Trapani
to bardzo stare miasto na zachodnim krańcu Sycylii. Założyli je
przed tysiącami lat jeszcze Kartagińczycy i stanowiło ich
najważniejszy punkt oparcia na wyspie. W 249 r. p. n. e. zadali tu
wielką klęskę flocie rzymskiej, jednak w kilka lat później
kolejna bitwa morska wśród archipelagu Wysp Egadzkich przyniosła w
242 lub 241 r. p. n. e. zwycięstwo Rzymianom, którzy w efekcie
wygrali I wojna punicką i zajęli Sycylię. Trapani pozostawało
następnie pod panowaniem rzymskim, greckim, arabskim, normańskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim. To za sprawą Hiszpanów, jako port
najbardziej wysunięty w kierunku półwyspu Iberyjskiego ponownie
zyskało na znaczeniu. Obecnie to prowincjonalne, nieco senne miasto
zachodniej Sycylii. Port lotniczy, a zwłaszcza tempo obsługi
pasażerów pozostawiają sporo do życzenia. Ruch samolotów
niewielki, ale na rozładowanie luków bagażowych czekamy około
półtorej godziny, prawie drugie tyle, ile trwał lot z Krakowa.
Wiem, że to sobota, ale mimo wszystko... Kolejną godzinę zajmuje
odebranie samochodu z lotniskowej wypożyczalni. Kilka miesięcy
wcześniej na Krecie, w Chani, wszystko poszło błyskawicznie,
chociaż to też Południowcy. W rezultacie wyjeżdżamy z lotniska
dopiero po 14.00. Na szczęście do miasta niedaleko, po drodze
odwiedzamy jeszcze miejscowe saliny w których odparowuje się wodę
morską, pozyskując sól. To odwieczne zajęcie mieszkańców,
Trapani słynęło jako miejsce pozyskiwania soli, a stare i nadal
czynne saliny uznawane są za atrakcję turystyczną. Baseny z
odparowywaną woda morską oraz hałdy soli widoczne są bezpośrednio
z drogi, można zaparkować, podejść, zrobić zdjęcia. Przypomina
to trochę zamarznięte stawy i olbrzymie zaspy śnieżne, zjawisko
raczej w tym klimacie niespotykane. Urządzono poświęcone soli
muzeum i można też zwiedzać saliny z przewodnikiem, ale naszym
zdaniem w zupełności wystarczy to, co da się zobaczyć stając na
poboczu drogi.
|
Saliny w pobliżu Trapani (zdjęcia wykonane ostatniego dnia w drodze na lotnisko) |
|
Na obszarze salin w 1995 roku utworzono rezerwat Saline di Tapani. |
|
Olbrzymie "zaspy" solne można zobaczyć tylko pod koniec lata, ponieważ proces odparowywania słonej wody ma miejsce głównie podczas upalnych miesięcy. |
|
Trapani. Stary fort strzegący wejścia do portu |
Ruszamy dalej i w narastającym ruchu ulicznym
odnajdujemy naszą kwaterę. Trudniej znaleźć miejsce parkingowe
przy ulicy, ale w końcu udaje się i to. Ponieważ pogoda dopisuje,
słońce i ok. 30 st., ruszamy na plażę. Najstarsza, centralna
część Trapani, leży na wcinającym się w morze półwyspie,
plaże usytuowano na jego północnych obrzeżach. Niektóre płatne,
ale można też znaleźć przyzwoite miejsca z wodą i piaskiem
dostępne bez żadnych kosztów. Schładzamy się powitalną kąpielą
(w Polsce w końcu sierpnia to już czuć podmuchy jesieni), lodami i
piwem. Następnie spacer wznoszącym się coraz wyżej ponad poziom
morza chodnikiem, flankowanym od południa przez urokliwą zabudowę
starówki. Pojawiają się kręte uliczki i wąskie, wysokie domy.
Niezbyt tu czysto, prawdę mówiąc, ale to przecież Włochy i to
południowe! Na sam cypel i usytuowany tam fort wejść się jednak nie da, zajmują go
jakieś instalacje nawigacyjne czy wojskowe. Przechodzimy na
południowe wybrzeże miasta. Tu inny świat, port i terminale
promowe, szeroki, ocieniony drzewami bulwar. Dookoła liczne knajpki.
Ponieważ zamierzamy wybrać się na pobliskie Wyspy Egadzkie,
sprawdzamy połączenia. Tylko którą z tych wysepek odwiedzić?
Ostatecznie decydujemy się na ofertę jednego z biur organizujących
rejsy wycieczkowe. Po dłuższych targach i uzyskaniu zniżki
(przynajmniej tak to przedstawiono) kupujemy za 19 euro od osoby
bilety na całodniową wycieczkę w trakcie której zawiniemy do
portów na dwóch bliższych z trzech głównych wysp: na Favignanie
oraz Levanzy. Na każdej 1-2 h. postoju na zwiedzanie, do tego
dwukrotna kąpiel w morzu i popołudniowy posiłek. Całkiem miły
sposób spędzenia słonecznej niedzieli. Zadowoleni, zasiadamy w
jakiejś knajpce, popijając
cappucino. Wiem, że to nie pora, że
cappucino pija się rankiem, ale wtedy byliśmy jeszcze na pokładzie samolotu, niech więc Włosi wybaczą tę profanację. Naprawimy to rankiem, spożywając typowo włoskie śniadanie w jednej z ulicznych knajpek:
cappucino ze słodkim
cornetto. Tymczasem zbliża się ciepły, tutaj wciąż jeszcze letni wieczór. Postanawiamy urządzić sobie piknik na plaży i wykorzystujemy nasz samochodzik jako torbę na zakupy w zauważonym na przedmieściach markecie. Okazuje się znakomicie zaopatrzony: wino, owoce, lokalne sery i mięsa, a zwłaszcza wędzony tuńczyk (potem nie udało się już takiego kupić). Znajdujemy ustronne miejsce na kamieniach falochronu i spędzamy miły wieczór wśród zapadających powoli ciemności.
|
W drodze na Favigniane, w tle zamek św. Katarzyny. |
|
Favigniana. Targ rybny. |
|
Stare zabudowania Favigniany |
|
Odpływamy z Favigniony |
|
Przed nami dawne kamieniołomy. |
|
Jedna z malowniczych zatoczek Levanzo, gdzie Włosi z upodobaniem spędzają letnie weekendy. |
Wycieczka
na Wyspy Egadzkie okazuje się bardzo przyjemnym sposobem spędzenia
niedzieli. Wielu Włochów, może turystów z innych części kraju,
podzieliło nasze zdanie i chętnych nie brakuje. Pojawiliśmy się
na przystani na tyle wcześnie, że zajmujemy stolik na górnym
pokładzie. Otwieramy wino na dobry początek i od razu robi się
miło: słoneczko pięknie przygrzewa, turkusowa woda, doskonale
widoczna z morza panorama Trapani oraz okolicznych wysepek. Po około
godzinie docieramy na Favignanę, a konkretnie do jej stolicy,
miasteczka o tej samej nazwie. Przy trapie zejściowym jeden z
marynarzy przezornie demonstruje turystom tablicę z wypisaną
godziną wyjścia w morze. Wyspa jest bardzo ruchliwa, zupełne
przeciwieństwo sennych często wysp greckich. Ale to może dlatego,
że w ostatnim dniu sierpnia sezon jeszcze się nie skończył,
turyści dopisują, przybywając licznymi promami, własnymi jachtami
lub podobnymi naszemu stateczkami wycieczkowymi. Czeka na nich moc
atrakcji: knajpki na starym mieście, około 40-minutowy objazd wyspy
wąskotorową kolejką (nie załapaliśmy się, bo skład właśnie
odjechał, a nam zabrakło czasu aby skorzystać z następnego),
galerie sztuki i sklepiki z pamiątkami. Można też wspiąć się na
wyniosłą górę Św. Katarzyny z górującym ponad miastem zamkiem
o tej samej nazwie. Podobno piękne stamtąd widoki, ale czasu jednak
brakuje. Jako atrakcję w sam raz dla nas wybieramy ostatecznie
działający w porcie zaimprowizowany targ rybny. Zbliża się
południe i rybacy sprzedają ostatki z nocnych połowów, wprost z
łodzi. Znajdują licznych nabywców, gospodynie zaopatrują się w
produkty na niedzielny obiad. Do tego nieodzowny makaron, który też
idzie jak woda w miejscowym supermarkecie, w którym uzupełniamy
zapasy wina – zużyliśmy go jakoś podejrzanie dużo podczas
pierwszego etapu wycieczki. Teraz czas na rejs wzdłuż wschodnich,
skalistych wybrzeży wyspy. Służyły one jako kamieniołom i są
poznaczone wyrobiskami po wyciętych blokach kamienia. Ruszamy w
stronę Levanzy, nastało popołudnie, więc po drodze czas na obiad.
Podają potrawę bardzo prostą i bardzo włoską: zwyczajną pastę
pomidorową. Ale jaka dobra ta pasta! Nigdy dotąd, ani też nigdy
później nie trafiliśmy na równie smaczną. Palce lizać. No, ale
na pokładzie sami Włosi, znawcy pasty i makaronu. Przecież kucharz
nie mógł podać jakiegoś gniota bo wylądowałby za burtą! Ada,
pomimo solennej obietnicy trzymania diety, wysyła mnie po dokładkę,
a potem zjada obydwie dodatkowe porcje! W końcu jesteśmy jednak na
urlopie! Odpracowuje to podczas kąpieli, na którą zatrzymujemy się
już u stóp skalistego wybrzeża Levanzy. Ja zadowalam się krótkim
zanurzeniem i szybkim powrotem do stolika z napoczętym winem, ona
wraca na pokład jako dosłownie ostatnia, poganiana buczeniem
syreny. Levanza jest mniejsza i spokojniejsza od Favignany. Turystów
zdecydowanie mniej. Główna atrakcja wyspy to Grotta del Genovese, z
neolitycznymi malowidłami sprzed ok. 11 tys. lat. Jaskinia położona
jest w górach, niedaleko portu. Spacer pieszy zajmuje jednak sporo
czasu, można skorzystać z zamówionego jeepa, ale tak czy inaczej
wejście możliwe jest tylko w grupie zorganizowanej, z
przewodnikiem. To także trzeba uprzednio zamówić (tel.
+339/7418800). Na to zabrakło już czasu. Zamiast tej wycieczki
wybieramy po prostu spacer nadmorską ścieżką wzdłuż urwistych
brzegów. W sąsiedniej zatoczce trafiamy na prawdziwe kotwicowisko,
stoją tu jeden przy drugim jachty i łodzie, prawie setka. Wielu
Włochów wybrało taki sposób spędzenia ostatniego weekendu lata.
Teraz zajmują się głównie gotowaniem obiadów. Docierają
smakowite zapachy... Całe szczęście, że jesteśmy dopiero co po
tej wyśmienitej paście. Ostatecznie rezygnujemy z zagłębiania się
w góry w poszukiwaniu neolitycznej jaskini, dokonując w zamian
rekonesansu wśród miejscowych butików. Jest już właściwie po
sezonie i trafiają się interesujące przeceny. Ada kupuje ciekawe
wdzianko basenowo-plażowe z ażurowej tkaniny, za jedyne 15 euro.
Używa go z upodobaniem do dziś, często wzbudzając pytania
koleżanek, gdzie takie cudeńko można kupić. Ukontentowani,
wracamy na statek. Kolejna butelka wina i po powrocie kończymy dzień
kolacją w pizzerii. Niestety, trafiła się taka sobie, chociaż
staraliśmy się omijać te najbardziej turystyczne. To jedyny minus
tej miłej niedzieli.
|
Erice. Nasz kolejny cel |
|
Malownicze uliczki Erice |
|
Normański zamek w Erice nazywany Castello di Venere. |
|
W oczekiwaniu na otwarcie bram twierdzy |
|
Z fortecy roztacza się ciekawy widok na okolicę |
|
Ze szczytu góry można było kontrolować cała okolicę. |
|
Inne ujęcie tym razem z murów zamku |
|
Pozostałości świątyni Wenus |
|
Ostatnie ujęcie zamku... |
|
i powolutku zjeżdżamy z góry |
|
W drodze do San Vito Lo Capo |
|
Widoki są naprawdę wspaniałe... |
|
...i wynagradzają nam pobyt w zatłoczonym San Vito Lo Capo |
Ostatni
dzień w Trapani poświęcamy na objazd okolicznych atrakcji. A jest
co zwiedzać! Na początek miasto Erice (starożytny Eryx),
usytuowane na potężnej, wznoszącej się ponad równiną skale.
Założył je miejscowy lud Elymow, potem walczyli o nie Grecy i
Kartagińczycy. W 244 r. p. n. e. zdobyli je ostatecznie Rzymianie,
zmuszając Kartagińczyków do ucieczki. W starożytności góra
słynęła z pięknej świątyni Wenus, czyli bogini miłości,
Afrodyty. Obecna zabudowa pochodzi z epoki średniowiecza, a nad
miastem góruje potężny zamek, wzniesiony w XII w. przez Normanów
na miejscu dawnej świątyni bogini miłości. Miasteczko jest
zamieszkane, ale to w zasadzie żywy skansen. Nie wolno tam wjeżdżać
samochodem, turyści poruszają się wyłącznie pieszo. Sam podjazd
(a potem zjazd inną drogą) do bram miasta dostarcza sporo wrażeń
oraz pięknych widoków. Pojawiliśmy się na miejscu ok. godz. 9.00,
bez trudu znaleźliśmy więc miejsce na parkingu (potem mocno
zatłoczonym). Spacer wąskimi, krętymi uliczkami okazuje się
ciekawy sam w sobie. Ale do Erice warto przyjechać przede wszystkim
dla przepięknych widoków. Mamy tu jak na dłoni spory szmat wyspy,
podobno w pogodne dni widać Etnę, przegląd okolicznych wód i Wysp
Egadzkich. Podziwiamy to wszystko w ładnym słońcu, oczekując na
otwarcie zamku dla zwiedzających. Otwierają dopiero o 10.00, ale
jakże moglibyśmy pominąć słynną świątynię Afrodyty? Na
urlopie we dwoje? Sama forteca też robi zresztą wrażenie.
Normanowie znali się na sztuce wojennej i mieli rozmach,
dokądkolwiek trafili. Niestety, jak to często bywa, obiekt okazuje
się najciekawszym z zewnątrz. Ze słynnej świątyni pozostały
tylko jakieś ślady fundamentów na zamkowym dziedzińcu,
najważniejsze znalezisko – głowę posągu bogini – eksponuje
się w miejscowym muzeum w mieście. Po złożeniu tej wizyty w
sanktuarium bogini miłości ruszamy do San Vito Lo Capo (drogą nr
SP 16), to miejscowy „kurort” plażowy na północnym wybrzeżu.
Sprawia nam zawód, tłoczny, hałaśliwy, typowe miejsce masowego
odpoczynku. Nie zabawiamy tu długo.
|
W drodze do Segesty |
|
Dorycka świątynia z zachowanymi 36 kolumnami |
|
Bryła świątyni przyciąga wzrok już z daleka |
|
Inne ujęcie świątyni |
|
Amfiteatr w Segeście |
Kolejny cel to Segesta,
starożytne miasto zhellenizowanego ludu Elymów. Około 430 - 420 r.
p. n. e. wznieśli oni wspaniałą, typowo grecką świątynię z
kolumnadą w surowym stylu doryckim. To najlepiej zachowany tego
rodzaju obiekt w całym basenie Morza Śródziemnego. Świątynia
robi duże wrażenie i warto ją odwiedzić. Usytuowana jest obecnie
dosłownie „w szczerym polu”, wśród porośniętych lasem i
trawami wzgórz. W cenie biletu mamy też wstęp do amfiteatru,
wykutego w zboczu odległego o ok. kilometr wzgórza. Można
podjechać autobusem, albo – jak i my – wybrać pieszy spacer.
Teatr pochodzi już z epoki nieco późniejszej, powstał ok 230 r.
p. n. e. Tam też warto się wybrać, ale jednak świątyni nie
dorównuje. Samo miasto zostało zniszczone już w starożytności,
ale sanktuarium szczęśliwie przetrwało.
Dzień
kończymy wizytą w supermarkecie w Trapani – wypatrzyliśmy tam w
sobotę całkiem niezłe wino na promocji (Włosi brali je masowo, to
i my spróbowaliśmy), obecnie uzupełniamy zapasy z mocno już
przetrzebionej półki. Tylko wędzonego tuńczyka zabrakło i
podczas wieczornego pikniku na plaży musimy zadowolić się
wołowiną. Też dobra, ale to jednak nie to...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz