sobota, 29 lipca 2017

Nordkapp – turystyczny i prawdziwy Przylądek Północny

Współrzędne Nordkapp
Nasz pierwszy cel...globus :P
Pierwsze koty za płoty
Widok z Nordkappu turystycznego na dziki północny kraniec Europy
Atrakcje na cyplu turystycznym: widok na Morze Arktyczne i zupełnie niezabezpieczone urwisko (w Norwegii jednak wymagają odrobiny rozsądku od turysty)

Rzeźba wykonana przez dzieci z siedmiu zakątków świata w 1986 roku. 
Dzieci wykonały te rzeźby na Nordkapp w  ciągu tygodnia, miały one być symbolem współpracy, przyjaźni, nadziei i zabawy.
Inne rzeźby Przylądka Północnego
Przylądek Północny, Nordkapp, uważany jest powszechnie za najdalej na północ wysunięty kraniec Europy i z tego powodu stanowi żelazny punkt wszystkich podróżników kierujących się w te odległe rejony Norwegii. Nie negując chęci dotarcia na krańce kontynentu, trzeba jednak pamiętać o kilku zastrzeżeniach. Po pierwsze, Przylądek Północny tak naprawdę położony jest nie na lądzie stałym Europy lecz na przybrzeżnej wysepce Magerøya. Została ona wprawdzie połączona z kontynentem podmorskim tunelem, ale z geograficznego punktu widzenia częścią kontynentalnej Europy nie jest.Tym samym cypel nie może być uznawany za jej najdalej wysunięty na północ punkt. Po drugie, Przylądek Północny ma sąsiada na tejże wysepce, w postaci położonego ok. 3 km. na zachód innego cypla - Knivskjellodden. Ten sięga na północ ok. 1,2 km. dalej niż Nordkapp i to jemu, jeśli już, powinno przypaść miano krańca Europy. Knivskjellodden widać dobrze z Przylądka Północnego (o ile nie ma mgły albo chmur). Wrażenia wielkiego nie robi, brzegi są niższe i mniej strome od urwisk Nordkappu. To pewnie zadecydowało o niezasłużonym pierwszeństwie tego ostatniego. Po trzecie, na samym Nordkappie nic właściwie nie ma, poza symbolicznym globusem, kilkoma pamiątkowymi kamieniami i rzeźbami oraz mało ciekawym budynkiem restauracji/kawiarni/muzeum. Tym niemniej, każdy turysta i taka pała ochotą, aby postawić tam stopę. Najłatwiej dojechać własnym samochodem. Parę słów zatem o kosztach. Już przejazd podmorskim tunelem na wyspę jest płatny (ok. 130 koron). Opłatę uiszczają pojazdy zmotoryzowane, rowery są od niej zwolnione. Ruch pieszy jest zakazany. Następnie jedziemy ok. 30 km. drogą nr E 69, prowadzącą prosto na „turystyczny” Nordkapp. Tutaj kolejna, przykra niespodzianka. Wjazd na teren przylądka też jest osobno płatny dla samochodów i motocykli. Następne ok. 170 koron za pojazd i 270 za osobę. To tzw. wejście pełne. Jest też dostępne wejście ograniczone. Kosztuje 180 koron. O taki bilet „ulgowy” należy jednak specjalnie poprosić. Standardowo sprzedadzą normalny. Bilet normalny uprawnia wprawdzie do zwiedzenia wystawy we wspomnianym budynku (na temat jej walorów opinie są różne) oraz do 48-godzinnego przebywania na przylądku. Bilet ograniczony to pobyt 12-godzinny, bez prawa zwiedzania wystaw. Można jednak obejść wszystko inne, ogrzać się i napić kawy w kawiarni. Kolejna ciekawostka to fakt, iż rowerzyści oraz piesi wchodzą gratis! To sposób promowania przez Norwegów turystyki ekologicznej. Wielu chętnych nie zauważyliśmy, zwłaszcza pieszych. Problem polega na tym, że nie bardzo jest gdzie zaparkować. Przez ostatnie kilometry droga wiedzie przez jałowe wzgórza, nie posiada żadnego pobocza. Jedyny, oficjalny parking usytuowany jest ok. 6-8 km. przed Nordkappem (po lewej stronie drogi). Można tam bez problemu zostawić samochód, ale dłuższy marsz szosą przy kiepskiej często pogodzie wydaje się rozwiązaniem mało atrakcyjnym. Tuż przed samymi bramkami wejściowymi urządzono wprawdzie rozległy, wyasfaltowany plac, ale postawiono też zakazy parkowania. Nikt nie próbuje sprawdzać szybkości reagowania tutejszych służb. Mandaty są w Norwegii wysokie i my także nie mieliśmy ochoty przekonywać się o tym na własnej skórze. Rozległy parking znajduje się natomiast już za bramkami, zawalony zwykle kamperami turystów. Jeżeli już zapłacili, to często zostają na noc. Tu i tam widać też rozbite namioty. Na przylądek dojeżdża również autobus miejski z Honnigsvåg - miasteczka na południowym wybrzeżu wyspy (nr 211). Nie wiem jednak, czy jego pasażerów traktuje się jako pieszych czy jako zmotoryzowanych. Przylądek dostępny jest przez cały rok, ale w miesiącach zimowych ruch odbywa się w konwojach (trzy razy dziennie), prowadzonych przez torujące drogę pługi śnieżne.
Zapoznawszy się z tymi wiadomościami uznaliśmy, że opłaty „tunelowej” w żaden sposób uniknąć się nie da, co do reszty – zobaczymy. Podjechaliśmy samochodem pod bramki, celem przeprowadzenia zwiadu. Wyniki, jak wyżej. Na marsz pieszy z odległego parkingu nie mieliśmy ochoty (dochodziła 17.00 – wprawdzie to polarne lato i białe noce, ale zawsze). Zawróciliśmy więc. Mniej więcej 1,5 km. poniżej Nordkappu, po prawej stronie (jadąc z południa, od tunelu i Honnigsvåg) trafiamy na miniaturowy pseudo-parking. To właściwie niewielka zatoczka, usypana przy drodze oraz ustawionym w tym miejscu maszcie telekomunikacyjnym czy też meteorologicznym. Punkt bardzo charakterystyczny, nie do przeoczenia. Zmieszczą się tam trzy samochody. Za naszej bytności (12 czerwca) nikogo nie spotkaliśmy. Nie zastanawialiśmy się długo. Zostawiliśmy auto i wybraliśmy się na mniej więcej piętnastominutowy spacer. Pani w „okienku” spytała tylko, czy chcemy wejść i czy przyszliśmy pieszo. Odpowiedzieliśmy twierdząco na obydwa pytania. W końcu istotnie przyszliśmy pieszo, a skąd to już pani nie pytała... Spotkałem się z opinią, że parkowanie w tamtym miejscu to „obciach” typowy dla Polaków. Niby dlaczego? Nikt tego nie zakazuje, to nie widzę powodu, by wyrzucać w śnieg ponad 600 koron (ok. 300 zł.). Norwedzy i tak to sobie odrobią, gdy w knajpie w Tromsø weźmiemy ich piwo za 60 zł. od kufla! Co prawda, tam akurat podają znakomite! Na tym „turystycznym” Nordkappie nie ma zresztą niczego takiego, co usprawiedliwiałoby podobny wydatek. Właściwie, to z czystym sumieniem można wszystkim razem i każdemu z osobna tę wizytę odradzić. Oczywiście, każdy i tak jednak pojedzie, jeżeli już trafi w te okolice. Najczęściej samochodem. Na tym to wszystko polega i tak robi się interesy!
Pora na wyprawę na bezdroża a prowadzić nas będą takie znaki...
Ruszamy...
...poprzez śniegi...
...wśród skał...

...i zamarznietych jezior...

...wciąż na północ...
...skacząc po skałach niczym napotkane renifery...

...i brodząc po kostki w wodzie...
Na samą północ do LATARNI.
Napotkaliśmy na sporo drewna wyrzuconego na plaże. Jaka szkoda że zapałki zostały w samochodzie...
 Strudzony turysta pokrzepia się drinkiem przed udaniem się do namiotu na Nordkapp.

Po złożeniu tej obowiązkowej wizyty postanawiamy odwiedzić też Nordkapp „prawdziwy”, czyli wspomniany przylądek Knivskjellodden. Jest to bezludny występ skalny, o mniej stromych brzegach. Sięga jednak ponad kilometr dalej na północ! Ada wyczytała zresztą na blogach podróżniczych, że „tylko hardkorowcy decydują się spędzić noc pod namiotem na tym cyplu”. Moja Pani postanowiła podjąć rękawicę, o czym zadecydował ostatecznie widok rowerzystów z rozbitymi namiotami na Nordkappie „turystycznym”. Wprawdzie jest pochmurno i zimno, w wielu miejscach leży śnieg (na samym Knivskjellodden jednak nie, co ujrzeliśmy z Nordkappu), ale prognoza pogody nie przewiduje opadów. Jest 22.00, jednak to „biała noc”, słońce tu nie zachodzi. Wracamy do naszego małego parkingu, przejeżdżamy ok 5 km. na południe na kolejny, tym razem oficjalny (po lewej stronie jadąc od strony tunelu i miasteczka, po prawej wracając z Nordkappu). Przeoczyć go nie sposób, chociaż dookoła zaspy odgarniętego śniegu. To stąd prowadzi na Knivskjellodden ok. 9-kilometrowa ścieżka przez bezdroża. Wyznaczają ją usypane ludzką ręka kopce kamieni, a w naszym przypadku także wydeptane w śniegu ślady kilku poprzedników. W normalnych warunkach wyprawa w obie strony zajmuje ok. 5 godzin i nie jest zbyt trudna dla przeciętnego piechura. Należy jednak uwzględnić pogodę, po drodze nie ma żadnego miejsca, gdzie można by schronić się przed deszczem czy silnym wiatrem. Ponieważ zamierzamy spędzić tam noc (a przynajmniej, to co z niej zostanie), zabieramy namiot i podstawowy sprzęt biwakowy, a także nieco napojów i jedzenia. Wszystko to wypycha plecaki. Rozgrzewamy się jeszcze herbatą oraz gorąca zupą ugotowaną na parkingu i ruszamy. Jest 23.00.
Przez pierwsza godzinę posuwamy się w śniegu sięgającym miejscami kolan. To utrudnia marsz. Ułatwieniem jest to, że idziemy w dół. Ale o tym fakcie przekonamy się dopiero nazajutrz, gdy pójdziemy z kolei pod górę (parking znajduje się na wyżynie, a zdążamy nad brzeg morza). Później śnieg zaczyna znikać, pojawiają się obszary wolne od białego puchu. Im bliżej celu, tym śniegu mniej. Tu i tam trzeba uważać na podmokłe łąki, ale nie jest tak źle. U podstawy przylądka napotykamy stado zdziczałych reniferów. Nie boją się ludzi. Prawie na miejscu trafiamy na miłą dla oka łąkę z płynącym przez nią wartkim strumieniem (na szczęście, przerzucono kładkę). Mamy już dość targania namiotu i całej reszty, porzucamy bagaże pod skałą. I tak znaleźliśmy tutaj najlepsze miejsce na biwak. Decyzja ta okazuje się słuszna, droga staje się trudniejsza, trzeba skakać po skałach niczym kozica. Ale wreszcie u celu. Północny kraniec Europy wyznacza niewielka, automatyczna latarnia. Już w drodze powrotnej trafiamy na kolejny ślad cywilizacji. To umieszczona na słupku zamykana skrzynka. W środku zeszyt i długopis. Wpisują się tutaj kolejni „zdobywcy”. Czynimy tak i my, o godzinie 1.30 rano. Nasi poprzednicy odwiedzili to miejsce równo 12 godzin wcześniej, o 13.00, za dnia. Odnajdujemy plecaki i rozbijamy namiot na łące przy strumieniu. Pisano, że nie da się tutaj rozpalić ognia z braku jakichkolwiek krzewów i drzew. To nie do końca prawda, na brzegu zalega sporo szczap wyrzuconego przez morze i w miarę suchego drewna. Odczuwamy wprawdzie chłód (2 stopnie Celsjusza), ale po wypiciu kilku drinków na rozgrzewkę wybieramy schronienie w namiocie i śpiworach (na szczęście, odpowiednich na takie warunki). Jest godzina 3.00.

Wracając z Nordkapp
Budzi nas silny wiatr. Na szczęście nie pada, chociaż po niebie suną ciężkie chmury. Zwijamy obozowisko, rezygnujemy ze śniadania i o 11.00 ruszamy w drogę powrotną do samochodu. Idzie się coraz trudniej, zwłaszcza przez ostatni teraz odcinek, w śniegu i pod górę. Tym razem natrafiamy na trzech turystów podążających w przeciwnym kierunku, a właściwie turystki, bo to same przedstawicielki płci pięknej, Norweżki. Dwie idą razem, trzecia samotnie. Dzielna dziewczyna! Prawdę powiadają, gdzie diabeł nie może... Solidnie już zmęczeni, docieramy wreszcie do parkingu i samochodu. Przebieramy się i pospiesznie zjeżdżamy w bardziej przychylne dla życia miejsce, szukając osłony przed wiatrem. Tam urządzamy sobie turystyczny obiad. Wreszcie jest nam ciepło! W tych warunkach, trudno się doprawdy dziwić, że zajechawszy jeszcze do Honnigsvåg już tylko z zewnątrz oglądamy główną atrakcję tego najdalej jakoby na północ wysuniętego miasta świata – bar lodowy. Panuje tam temperatura minus 5 stopni (brrrrr!) i wchodzi się w specjalnych kombinezonach (wejście 175 koron). Można wypić drinka. Nie zamierzamy już jednak wizytować tej lodówki i ruszamy na południe, ku tunelowi, stałemu lądowi i fiordowi Alta.
Na tle portu w Honnigsvåg

A poza Nordkapp piękna pogoda, fiordy witają nas słońcem...

...jakkolwiek wieczornym i już nisko nad górami ale i tak to miła odmiana po chłodach Północy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz