poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Trapani i okolice: Wyspy Egadzkie, Erice i Segesta

Trapani to bardzo stare miasto na zachodnim krańcu Sycylii. Założyli je przed tysiącami lat jeszcze Kartagińczycy i stanowiło ich najważniejszy punkt oparcia na wyspie. W 249 r. p. n. e. zadali tu wielką klęskę flocie rzymskiej, jednak w kilka lat później kolejna bitwa morska wśród archipelagu Wysp Egadzkich przyniosła w 242 lub 241 r. p. n. e. zwycięstwo Rzymianom, którzy w efekcie wygrali I wojna punicką i zajęli Sycylię. Trapani pozostawało następnie pod panowaniem rzymskim, greckim, arabskim, normańskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim. To za sprawą Hiszpanów, jako port najbardziej wysunięty w kierunku półwyspu Iberyjskiego ponownie zyskało na znaczeniu. Obecnie to prowincjonalne, nieco senne miasto zachodniej Sycylii. Port lotniczy, a zwłaszcza tempo obsługi pasażerów pozostawiają sporo do życzenia. Ruch samolotów niewielki, ale na rozładowanie luków bagażowych czekamy około półtorej godziny, prawie drugie tyle, ile trwał lot z Krakowa. Wiem, że to sobota, ale mimo wszystko... Kolejną godzinę zajmuje odebranie samochodu z lotniskowej wypożyczalni. Kilka miesięcy wcześniej na Krecie, w Chani, wszystko poszło błyskawicznie, chociaż to też Południowcy. W rezultacie wyjeżdżamy z lotniska dopiero po 14.00. Na szczęście do miasta niedaleko, po drodze odwiedzamy jeszcze miejscowe saliny w których odparowuje się wodę morską, pozyskując sól. To odwieczne zajęcie mieszkańców, Trapani słynęło jako miejsce pozyskiwania soli, a stare i nadal czynne saliny uznawane są za atrakcję turystyczną. Baseny z odparowywaną woda morską oraz hałdy soli widoczne są bezpośrednio z drogi, można zaparkować, podejść, zrobić zdjęcia. Przypomina to trochę zamarznięte stawy i olbrzymie zaspy śnieżne, zjawisko raczej w tym klimacie niespotykane. Urządzono poświęcone soli muzeum i można też zwiedzać saliny z przewodnikiem, ale naszym zdaniem w zupełności wystarczy to, co da się zobaczyć stając na poboczu drogi.
Saliny w pobliżu Trapani (zdjęcia wykonane ostatniego dnia w drodze na lotnisko)
Na obszarze salin w 1995 roku utworzono rezerwat Saline di Tapani.
Olbrzymie "zaspy" solne można zobaczyć tylko pod koniec lata, ponieważ proces odparowywania słonej wody ma miejsce głównie podczas upalnych miesięcy.

Trapani. Stary fort strzegący wejścia do portu
Ruszamy dalej i w narastającym ruchu ulicznym odnajdujemy naszą kwaterę. Trudniej znaleźć miejsce parkingowe przy ulicy, ale w końcu udaje się i to. Ponieważ pogoda dopisuje, słońce i ok. 30 st., ruszamy na plażę. Najstarsza, centralna część Trapani, leży na wcinającym się w morze półwyspie, plaże usytuowano na jego północnych obrzeżach. Niektóre płatne, ale można też znaleźć przyzwoite miejsca z wodą i piaskiem dostępne bez żadnych kosztów. Schładzamy się powitalną kąpielą (w Polsce w końcu sierpnia to już czuć podmuchy jesieni), lodami i piwem. Następnie spacer wznoszącym się coraz wyżej ponad poziom morza chodnikiem, flankowanym od południa przez urokliwą zabudowę starówki. Pojawiają się kręte uliczki i wąskie, wysokie domy. Niezbyt tu czysto, prawdę mówiąc, ale to przecież Włochy i to południowe! Na sam cypel i usytuowany tam fort wejść się jednak nie da, zajmują go jakieś instalacje nawigacyjne czy wojskowe. Przechodzimy na południowe wybrzeże miasta. Tu inny świat, port i terminale promowe, szeroki, ocieniony drzewami bulwar. Dookoła liczne knajpki. Ponieważ zamierzamy wybrać się na pobliskie Wyspy Egadzkie, sprawdzamy połączenia. Tylko którą z tych wysepek odwiedzić? Ostatecznie decydujemy się na ofertę jednego z biur organizujących rejsy wycieczkowe. Po dłuższych targach i uzyskaniu zniżki (przynajmniej tak to przedstawiono) kupujemy za 19 euro od osoby bilety na całodniową wycieczkę w trakcie której zawiniemy do portów na dwóch bliższych z trzech głównych wysp: na Favignanie oraz Levanzy. Na każdej 1-2 h. postoju na zwiedzanie, do tego dwukrotna kąpiel w morzu i popołudniowy posiłek. Całkiem miły sposób spędzenia słonecznej niedzieli. Zadowoleni, zasiadamy w jakiejś knajpce, popijając cappucino. Wiem, że to nie pora, że cappucino pija się rankiem, ale wtedy byliśmy jeszcze na pokładzie samolotu, niech więc Włosi wybaczą tę profanację. Naprawimy to rankiem, spożywając typowo włoskie śniadanie w jednej z ulicznych knajpek: cappucino ze słodkim cornetto. Tymczasem zbliża się ciepły, tutaj wciąż jeszcze letni wieczór. Postanawiamy urządzić sobie piknik na plaży i wykorzystujemy nasz samochodzik jako torbę na zakupy w zauważonym na przedmieściach markecie. Okazuje się znakomicie zaopatrzony: wino, owoce, lokalne sery i mięsa, a zwłaszcza wędzony tuńczyk (potem nie udało się już takiego kupić). Znajdujemy ustronne miejsce na kamieniach falochronu i spędzamy miły wieczór wśród zapadających powoli ciemności.
W drodze na Favigniane, w tle zamek św. Katarzyny.
Favigniana. Targ rybny.
Stare zabudowania Favigniany

Odpływamy z Favigniony

Przed nami dawne kamieniołomy.

Jedna z malowniczych zatoczek Levanzo, gdzie Włosi z upodobaniem spędzają letnie weekendy.
Wycieczka na Wyspy Egadzkie okazuje się bardzo przyjemnym sposobem spędzenia niedzieli. Wielu Włochów, może turystów z innych części kraju, podzieliło nasze zdanie i chętnych nie brakuje. Pojawiliśmy się na przystani na tyle wcześnie, że zajmujemy stolik na górnym pokładzie. Otwieramy wino na dobry początek i od razu robi się miło: słoneczko pięknie przygrzewa, turkusowa woda, doskonale widoczna z morza panorama Trapani oraz okolicznych wysepek. Po około godzinie docieramy na Favignanę, a konkretnie do jej stolicy, miasteczka o tej samej nazwie. Przy trapie zejściowym jeden z marynarzy przezornie demonstruje turystom tablicę z wypisaną godziną wyjścia w morze. Wyspa jest bardzo ruchliwa, zupełne przeciwieństwo sennych często wysp greckich. Ale to może dlatego, że w ostatnim dniu sierpnia sezon jeszcze się nie skończył, turyści dopisują, przybywając licznymi promami, własnymi jachtami lub podobnymi naszemu stateczkami wycieczkowymi. Czeka na nich moc atrakcji: knajpki na starym mieście, około 40-minutowy objazd wyspy wąskotorową kolejką (nie załapaliśmy się, bo skład właśnie odjechał, a nam zabrakło czasu aby skorzystać z następnego), galerie sztuki i sklepiki z pamiątkami. Można też wspiąć się na wyniosłą górę Św. Katarzyny z górującym ponad miastem zamkiem o tej samej nazwie. Podobno piękne stamtąd widoki, ale czasu jednak brakuje. Jako atrakcję w sam raz dla nas wybieramy ostatecznie działający w porcie zaimprowizowany targ rybny. Zbliża się południe i rybacy sprzedają ostatki z nocnych połowów, wprost z łodzi. Znajdują licznych nabywców, gospodynie zaopatrują się w produkty na niedzielny obiad. Do tego nieodzowny makaron, który też idzie jak woda w miejscowym supermarkecie, w którym uzupełniamy zapasy wina – zużyliśmy go jakoś podejrzanie dużo podczas pierwszego etapu wycieczki. Teraz czas na rejs wzdłuż wschodnich, skalistych wybrzeży wyspy. Służyły one jako kamieniołom i są poznaczone wyrobiskami po wyciętych blokach kamienia. Ruszamy w stronę Levanzy, nastało popołudnie, więc po drodze czas na obiad. Podają potrawę bardzo prostą i bardzo włoską: zwyczajną pastę pomidorową. Ale jaka dobra ta pasta! Nigdy dotąd, ani też nigdy później nie trafiliśmy na równie smaczną. Palce lizać. No, ale na pokładzie sami Włosi, znawcy pasty i makaronu. Przecież kucharz nie mógł podać jakiegoś gniota bo wylądowałby za burtą! Ada, pomimo solennej obietnicy trzymania diety, wysyła mnie po dokładkę, a potem zjada obydwie dodatkowe porcje! W końcu jesteśmy jednak na urlopie! Odpracowuje to podczas kąpieli, na którą zatrzymujemy się już u stóp skalistego wybrzeża Levanzy. Ja zadowalam się krótkim zanurzeniem i szybkim powrotem do stolika z napoczętym winem, ona wraca na pokład jako dosłownie ostatnia, poganiana buczeniem syreny. Levanza jest mniejsza i spokojniejsza od Favignany. Turystów zdecydowanie mniej. Główna atrakcja wyspy to Grotta del Genovese, z neolitycznymi malowidłami sprzed ok. 11 tys. lat. Jaskinia położona jest w górach, niedaleko portu. Spacer pieszy zajmuje jednak sporo czasu, można skorzystać z zamówionego jeepa, ale tak czy inaczej wejście możliwe jest tylko w grupie zorganizowanej, z przewodnikiem. To także trzeba uprzednio zamówić (tel. +339/7418800). Na to zabrakło już czasu. Zamiast tej wycieczki wybieramy po prostu spacer nadmorską ścieżką wzdłuż urwistych brzegów. W sąsiedniej zatoczce trafiamy na prawdziwe kotwicowisko, stoją tu jeden przy drugim jachty i łodzie, prawie setka. Wielu Włochów wybrało taki sposób spędzenia ostatniego weekendu lata. Teraz zajmują się głównie gotowaniem obiadów. Docierają smakowite zapachy... Całe szczęście, że jesteśmy dopiero co po tej wyśmienitej paście. Ostatecznie rezygnujemy z zagłębiania się w góry w poszukiwaniu neolitycznej jaskini, dokonując w zamian rekonesansu wśród miejscowych butików. Jest już właściwie po sezonie i trafiają się interesujące przeceny. Ada kupuje ciekawe wdzianko basenowo-plażowe z ażurowej tkaniny, za jedyne 15 euro. Używa go z upodobaniem do dziś, często wzbudzając pytania koleżanek, gdzie takie cudeńko można kupić. Ukontentowani, wracamy na statek. Kolejna butelka wina i po powrocie kończymy dzień kolacją w pizzerii. Niestety, trafiła się taka sobie, chociaż staraliśmy się omijać te najbardziej turystyczne. To jedyny minus tej miłej niedzieli.
Erice. Nasz kolejny cel

Malownicze uliczki Erice

Normański zamek w Erice nazywany Castello di Venere.

W oczekiwaniu na otwarcie bram twierdzy

Z fortecy roztacza się ciekawy widok na okolicę

Ze szczytu góry można było kontrolować cała okolicę.

Inne ujęcie tym razem z murów zamku
Pozostałości świątyni Wenus

Ostatnie ujęcie zamku...

i powolutku zjeżdżamy z góry

W drodze  do San Vito Lo Capo 

Widoki są naprawdę wspaniałe...

...i wynagradzają nam pobyt w zatłoczonym  San Vito Lo Capo 
Ostatni dzień w Trapani poświęcamy na objazd okolicznych atrakcji. A jest co zwiedzać! Na początek miasto Erice (starożytny Eryx), usytuowane na potężnej, wznoszącej się ponad równiną skale. Założył je miejscowy lud Elymow, potem walczyli o nie Grecy i Kartagińczycy. W 244 r. p. n. e. zdobyli je ostatecznie Rzymianie, zmuszając Kartagińczyków do ucieczki. W starożytności góra słynęła z pięknej świątyni Wenus, czyli bogini miłości, Afrodyty. Obecna zabudowa pochodzi z epoki średniowiecza, a nad miastem góruje potężny zamek, wzniesiony w XII w. przez Normanów na miejscu dawnej świątyni bogini miłości. Miasteczko jest zamieszkane, ale to w zasadzie żywy skansen. Nie wolno tam wjeżdżać samochodem, turyści poruszają się wyłącznie pieszo. Sam podjazd (a potem zjazd inną drogą) do bram miasta dostarcza sporo wrażeń oraz pięknych widoków. Pojawiliśmy się na miejscu ok. godz. 9.00, bez trudu znaleźliśmy więc miejsce na parkingu (potem mocno zatłoczonym). Spacer wąskimi, krętymi uliczkami okazuje się ciekawy sam w sobie. Ale do Erice warto przyjechać przede wszystkim dla przepięknych widoków. Mamy tu jak na dłoni spory szmat wyspy, podobno w pogodne dni widać Etnę, przegląd okolicznych wód i Wysp Egadzkich. Podziwiamy to wszystko w ładnym słońcu, oczekując na otwarcie zamku dla zwiedzających. Otwierają dopiero o 10.00, ale jakże moglibyśmy pominąć słynną świątynię Afrodyty? Na urlopie we dwoje? Sama forteca też robi zresztą wrażenie. Normanowie znali się na sztuce wojennej i mieli rozmach, dokądkolwiek trafili. Niestety, jak to często bywa, obiekt okazuje się najciekawszym z zewnątrz. Ze słynnej świątyni pozostały tylko jakieś ślady fundamentów na zamkowym dziedzińcu, najważniejsze znalezisko – głowę posągu bogini – eksponuje się w miejscowym muzeum w mieście. Po złożeniu tej wizyty w sanktuarium bogini miłości ruszamy do San Vito Lo Capo (drogą nr SP 16), to miejscowy „kurort” plażowy na północnym wybrzeżu. Sprawia nam zawód, tłoczny, hałaśliwy, typowe miejsce masowego odpoczynku. Nie zabawiamy tu długo.
W drodze do Segesty

Dorycka świątynia z zachowanymi 36 kolumnami
Bryła świątyni przyciąga wzrok już z daleka

Inne ujęcie świątyni

Amfiteatr w Segeście
Kolejny cel to Segesta, starożytne miasto zhellenizowanego ludu Elymów. Około 430 - 420 r. p. n. e. wznieśli oni wspaniałą, typowo grecką świątynię z kolumnadą w surowym stylu doryckim. To najlepiej zachowany tego rodzaju obiekt w całym basenie Morza Śródziemnego. Świątynia robi duże wrażenie i warto ją odwiedzić. Usytuowana jest obecnie dosłownie „w szczerym polu”, wśród porośniętych lasem i trawami wzgórz. W cenie biletu mamy też wstęp do amfiteatru, wykutego w zboczu odległego o ok. kilometr wzgórza. Można podjechać autobusem, albo – jak i my – wybrać pieszy spacer. Teatr pochodzi już z epoki nieco późniejszej, powstał ok 230 r. p. n. e. Tam też warto się wybrać, ale jednak świątyni nie dorównuje. Samo miasto zostało zniszczone już w starożytności, ale sanktuarium szczęśliwie przetrwało.

Dzień kończymy wizytą w supermarkecie w Trapani – wypatrzyliśmy tam w sobotę całkiem niezłe wino na promocji (Włosi brali je masowo, to i my spróbowaliśmy), obecnie uzupełniamy zapasy z mocno już przetrzebionej półki. Tylko wędzonego tuńczyka zabrakło i podczas wieczornego pikniku na plaży musimy zadowolić się wołowiną. Też dobra, ale to jednak nie to...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz