niedziela, 24 września 2017

Spływ kajakowy rzeką Wełną

  
Przygotowania do wypłynięcia

Już w kajakach


Ruszamy....
Dla szukających sposobu ciekawego i aktywnego spędzenia czasu w miesiącach wiosennych i letnich interesująca propozycja to udział w spływie kajakowym. Może na początek niekoniecznie spływ kilkudniowy lecz jednodniowa, kilkugodzinna przeprawa wybranym odcinkiem szlaku wodnego. Nie wymaga to ani specjalnych umiejętności, ani posiadania własnego sprzętu (wszystko zapewniają organizatorzy), ani ponoszenia specjalnych kosztów (ok. 50 zł. od osoby). Niezbędny jest natomiast dobry humor, odrobina kondycji (bez obawy, nie trzeba być od razu wyczynowym maratończykiem) oraz odporność na kaprysy pogody i odpowiedni do takowych ubiór. Sezon rekreacyjnych spływów kajakowych rozpoczyna się zazwyczaj w kwietniu i aura może się trafić różna (bywało i gradobicie). Oczywiście, spływy turystyczne (jak sama nazwa wskazuje) odbywają się w jedynie słusznym kierunku, czyli z prądem. I niech tak pozostanie! Na początek może lepiej wybrać rzekę szerszą (np. Wartę), na której nie napotkamy przeszkód. Zdecydowanie ciekawsze i bardziej atrakcyjne okazują się jednak spływy mniejszymi ciekami wodnymi, gdy trzeba kluczyć wąskim szlakiem wśród trzcin albo przeciskać się pod konarami pochylonych drzew. Niekiedy niezbędne okazuje się przeniesienie kajaka lądem, co dla dwóch osób nie jest jednak zadaniem trudnym.
Ewelina ze swoim silnikiem na paliwo płynne :D
W tym roku koleżanka zaproponowała nam udział w jednodniowym, niedzielnym spływie kajakowym rzeką Wełną na trasie Wągrowiec - Cieśle (ok. 20 km.). Nie była to, jak się okazało, propozycja całkowicie bezinteresowna! Ewelina nie lubi bowiem pływać sama i potrzebowała do swego kajaka towarzysza, czyli „silnika”. Moja pani uwielbia natomiast kajaki jedynki (dużo bardziej zwrotne i przyjemniejsze w żegludze, jej zdaniem), bez problemów odstąpiła mnie więc jako wioślarza (nie mam pojęcia, czy wzięła dobrą cenę). W taki oto sposób trafiłem w charakterze galernika pod komendę Eweliny. Postawiłem tylko jeden warunek – silnik potrzebuje do pracy paliwa! Pani kapitan obiecała dostarczyć odpowiedni zapas wysokooktanowej nalewki (piwo na kajaku to nie jest najlepszy pomysł, jego spożywanie z wiadomych powodów może okazać się niedogodne po godzinie czy dwóch, najlepiej sięgnąć po ten napój dopiero po przybyciu na miejsce) oraz zapewnić własne usługi jako kierowca naszej trójki w drodze powrotnej do domu. Na wszelki wypadek zatroszczyłem się jednak o własną, żelazną rezerwę. I okazało się to posunięciem nadzwyczaj słusznym! Ewelina zabrała wprawdzie na pokład duże ilości suchego prowiantu, którym, przyznać trzeba, hojnie raczyła zarówno samą siebie jak i swego wioślarza, ale przecież nie jestem silnikiem rakietowym i nie pracuję na paliwo stałe! Potrzebuję paliwa płynnego! Na podobnych zasadach funkcjonowały zresztą napędy większości innych kajaków biorących udział w spływie, tyle, że nieprzewidująco wybrały paliwo niskooktanowe, czyli wspomniane piwo. Powodowało to konieczność indywidualnych postojów. Gwoli ścisłości dodam tutaj, że nie należy z tym wzmacnianiem sił przesadzać, a i czynić to wypada bez ostentacji. W regulaminie spływu tego rodzaju uzupełnianie zapasów paliwa jest bowiem zabronione.
Gdzieś na Wełnie
Punkt startu wyznaczono w miejscowości Wągrowiec (ok. 30 km. na północ od Poznania), na parkingu przy moście przerzuconym nad wspomnianą Wełną. Nie jest to jakaś wielka, wartka rzeka, ale ponieważ lato mieliśmy deszczowe, poziom wody okazał się wysoki. Dla kajakarzy to okoliczność pomyślna, podczas suchych lat liczne, mniejsze cieki wodne są po prostu niedostępne dla amatorów tej rozrywki. Ten wysoki poziom wody objawił się już na parkingu, z którego mogliśmy obserwować zalane, nadrzeczne trawniki miejskiego parku. Pogoda również dopisywała, słoneczny dzień oraz przyjemna, rześka temperatura dwudziestu kilku stopni. Warunki idealne. Po szczęśliwym zaokrętowaniu i zsunięciu się w nurt rzeki ruszyliśmy naprzód ok. 10.00. Kawalkada kajaków rozciągnęła się wkrótce na sporej przestrzeni. Po opuszczeniu zabudowań miasta rzeka wprowadziła nas w rozległe trzcinowiska. Z poziomu kajaka te dwumetrowej wysokości zarośla prezentują się zupełnie inaczej niż oglądane z wysokości mostu! Mostów takich mijaliśmy po drodze kilka, dopingowani oraz fotografowani przez Monikę, szefową spływu, która jednak nie mogła uczestniczyć w nim osobiście z powodu kontuzji. Doznała jej zresztą nie w trakcie zajęć sportowych czy turystycznych, ale jako gość podczas weselnych szaleństw na parkiecie! Sam spływ zorganizowała natomiast perfekcyjnie, jak zawsze. Przeprawa przez te trzciny dostarczyła wiele zabawy.
Pośród zarośli
Niezbyt silny prąd potrafił znosić nasze kajaki, spychał je w zarośla oraz na siebie nawzajem. Z pewnością przyczyniał się też do tego brak umiejętności kajakarzy, dla większości z nas jest to bowiem niedzielna rozrywka, a nie sport wyczynowy. Wszystko to dostarczało sporo śmiechu i powodów do żartów, tylko nieliczni uczestnicy okazywali niezadowolenie. Niech płyną sobie przodem, bez towarzystwa i tyle! Docieramy do Jeziora Łęgowskiego i wychodzimy na szeroki przestwór otwartej wody. Tu nie musimy już obawiać się trzcin, za to trzeba zabrać się na poważnie do wiosłowania! Po mniej więcej 20 minutach nasza kawalkada osiąga punkt, w którym Wełna opuszcza jezioro. Znajduje się tu stopień spiętrzający wodę oraz śluza. Dla kajakarzy nie jest ona, oczywiście, otwierana. Przenoszą swoje łódki lądem, urządzając przy okazji pikniki na urokliwej, otoczonej lasem i wodą polanie. Widzimy liczne ślady tych postojów. To właściwie jedyny minus organizacji tej akurat imprezy, my też mielibyśmy ochotę na dłuższy postój z popasem, może i ogniskiem - natrafiamy na popioły po takowych! Ale oto na horyzoncie pojawia się kolejna grupa kajakarzy przemierzająca jezioro. To jakiś inny spływ. Wełna okazuje się bardzo popularną trasą. Trzeba ruszać! Na początek, pełne napięcia „ześlizgnięcie się” do wody po stoku pokrytym trawą oraz błotem, mniej więcej dwumetrowej wysokości. Na szczęście, bardziej doświadczeni pomagają w tym nowicjuszom i wszystko kończy się na emocjach, okazyjnym obryzganiu wodą oraz równie okazyjnych okrzykach części kajakarek. Ada radzi sobie znakomicie, my z Eweliną również, popchnięci w stosownej chwili przez uczynnego towarzysza. Teraz kolejny etap spływu. Trzcin jakby już mniej, pojawiają się pola i łąki. Ale nadrzeczne łęgi porośnięte są często drzewami, niektóre z nich pochylają konary bardzo nisko, kilka gałęzi wręcz zwaliło się do wody. Przepchniecie się slalomem pomiędzy oraz poniżej tych przeszkód wymaga przemyślności oraz wprawy, tym bardziej, że prąd zbija obsadzone przez niedoświadczonych turystów kajaki w ściśnięte burtami grupki. To utrudnia manewry. Ale i tu dajemy sobie radę, przy pomocy zaprawionych w podobnych bojach organizatorów. Jeszcze niewielki stopień wodny (ok. 0,5 m.), po którym spływamy kolejno w dół, ponownie odczuwając niejakie emocje. Teraz do ostatniego na naszej trasie mostu w miejscowości Cieśle, gdzie mamy zakończyć imprezę. Okazuje się on oddalony jeszcze o jakieś 5 km. Nasz konwój rozciąga się na znacznej przestrzeni. Most wyłania się nagle zza zakrętu, ale jego obecność zdradzają już wcześniej wesołe okrzyki oraz chlupot wody. To przybyli wcześniej uczestnicy spływu znaleźli sobie nową zabawę, której oddaje się zwykle miejscowa młodzież. Korzystając z zawieszonej na nadrzecznym konarze liny można rozkołysać się w powietrzu i wskoczyć do wody na środku rzeczki. Kilku osobom nie dość jeszcze wody, którą zdążyli zbryzgać się na trasie. Kończą imprezę takim właśnie skokiem. Powodzenia! Ja wolę pomóc przy wynoszeniu kajaków na drogę, do czekającej przyczepy transportowej, oraz uzupełnić zapasy energii paliwem niskooktanowym. Ostatecznie, to Ewelina podjęła się w drodze powrotnej roli woźnicy!
Wełna od strony wody wygląda zupełnie inaczej niż z brzegu

Zresztą wskutek wysokiego poziomu wody podejście na ten brzeg byłoby nie lada wyzwaniem :D

Unoszeni prądem rzeczki płyniemy do mety :D

Na mecie :D W centrum śmiałek uczepiony już liny i szykujący się do skoku.

Bardzo udany dzień, spędzony przy ładnym słońcu na wodzie i świeżym powietrzu, przy odrobinie wysiłku fizycznego. Do tego sporo dobrej zabawy. Polecam.
Na koniec informacje o organizatorze spływu: KTK Zimorodek przy PTTK w Wągrowcu, prezes Monika Jasińska, link informacyjny:
http://wagrowiec.pttk.pl/?page_id=102

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Czy rowerem czy kajakiem,
      grunt by zawsze dobrym szlakiem!
      :D

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Jasne. Do wiosłowania, do kręcenia pedałami roweru i do obracania browaru, rzecz jasna.

      Usuń
  3. Byle pogoda dopisała co nie, wtedy spływ zawsze świetnie wychodzi:) Ja przekonałem się o tym jak ważne są plecaki wodoszczelne na tej rzece. Teraz już znalazłem na https://gokajak.com/plecaki-wodoszczelne-51 taki sprzęt.

    OdpowiedzUsuń