|
U wejścia do Cesarskiego Pałacu Letniego |
Szanghaj
pożegnał nas deszczem, Pekin wita o poranku pięknym słońcem.
Wszystko w stolicy Państwa Środka mamy już zaklepane. Wiemy, jak
dostać się do hotelu, wiemy, co chcemy jeszcze zobaczyć (Letni
Pałac Cesarski), wiemy, jak tam dojechać, wiemy, w których
knajpkach zjeść lunch, a potem obiad. Ponieważ Ada zrezygnowała
już z planów zakupowych, wydaje się nam, że mamy mnóstwo czasu.
Powolne przemieszczanie się zatłoczonymi korytarzami dworca Pekin
Południowy i szukanie wejścia do metra nie osłabia niewczesnego
entuzjazmu. Oto nasza stacja, oto nasz hutong, oto nasz hotel. Tym
razem przydzielają dość kiepski, niewielki pokój, ale co tam. To
tylko na jedną noc, szkoda czasu na wykłócanie się i ewentualną
zamianę. Chcemy jeszcze tylko odebrać pozostawionego przed trzema
tygodniami laptopa i mój nieszczęsny nóż „myśliwski”.
Uczynny i obrotny młodzian w recepcji mówił wprawdzie, że tę
sprawę należy załatwiać tylko z nim, gdy pojawi się na swojej
zmianie, ale w naszej głupocie lekceważymy tę prośbę i zwracamy
się do jego obecnego akurat kolegi. Ten zdaje się nie wiedzieć, o
co chodzi. Po dłuższej rozmowie przy pomocy komórkowych
translatorów wyjaśniamy nasz problem. Zostawiliśmy tu przed
osiemnastoma dniami na przechowanie laptopa i nóż, teraz chcemy
odebrać ten pakunek, oto kwit! Recepcjonista, też młody chłopak,
ale zdecydowanie mniej lotny, odnajduje naszą paczkę. Już myślimy,
że po sprawie, ale on nadal ma jakieś wątpliwości. - Tak, chodzi
o laptopa i nóż – powtarzamy nieopatrznie, a Chińczyk przegląda
zawartość pakunku, ukazując te przedmioty. Laptop jeszcze ujdzie,
ale zanim wspomnieliśmy o nożu, powinniśmy byli ugryźć się w język,
albo może lepiej od razu odciąć sobie ten narząd tymże właśnie
ostrzem. Jesteśmy przecież w Chinach, a to „bardzo dziwna kraj”,
o czym mamy się teraz okazję przekonać. Chłopak zwleka z wydaniem
paczki, w końcu tłumaczy niejasno, że musimy zaczekać. Na co?
Rozmowa przy pomocy translatorów grzęźnie. W końcu machamy ręką.
Skoro mamy zaczekać, może z pół godziny, jak powiedział, to
tymczasem zajrzymy do marketu przy sąsiedniej ulicy? Wychodzimy i
beztrosko oddajemy się zakupom piknikowym, zajmuje to raczej
godzinę, niż 30 min.
Nadchodząc
z zakupami, nie zwracamy nawet uwagi na policyjny radiowóz
zaparkowany na hotelowym dziedzińcu. Dopiero widok czterech
umundurowanych stróżów prawa deliberujących nad czymś przy
recepcji i obracających w dłoniach nasz nieszczęsny nóż (firma
Muela, dobra, hiszpańska stal z Toledo i Salamanki, ale ostrze
zaledwie 10-centymetrowe) zaczynamy rozumieć, że mamy kłopoty.
Patrol przyjechał z naszego powodu, wezwany przez młodego
recepcjonistę, który odkrył tak podejrzany, niebezpieczny
przedmiot, może narzędzie planowanego zamachu, przechowywany, o
zgrozo, w hotelowej recepcji! Stajemy się obiektem przesłuchania.
Bardzo dziwnego, bo też odbywanego przy pomocy komórkowych
translatorów! - Czy ten nóż przywieźliśmy z Polski, czy
kupiliśmy w Chinach? Jeżeli z Polski, to w jaki sposób? Do czego jest
nam potrzebny i dlaczego zostawiliśmy go w hotelu? Jak długo
planujemy pozostać w Chinach i co zmierzamy tutaj robić? I tak
dalej i tak dalej. Jestem już pewien, że to narzędzie zbrodni
zostanie na miejscu skonfiskowane i będziemy mieli szczęście,
jeżeli nas nie aresztują, gdy oto mrok rozprasza promyk nadziei. -
Nóż zostanie w recepcji – decyduje dowódca patrolu. - Skoro
jutro wyjeżdżacie, to pracownicy zwrócą go wam bezpośrednio
przed opuszczeniem hotelu. Ale musicie udać się prosto na lotnisko
(sprawdzają naszą rezerwację) i to koniecznie taksówką. Do metra
czy autobusu nie wolno wam z tym wejść! - Ponieważ i tak
postanowiliśmy już wziąć taksówkę (z powodu narastającej
liczby i objętości bagaży oraz braku ruchomych schodów na wielu
przesiadkowych stacjach metra), nie protestujemy. Prosimy tylko w
recepcji o zamówienie tej taksówki, skwapliwie potwierdzają. -
Tak, jutro o 9.00, cena to 200 yuanów (ok 120 zł) – W sumie
standardowa za taki kurs (co wiemy z neta i przewodników). Policja
wreszcie odjeżdża, a my oddychamy z ulgą. Na tej absurdalnej
sprawie straciliśmy ponad dwie godziny i nadszarpnęliśmy nerwy. I
tak jednak potraktowano nas zapewne ulgowo. Dziwaczni cudzoziemcy,
skoro już wyjeżdżają, to niech sobie jadą. Co najwyżej,
zamordują taksówkarza! Życie przedstawicieli tej profesji nie jest
tutaj cenione zbyt wysoko, oto kolejny dowód. Mamy tylko nadzieję,
że uczynny młodzian, który przyjął nasza paczkę na
przechowanie, a którego zalecenia tak głupio zlekceważyliśmy, nie
miał z powodu tej afery nieprzyjemności. Tego już się nie
dowiemy.
|
Przeciąganie liny czyli rozrywka personelu medycznego po chińsku :P |
Robi
się późno, trochę zdenerwowani ruszamy pieszo przez sąsiedni
hutong w stronę placu Tian'anmen, na uliczkę z pierogarniami. I
oto, po drodze, trafiamy na kolejny widok, możliwy do ujrzenia chyba
tylko w Chinach. Tu często ludzie tańczą na placach i w parkach,
uprawiają zbiorową gimnastykę, ćwiczą jakieś układy
choreograficzne albo pozycje sztuki walki. Już o tym pisałem. Ale
oto w wąskiej uliczce hutongu napotykamy sporą grupę pracowników
miejscowej przychodni. Ubrani w białe kitle, lekarze, pielęgniarki,
zapewne rejestratorki, sprzątaczki i cały personel. Podzielili się
na dwie grupy, ujęli w dłonie szorstką, grubą linę.
|
Uwaga! Start! |
Sędzia
wyznaczył punkt środkowy, daje znak. I ciągną, ciągną! Nie
potrafię się oprzeć, dopadam wolnego końca liny, zapieram się
nogami, ciągniemy wspólnie! Nowi koledzy i koleżanki z drużyny
przyjmują to radośnie, publiczność także. Ciągniemy zajadle do
wtóru podających rytm okrzyków, pociągnąć i odstawić stopę w
tył, zyskać kilkanaście centymetrów. Początkowo idzie dobrze,
mamy ponad metr przewagi! Upojeni tym sukcesem, pewni już wygranej,
tracimy impet oraz rewolucyjną czujność. Przeciwnicy to
wykorzystują i nagle... Silne szarpniecie, nie do odparcia! Lecimy
do przodu, czołówka drużyny wpada na linię środkową.
Przegraliśmy, przeciągnęli nas...
|
I...ciągniemy... ja na końcu... |
Ale śmiechu i zabawy nie
brakuje. Tak załoga miejscowej przychodni spędza czas przerwy na
lunch. Prawda, że pożyteczniej niż na kiszeniu się we własnym
sosie, plotkowaniu, narzekaniu na lekarzy albo na pielęgniarki (to w
zależności od przynależności zawodowej narzekającego), albo też
na dyrektora, fundusz zdrowia, ministerstwo, przepisy i pacjentów
(to wszyscy razem i zgodnie). Można by chińskie zwyczaje przenieść
do Polski. Ruch to zdrowie. A żeby pobudzić do prawdziwej walki,
takie przeciąganie liny mogłoby decydować o przyznaniu kontraktu
albo zaliczeniu placówki do tej tworzonej ostatnio przez rząd
sieci, o której tyle się mówi i która wzbudza tyle emocji (I
połowa 2017 r., podaję datę, bo reformy w służbie są tak
szybkie, że za dwa lata nikt może o tej sieci nie pamiętać, ale
zawsze znajdzie się coś, o co można powalczyć i linę
przeciągać).
|
W drodze przez hutong na pierogi... |
Przynajmniej jasne zasady, a związki zawodowe mogłyby
szkolić i wystawiać drużyny „gladiatorów” do tej rywalizacji,
zamiast wozić ich do Warszawy na demonstracje! Chociaż, właściwie,
to tam też mogliby linę przeciągać. Na przykład z aktualnym
ministrem i jego ekipą. W sumie, niewiele się to różni od tego,
co robią obecnie.
Przyjemnie
zrelaksowani, sami udajemy się na lunch, pierogi z piwem. A potem
metrem do Letniego Ogrodu Cesarskiego (stacja Beigongmen, linia nr
4). Przejazd z centrum trwa prawie godzinę, odległość spora.
Stacja usytuowana jest, wyjątkowo tuż przy wejściu (40
yuanaów), ale sam pałac i otaczający go park ogromny! Co prawda, pięknie położony, na wzgórzu, a raczej na całym grzbiecie, skąd rozpościera się wspaniały widok na rozległe jezioro (też część parku), upstrzone wysepkami, poprzecinane groblami i mostkami. Zwykle można tu wynająć rower wodny, ale tego dnia (chociaż słonecznego) wieje jednak dość silny wiatr i wypożyczalnie zamknięte. Teren rozległy i jest co zwiedzać, nogi tradycyjnie rozbolą. Mamy tu pałacowe pawilony, prywatny teatr, w którym cesarzowa Cixi przyglądała się występom, spoczywając w łożu we własnej komnacie wychodzącej na dziedziniec ze sceną, świątynie i największe cudo – marmurową łódź, dziwaczną budowlę w kształcie paradnego okrętu z baldachimem, umieszczoną zresztą na wodzie. Cesarzowa Cixi poleciła wznieść ten obiekt za pieniądze przeznaczone pierwotnie na potrzeby floty. W ten sposób pokazała ironicznie, że za nic ma wszelką krytykę, zarzucającą jej trwonienie funduszy na rozbudowę rezydencji (koniec XIX w.) podczas gdy państwo pogrążało się w upadku. Miała rację o tyle, że zmarła w 1908 r. we własnym łóżku, na trzy lata przed wybuchem rewolucji, która obaliła rządy cesarskie. Nie pomogła pierwsza w Chinach linia telefoniczna, łącząca pałac z budynkami rządowymi w samym Pekinie, której stare aparaty pokazuje się jako ciekawostkę. Pałac Letni to wycieczka na cały dzień. A my mamy wszystkiego kilka godzin. Spotykamy dość licznych rodaków, niektórzy wybierają się właśnie do Szanghaju na przejażdżkę Maglevem. Dzielimy się wrażeniami i informacjami na temat kursowania tej superszybkiej kolejki magnetycznej. Potem piknik na jednej z wysepek, połączonej ze stałym lądem pięknym mostem. Nadchodzi 18.00, godzina zamknięcia parku. Ogłaszają to przez megafony, ale spokojnie, jeszcze przez ponad trzy kwadranse krążymy po terenach pałacowych, po prawdzie i z tego powodu, że wśród porośniętych gęstą roślinnością wzgórz i wijących się ścieżek zagubiliśmy drogę. Wychodzimy jednak bez problemu, jako jedni z ostatnich. Piękne miejsce, warto tu wrócić.
|
Przed Cesarskim Letnim Pałacem |
|
Widok na jezioro, w oddali panorama Pekinu |
|
Krążąc po zabudowaniach pałacowych... |
|
...w poszukiwaniu ciekawego miejsca na piknik... |
|
...moim oczom ukazuje się urocza wysepka na jeziorze... |
|
Prawda, że ciekawe miejsce na piknik? |
|
Zatrzymałem się kontemplując widok na jezioro... |
|
Jeszcze tylko zbiec po schodach... |
|
Pomiędzy wieżami pałacu... |
|
Obiec jeziorko dookoła (oj jest tego troszkę)... |
|
Przed tronem cesarzowej (Ada prośby by nie fotografować potraktowała jak prawie wszyscy Chińczycy, czyli udała że nie widzi) |
|
W zabudowaniach rozrywkowych pałacu... |
|
Jeszcze tylko muszę przejść mostek... |
|
...długi mostek.. |
|
I wreszcie na wysepce...i wreszcie piknik i odpoczynek dla już obolałych nóg... |
|
Widok z miejsca naszego pikniku... |
|
W drodze powrotnej do bram parku, wśród promieni zachodzącego słońca. |
Wieczorem
odwiedzamy supermarket, kupujemy prezenty oraz ciekawostki
żywnościowe. Przynajmniej w taki sposób wykorzystamy olbrzymi
limit bagażu (razem cztery sztuki i 120 kg. w bagażu głównym).
Potem obiad w znajomej już knajpce, jak zawsze, bardzo smaczny. Ada
wpada na pomysł, aby zajść jeszcze na plac Tian'anmen i przekonać
się, w jaki to niezwykły i spektakularny sposób Chińczycy
iluminują mauzoleum towarzysza Mao. Bo przecież muszą iluminować,
skoro nie żałują energii na oświetlanie innych, dużo mniej
ważnych obiektów. I tu ogromne rozczarowanie. Plac praktycznie
tonie w ciemnościach. Tylko olbrzymi portret Mao na fasadzie bramy
Niebiańskiego Spokoju rozjaśnia kilka lamp, ale nic nadzwyczajnego.
Głęboko rozczarowani, wracamy do hotelu. Przynajmniej miasto jest
nocą bezpieczne, wszędzie czuwają mundurowi.
|
Podświetlenie Zakazanego Miasta i Placu Tian'anmen |
|
Pamiątki w sklepikach przy placu Tian'anmen |
Następny
dzień to już sama końcówka. Podstawiona przez recepcję taksówka
nieco nas zadziwia. To prywatny samochód szwagra czy też innego
krewnego jednego z pracowników. Ale skoro chce sobie w ten sposób
dorobić w sobotnie przedpołudnie i nie zdziera ceny, to dlaczego
nie? Przynajmniej nóż w końcu wydali! Tulę go jak odzyskanego
przyjaciela. Ileż to razy przydałby się w podróży, gdy trzeba
było np. rozcinać syczuański wędzony boczek, albo otwierać piwo
o śruby w jakimś ogrodzeniu! Na lotnisko dostarczono nas z dużym
wyprzedzeniem, czekamy kilka godzin. Czas urozmaicają automaty
wyciskające świeży sok z mandarynek (bardzo smaczny, 20 yuanów).
Wreszcie samolot i dziewięć godzin lotu do Berlina. Serwis oraz obsługa, jak
poprzednio, bez zarzutu. Zwracam uwagę na urodziwą stewardessę o
podejrzanie mało azjatyckich rysach twarzy. - „Albo jakiś owoc
mieszanego związku.” - Myślę sobie. - "A może to autentyczna
Chinka „zrobiła się” na Europejkę?" W Chinach to najmodniejszy
obecnie kanon urody kobiecej. I oto przeżywam jedno z największych
zaskoczeń podczas całej podróży. Zagłębiłem się właśnie w
lekturze książki (z polskim tytułem) gdy przysiągłbym, że
słyszę – Dzień dobry. - Sądząc, że to jakieś złudzenie,
czytam dalej. - Przepraszam, że przeszkadzam. Jestem jedyną Polką
w załodze tego samolotu (dla jasności, chińskich, prywatnych linii
lotniczych Hainan Airlines, lecącym z Pekinu do Berlina). Gdyby
mieli państwo jakieś problemy albo życzenia, proszę zwrócić się
do mnie. - Teraz dopiero, pojmuję, że wcale się uprzednio nie
przesłyszałem i aby zatrzeć wrażenie gbura, uprzejmie dziękuję.
Tak to ojczyzna powitała nas już na pokładzie, gdzieś ponad
pustynią Gobi. I czy warto uczyć się języków? Zwłaszcza
chińskiego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz