poniedziałek, 5 czerwca 2017

Wielki Budda z Leshan


Ogromny Budda górujący nad zbiegającymi się rzekami.

Wszystko co dobre, szybko się kończy. U Patrica spędzamy wygodnie ostatnią noc w Baoguo i o świcie następnego dnia ruszamy dalej. Nie zmieniamy jednak klimatów, naszym celem jest gigantyczny posąg Buddy w mieście Leshan, około 30 km. od Emei (w istocie obydwa miasta zdążyły się zrosnąć, nie dostrzegliśmy przerw w zabudowie). Wykuto go w nadrzecznej skale, w pozycji siedzącej, mierzy 71 m. wysokości. Powstał w VIII w. z inicjatywy pewnego buddyjskiego mnicha, by chronić rybaków i żeglarzy przed groźnym nurtem trzech zbiegających się w tym miejscu rzek.
To ten pan (mnich Haitong) był inicjatorem powstania ogromnej rzeźby
Obecnie przyciąga bardzo licznych turystów. Ten mnich miał jakoby własnoręcznie wyłupić sobie oczy, aby przekonać władze do wyasygnowania funduszy na to przedsięwzięcie. Ciekawy sposób wywierania nacisku. Polecam wszystkim demonstrantom zwożonym przez związki zawodowe pod budynek Sejmu z żądaniami podwyżek albo dofinansowania nierentownych kopalni!
Problem dojazdu rozwiązuje się sam. Przewodnik doradza wzięcie taksówki. Na necie ludzie opisują swoje przygody z nierozgarniętymi kierowcami tychże oraz konieczność kilku przesiadek przy wariancie podróży autobusem. Prywatna inicjatywa chińska przezwyciężyła już jednak te trudności. Patric informuje nas, że od 7 rano spod dworca autobusowego odjeżdżają półoficjalne, nieoznaczone busy/taksówki, które za 20 yuanów od osoby przewożą chętnych oraz ich bagaż prosto pod wejście do świątynnego parku. Postanawiamy skorzystać z tej opcji, co wiąże się z kolejną pobudką o bladym świcie. W Chinach to normalne, tu wszyscy tak wstają. Wylegując się do 9 rano, można łatwo stracić więcej niż pół dnia! Krążymy po chodniku przed dworcem, czekając, aż ktoś się nami zainteresuje. Wczoraj trudno było opędzić się od naganiaczy, obecnie żaden nie dostrzega tak obiecującego łupu!

Nasi towarzysze podróży do Leshan
Nasze nadzieje wzbudza podejrzany mini van, zaparkowany w pobliżu. Nikogo przy nim, co prawda, nie widać, a jednak punktualnie o 7.00 pojawia się kierowca i jakby spod ziemi, natychmiast materializują się inni turyści, w tym grupka kilku mnichów. Chyba trafiliśmy więc na właściwy kurs. Kabina szybko się zapełnia i wyruszamy prawie o czasie. Zaczyna lekko kropić. 
Podróż trwa nieco ponad godzinę. Lądujemy prosto w kolejnej placówce small biznesu. To punkt sprzedaży biletów czegoś w rodzaju prywatnych linii autobusowych, połączony z knajpą oraz przechowalnią bagażu. Skorzystamy z pełnego wachlarza usług. Wykupujemy przejazd do Chengdu na 13.30 (50 yuanów od osoby, cena „komercyjna”, ale autobus odjeżdża z tegoż miejsca, podczas gdy przewodnik stwierdza, że na państwowy dworzec autobusowy to już tylko taksówka spod posągu Buddy dowiezie), następnie zostawiamy bagaże na zapleczu knajpki (10 yuanów od sztuki). Dowiadujemy się też, że znajdujemy się przy południowym wejściu na teren kompleksu świątynnego. Pytamy jeszcze o przystań, z której wyruszają promy rzeczne przepływające u stóp posągu. Podobno z ich pokładu gigantyczny Budda najlepiej się prezentuje. Otrzymujemy mało pocieszająca odpowiedź, że przystań jest raczej odległa, trzeba jechać kilka przystanków autobusem nr 13. Dochodzi godzina 9.00, chwilowo rezygnujemy i postanawiamy na początek zwiedzić kompleks „sucha nogą”, czyli od strony lądu. Jeśli starczy czasu, to zobaczymy. Bilety po 70 yuanów (ok. 45 zł.). Raczej drogo, ale warto zapłacić. Wkraczamy na teren kompleksu. Dogonił nas chyba deszcz z góry Emei, zaczyna bowiem mżyć. Na szczęście, wkrótce ścieżka wiedzie nas do ciągu wydrążonych w piaskowcu jaskiń, wypełnionych posągami Buddy oraz różnych innych postaci, ważnych dla tamtejszej mitologii.
U wejścia do kompleksu jaskiń
Pierwsza jaskinia wydaje się zachęcać do zwiedzania...
Naprawdę, robią wrażenie. Otwieram oczy ze zdumienia, widząc na końcu korytarza coś, co wygląda na gigantyczny, kamienny palec u nogi.
Później napotykam na giganta (zdjęcie tego nie oddaje)

Kuszenie Buddy
Wkrótce okazuje się, że to tylko zwiastun prawdziwie olbrzymiego posągu siedzącego Buddy (ponad 30 m. wysokości), wykutego w piaskowcu przy okazji drążenia tej jaskini. Drugie miejsce, które przyciąga moją żywą uwagę, to bardzo realistycznie oddana w kamieniu scena kuszenia Nauczyciela (czyli Buddy) przez nasłane służki wrogiego demona. Doprawdy, dziewczyny przyłożyły się do swego zadania, wykazały się różnymi talentami i potrafiły być bardzo przekonujące... A nieznany mistrz rzeźby wiernie odtworzył w piaskowcu ich starania. Oczywiście, Nauczyciel okazał się nieugięty. Pewnie dlatego, że akurat przy tej okazji skamieniał!
Zwiedzamy kolejne jaskinie i podziwiamy następne posągi. Po drugiej stronie masywu skalnego, w którym je wydrążono, widok na rzekę. Szukamy głównej atrakcji, czyli wspomnianego Wielkiego Buddy. Ciągle jednak gdzieś umyka, chociaż podążamy w ślad za strzałkami wskazującymi jakoby drogę. Kompleks parkowo-świątynny jest bardzo rozległy, mamy wrażenie, że krążymy wkoło. nagle przykra niespodzianka. Znaki kierują prosto ku kolejnej bramce i nowej kasie biletowej. Wejście do Wielkiego Buddy osobno płatne, następne 80 yuanów. Liczymy jeszcze, że nasze bilety okażą się ważne. Próżna nadzieja! Oczywiście płacimy i ruszamy dalej. Co prawda, jaskinie, które zwiedziliśmy, same w sobie warte są tych 70 yuanów wydanych przy pierwszej bramie wejściowej. Podążając ku posągowi, zachodzimy jeszcze do groty mnicha Haitonga (to ten, który wyłupił sobie oczy, aby wydębić od władz fundusze na budowę). Wreszcie sam posąg. Początkowo trudno go rozpoznać. Nadchodząc, widzimy tylko czubek głowy. Jest tak olbrzymia, że dopiero po chwili uświadamiamy sobie, co to takiego. Wpadłem na to ujrzawszy dopiero malowane, kręcone włosy Buddy. Mamy szczęście.
Budda Medyczny (tym razem Ada ujęła trafnie proporcje)
Przyjechaliśmy na tyle wcześnie (dochodzi. 11.00), że tłok jest umiarkowany. Możemy nawet dopchać się do barierki i zrobić zdjęcia. Sama kolejka do schodów, pozwalających zejść w dół obok posągu, to zaledwie jakieś 10 minut oczekiwania. Poprowadzone ślimacznicą, nieodzowne barierki przed wejściem na wspomniane schody sugerują, że tłumy bywają tu znacznie większe (i wszystko to za 150 yuanów od osoby!). Ruszamy po wąskich stopniach. Wrażenie, doprawdy, niezwykłe. Posag imponuje rozmiarami oraz położeniem, wykuty w olbrzymiej, skalnej niszy, spogląda na zlewisko trzech dużych rzek. Na wodzie liczne promy, wyładowane turystami. Stłoczeni przy relingach, zawzięcie fotografują. My czynimy to samo, stojąc na stałym gruncie. Warto tu przyjechać, to niezwykłe miejsce. Miałbym wielką ochotę przepłynąć się takim promem i ujrzeć Buddę także z rzeki. Przewodnik również to zaleca. Szybka kalkulacja pozostałego nam czasu czyni jednak ten wariant nierealnym. Trzeba by opuścić natychmiast park, jechać gdzieś autobusem, odbyć rejs promem w obydwie strony (to połączenie komunikacyjne, statki płyną do dość odległej przystani w mieście i dopiero potem wracają, po przyjęciu nowych pasażerów, Buddę odwiedzają niejako po drodze) i jeszcze autobus powrotny.

W drodze do Buddy Olbrzymiego (tego właściwego)
Już widać tablicę informacyjną ale jeszcze nie samego Giant Buddę...
Nie ma to jak "pogłaskać" giganta po głowie...

Prawda że mamy coś wspólnego?
Statek, na który ostatecznie nie dotarliśmy

Schodziliśmy tymi schodami, podziwiając posąg Buddy z różnych wysokości

A Budda jest naprawdę OGROMNY...
Spójrzcie jaki zadowolony jegomość...nie wierzę, że nie gustuje w piwie...po prostu NIE WIERZĘ!
W światyni u wezgłowia Wielkiego Buddy
Przechadzam się obserwując zadowolonego Buddę piwosza.
Zwiedzając ogrody wokół świątyni spotykamy stada czerwonych karpi (motyw charakterystyczny dla chińskich ogrodów).
A nad świątynią i Buddą króluje pagoda.
Tam już nie zdołamy dotrzec...
Mimo najszczerszych chęci.
Gdzieś w ogrodach Buddy...
Pośród otaczających rzeźb.
Zatoka Buddy
Pływające ogródki lokalnych mieszkańców.

A mamy tylko dwie godziny. Wybieramy wariant „spokojnego” zwiedzania pozostałej części kompleksu (a nadal jest wiele do zobaczenia), połączony ze spożyciem obiadu w knajpce przy przystanku. I tak wyjdzie na to, że musimy się pospieszyć i do wszystkich zakamarków ostatecznie nie docieramy. Tym bardziej, że doświadczamy nawrotu deszczu. Tym razem rozpadało się na dobre. Chińskim turystom to nie przeszkadza. Teraz dopiero widzimy, jakie tłumy tu zmierzają.
A na koniec Ady ulubione bonsaje
Ostatecznie lądujemy na obiedzie i czekamy na autobus do Chengdu. I dobrze zrobiliśmy, pojawiając się z pewnym wyprzedzeniem. Okazuje się, że właściwy przystanek położony jest w innym miejscu, przy głównej drodze. Ładują nas do mikrobusu i dowożą, ale wyruszamy 15 min. wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Na nowym miejscu czekamy chwilę w towarzystwie mnichów, którzy podążają tą samą trasą co my, począwszy od Baoguo. Nie mają nic przeciwko kilku zdjęciom. A co, skoro i z nami (najchętniej z Adą) fotografują się miejscowi! Autobus nadjeżdża o czasie. Przed nami dwugodzinny przelot autostradą do Chengdu. Jest dopiero 13.30 i liczymy, że na miejscu nie tylko bez problemu znajdziemy nocleg, ale i zwiedzimy niektóre z opisanych nam kilka dni temu w pociągu z Xi'an miejscowych atrakcji. Przecież wszystko idzie dzisiaj jak po maśle. Nadzieje te okażą się złudne! Limit szczęścia już się wyczerpał i Chengdu nieprzyjemnie nas zaskoczy. Nieświadomi jednak tego, co szykują nam los oraz chińskie przepisy, zapadamy w dwugodzinną drzemkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz