|
Ogromny Budda górujący nad zbiegającymi się rzekami. |
Wszystko co dobre, szybko się kończy. U Patrica spędzamy wygodnie ostatnią noc w Baoguo i o świcie następnego dnia ruszamy dalej. Nie zmieniamy jednak klimatów, naszym celem jest gigantyczny posąg Buddy w mieście Leshan, około 30 km. od Emei (w istocie obydwa miasta zdążyły się zrosnąć, nie dostrzegliśmy przerw w zabudowie). Wykuto go w nadrzecznej skale, w pozycji siedzącej,
mierzy 71 m. wysokości. Powstał w VIII w. z inicjatywy pewnego
buddyjskiego mnicha, by chronić rybaków i żeglarzy przed groźnym
nurtem trzech zbiegających się w tym miejscu rzek.
|
To ten pan (mnich Haitong) był inicjatorem powstania ogromnej rzeźby |
Obecnie
przyciąga bardzo licznych turystów. Ten mnich miał jakoby
własnoręcznie wyłupić sobie oczy, aby przekonać władze do
wyasygnowania funduszy na to przedsięwzięcie. Ciekawy sposób
wywierania nacisku. Polecam wszystkim demonstrantom zwożonym przez
związki zawodowe pod budynek Sejmu z żądaniami podwyżek albo
dofinansowania nierentownych kopalni!
Problem
dojazdu rozwiązuje się sam. Przewodnik doradza wzięcie taksówki.
Na necie ludzie opisują swoje przygody z nierozgarniętymi
kierowcami tychże oraz konieczność kilku przesiadek przy wariancie
podróży autobusem. Prywatna inicjatywa chińska przezwyciężyła
już jednak te trudności. Patric informuje nas, że od 7 rano spod
dworca autobusowego odjeżdżają półoficjalne, nieoznaczone
busy/taksówki, które za 20 yuanów od osoby przewożą chętnych
oraz ich bagaż prosto pod wejście do świątynnego parku.
Postanawiamy skorzystać z tej opcji, co wiąże się z kolejną
pobudką o bladym świcie. W Chinach to normalne, tu wszyscy tak
wstają. Wylegując się do 9 rano, można łatwo stracić więcej
niż pół dnia! Krążymy po chodniku przed dworcem, czekając, aż
ktoś się nami zainteresuje. Wczoraj trudno było opędzić się od
naganiaczy, obecnie żaden nie dostrzega tak obiecującego łupu!
|
Nasi towarzysze podróży do Leshan |
Nasze nadzieje wzbudza podejrzany mini van, zaparkowany w pobliżu.
Nikogo przy nim, co prawda, nie widać, a jednak punktualnie o 7.00
pojawia się kierowca i jakby spod ziemi, natychmiast materializują
się inni turyści, w tym grupka kilku mnichów. Chyba trafiliśmy
więc na właściwy kurs. Kabina szybko się zapełnia i wyruszamy
prawie o czasie. Zaczyna lekko kropić.
Podróż
trwa nieco ponad godzinę. Lądujemy prosto w kolejnej placówce
small biznesu. To punkt sprzedaży biletów czegoś w rodzaju
prywatnych linii autobusowych, połączony z knajpą oraz
przechowalnią bagażu. Skorzystamy z pełnego wachlarza usług.
Wykupujemy przejazd do Chengdu na 13.30 (50 yuanów od osoby, cena
„komercyjna”, ale autobus odjeżdża z tegoż miejsca, podczas
gdy przewodnik stwierdza, że na państwowy dworzec autobusowy to już
tylko taksówka spod posągu Buddy dowiezie), następnie zostawiamy
bagaże na zapleczu knajpki (10 yuanów od sztuki). Dowiadujemy się
też, że znajdujemy się przy południowym wejściu na teren
kompleksu świątynnego. Pytamy jeszcze o przystań, z której
wyruszają promy rzeczne przepływające u stóp posągu. Podobno z
ich pokładu gigantyczny Budda najlepiej się prezentuje. Otrzymujemy
mało pocieszająca odpowiedź, że przystań jest raczej odległa,
trzeba jechać kilka przystanków autobusem nr 13. Dochodzi godzina
9.00, chwilowo rezygnujemy i postanawiamy na początek zwiedzić
kompleks „sucha nogą”, czyli od strony lądu. Jeśli starczy
czasu, to zobaczymy. Bilety po 70 yuanów (ok. 45 zł.). Raczej
drogo, ale warto zapłacić. Wkraczamy na teren kompleksu. Dogonił nas chyba deszcz z góry Emei, zaczyna bowiem mżyć. Na szczęście, wkrótce ścieżka wiedzie nas do ciągu wydrążonych w piaskowcu jaskiń, wypełnionych posągami Buddy oraz różnych innych postaci, ważnych dla tamtejszej mitologii.
|
U wejścia do kompleksu jaskiń |
|
Pierwsza jaskinia wydaje się zachęcać do zwiedzania... |
Naprawdę, robią wrażenie. Otwieram oczy ze zdumienia,
widząc na końcu korytarza coś, co wygląda na gigantyczny,
kamienny palec u nogi.
|
Później napotykam na giganta (zdjęcie tego nie oddaje) |
|
Kuszenie Buddy |
Wkrótce okazuje się, że to tylko zwiastun
prawdziwie olbrzymiego posągu siedzącego Buddy (ponad 30 m.
wysokości), wykutego w piaskowcu przy okazji drążenia tej jaskini.
Drugie miejsce, które przyciąga moją żywą uwagę, to bardzo
realistycznie oddana w kamieniu scena kuszenia Nauczyciela (czyli
Buddy) przez nasłane służki wrogiego demona. Doprawdy, dziewczyny
przyłożyły się do swego zadania, wykazały się różnymi
talentami i potrafiły być bardzo przekonujące... A nieznany mistrz
rzeźby wiernie odtworzył w piaskowcu ich starania. Oczywiście,
Nauczyciel okazał się nieugięty. Pewnie dlatego, że akurat przy
tej okazji skamieniał!
Zwiedzamy
kolejne jaskinie i podziwiamy następne posągi. Po drugiej stronie
masywu skalnego, w którym je wydrążono, widok na rzekę. Szukamy
głównej atrakcji, czyli wspomnianego Wielkiego Buddy. Ciągle
jednak gdzieś umyka, chociaż podążamy w ślad za strzałkami
wskazującymi jakoby drogę. Kompleks parkowo-świątynny jest bardzo
rozległy, mamy wrażenie, że krążymy wkoło. I nagle przykra niespodzianka. Znaki kierują prosto ku kolejnej bramce
i nowej kasie biletowej. Wejście do Wielkiego Buddy osobno płatne,
następne 80 yuanów. Liczymy jeszcze, że nasze bilety okażą się
ważne. Próżna nadzieja! Oczywiście płacimy i ruszamy dalej. Co
prawda, jaskinie, które zwiedziliśmy, same w sobie warte są tych
70 yuanów wydanych przy pierwszej bramie wejściowej. Podążając
ku posągowi, zachodzimy jeszcze do groty mnicha Haitonga (to ten,
który wyłupił sobie oczy, aby wydębić od władz fundusze na
budowę). Wreszcie sam posąg. Początkowo trudno go rozpoznać.
Nadchodząc, widzimy tylko czubek głowy. Jest tak olbrzymia, że
dopiero po chwili uświadamiamy sobie, co to takiego. Wpadłem na to
ujrzawszy dopiero malowane, kręcone włosy Buddy. Mamy szczęście.
|
Budda Medyczny (tym razem Ada ujęła trafnie proporcje) |
Przyjechaliśmy na tyle wcześnie (dochodzi. 11.00), że tłok jest
umiarkowany. Możemy nawet dopchać się do barierki i zrobić
zdjęcia. Sama kolejka do schodów, pozwalających zejść w dół
obok posągu, to zaledwie jakieś 10 minut oczekiwania. Poprowadzone
ślimacznicą, nieodzowne barierki przed wejściem na wspomniane
schody sugerują, że tłumy bywają tu znacznie większe (i wszystko
to za 150 yuanów od osoby!). Ruszamy po wąskich stopniach.
Wrażenie, doprawdy, niezwykłe. Posag imponuje rozmiarami oraz
położeniem, wykuty w olbrzymiej, skalnej niszy, spogląda na
zlewisko trzech dużych rzek. Na wodzie liczne promy, wyładowane
turystami. Stłoczeni przy relingach, zawzięcie fotografują. My
czynimy to samo, stojąc na stałym gruncie. Warto tu przyjechać, to
niezwykłe miejsce. Miałbym wielką ochotę przepłynąć się takim
promem i ujrzeć Buddę także z rzeki. Przewodnik również to
zaleca. Szybka kalkulacja pozostałego nam czasu czyni jednak ten
wariant nierealnym. Trzeba by opuścić natychmiast park, jechać gdzieś autobusem, odbyć rejs promem w obydwie strony (to połączenie komunikacyjne, statki płyną do dość odległej przystani w mieście i dopiero potem wracają, po przyjęciu nowych pasażerów, Buddę odwiedzają niejako po drodze) i jeszcze autobus powrotny.
|
W drodze do Buddy Olbrzymiego (tego właściwego) |
|
Już widać tablicę informacyjną ale jeszcze nie samego Giant Buddę... |
|
Nie ma to jak "pogłaskać" giganta po głowie... |
|
Prawda że mamy coś wspólnego? |
|
Statek, na który ostatecznie nie dotarliśmy |
|
Schodziliśmy tymi schodami, podziwiając posąg Buddy z różnych wysokości |
|
A Budda jest naprawdę OGROMNY... |
|
Spójrzcie jaki zadowolony jegomość...nie wierzę, że nie gustuje w piwie...po prostu NIE WIERZĘ! |
|
W światyni u wezgłowia Wielkiego Buddy |
|
Przechadzam się obserwując zadowolonego Buddę piwosza. |
|
Zwiedzając ogrody wokół świątyni spotykamy stada czerwonych karpi (motyw charakterystyczny dla chińskich ogrodów). |
|
A nad świątynią i Buddą króluje pagoda. |
|
Tam już nie zdołamy dotrzec... |
|
Mimo najszczerszych chęci. |
|
Gdzieś w ogrodach Buddy... |
|
Pośród otaczających rzeźb. |
|
Zatoka Buddy |
|
Pływające ogródki lokalnych mieszkańców. |
A mamy tylko dwie godziny. Wybieramy wariant „spokojnego” zwiedzania pozostałej części kompleksu (a nadal jest wiele do zobaczenia), połączony ze spożyciem obiadu w knajpce przy przystanku. I tak wyjdzie na to, że musimy się pospieszyć i do wszystkich zakamarków ostatecznie nie docieramy. Tym bardziej, że doświadczamy nawrotu deszczu. Tym razem rozpadało się na dobre. Chińskim turystom to
nie przeszkadza. Teraz dopiero widzimy, jakie tłumy tu zmierzają.
|
A na koniec Ady ulubione bonsaje |
Ostatecznie lądujemy na obiedzie i czekamy na autobus do Chengdu. I
dobrze zrobiliśmy, pojawiając się z pewnym wyprzedzeniem. Okazuje
się, że właściwy przystanek położony jest w innym miejscu, przy
głównej drodze. Ładują nas do mikrobusu i dowożą, ale wyruszamy
15 min. wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Na nowym miejscu
czekamy chwilę w towarzystwie mnichów, którzy podążają tą samą
trasą co my, począwszy od Baoguo. Nie mają nic przeciwko kilku
zdjęciom. A co, skoro i z nami (najchętniej z Adą) fotografują
się miejscowi! Autobus nadjeżdża o czasie. Przed nami dwugodzinny
przelot autostradą do Chengdu. Jest dopiero 13.30 i liczymy, że na
miejscu nie tylko bez problemu znajdziemy nocleg, ale i zwiedzimy
niektóre z opisanych nam kilka dni temu w pociągu z Xi'an
miejscowych atrakcji. Przecież wszystko idzie dzisiaj jak po maśle.
Nadzieje te okażą się złudne! Limit szczęścia już się
wyczerpał i Chengdu nieprzyjemnie nas zaskoczy. Nieświadomi jednak
tego, co szykują nam los oraz chińskie przepisy, zapadamy w
dwugodzinną drzemkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz