna, jeden z gatunków, które lubię). Trzeba odstać swoje, ale co tam. Tymczasem Ada zajmuje miejsca przy stoliku w strefie bufetowej i dalszy ciąg koncertu spędzamy już tutaj. Z zakupionym alkoholem nie można wejść pod scenę, ochroniarze cofają przy bramkach. W tej strefie sprzedają tylko piwo grodziskie, o słabszej mocy. Dałem się skusić na jeden kubek, ale to nie dla mnie. W tej sytuacji wielu miłośników „silnego uderzenia uderzenia” (obydwu rodzajów) radzi sobie w ten sposób, że stawiają pełne kubki na trawniku, już po drugiej stronie ogrodzenia (bez problemu mieszczą się w dużych okach siatki) i przechodzą przez bramkę z pustymi rękoma. Potem wystarczy odebrać depozyt. Nie zauważyłem, by ktoś próbował podkradać czy podpijać. Publiczność trzyma jednak fason! Tym niemniej, zostajemy na ławkach przy stoliku. Ściągam też spod sceny koleżankę. Siedzi się tu wygodniej niż na wilgotnej trawie, bliżej do straganów z zaopatrzeniem, widać mniej więcej to samo, za to jest nie aż tak hałaśliwie. Nazw kolejnych kapeli nie pamiętam, zresztą, żadna różnica. Wszystkie wyją i łomoczą dokładnie tak samo, ku uciesze zebranych. Impreza przeciąga się, dochodzi druga w nocy. Mniej więcej wtedy obie panie uznają wreszcie, że zrobiło się chłodno. Dopijamy zawartość naszych kubków i ruszamy do samochodu. Po drodze natrafiamy na mieście na wybitą szybę. To jedyny przykład wandalizmu – może zresztą ktoś wpadł w to okno przypadkiem? Ogólnie, dość spokojnie. Inaczej bywało tu podobno w latach osiemdziesiątych. W samochodzie doceniam fakt posiadania trzeźwego kierowcy i zapadam w smaczną drzemkę na tylnym siedzeniu.

A tutaj próbki muzyki z Jarocina...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz