|
Sajgon - ostatni punkt naszej miesięcznej podróży po Wietnamie. "Wujek" Ho Chi Minh, obecny patron miasta. |
I
oto koniec naszej miesięcznej podróży przez Wietnam. Ostatni dzień
przeznaczamy na zwiedzenie Sajgonu, czyli metropolii Południa. W
przeciwieństwie do Hanoi, miasto to jest stosunkowo młode, posiada
jednak dramatyczną historię. Powstało w 1679 r. gdy władze
Kambodży (do której należały wówczas te okolice) pozwoliły
osiedlić się w małej, rybackiej wiosce uchodźcom chińskim,
zwolennikom obalonej niedawno dynastii Ming. Już dwadzieścia lat
później ziemie te zajęli jednak Wietnamczycy, wieńcząc w ten
sposób swoją trwającą kilkaset lat ekspansję wzdłuż wybrzeża,
na Południe. Pod nowymi rządami, miasto, nazywane po wietnamsku Gia
Dinh, szybko stało się ważnym ośrodkiem gospodarczym, do czego
przyczyniła się zapewne znana zaradność Chińczyków. Rola osady
wzrosła jeszcze po nadejściu Francuzów w drugiej połowie XIX w.
To oni zmienili oficjalnie nazwę na Sajgon (po wietnamsku Sai Gon),
która wywodziła się z tradycji chińskiej. W latach I wojny
indochińskiej (1945-1954) Francuzi czuli się tu pewniej niż na
opanowanej przez ruch komunistyczny Północy i ustanowili w Sajgonie
stolicę popieranego przez siebie ostatniego cesarza Bao Dai z
dynastii Ngyuen. Po klęsce i odejściu Francuzów oraz abdykacji
cesarza Sajgon stał się stolicą tzw. demokratycznej Republiki
Wietnamu (Wietnam Południowy), czyli państwa utworzonego przez siły
antykomunistyczne i wspieranego przez USA. Podczas rozpoczętej
wkrótce później II wojny indochińskiej (tzw. wojna wietnamska
1957-1975) miasto było widownią wielu zamachów oraz kilkakrotnych,
toczonych na dużą skalę walk zbrojnych z komunistyczną
partyzantką i siłami północnej, Wietnamskiej Armii Ludowej.
Upadek Sajgonu w kwietniu 1975 r. (już po wycofaniu się wojsk
amerykańskich oraz złamaniu zawartych uprzednio traktatów
pokojowych) stał się symbolicznym końcem wojny wietnamskiej.
Dramatyczne sceny wkraczania sił Północy do stolicy Południa oraz
chaosu towarzyszącego powietrznej ewakuacji ambasady USA (tysiące
Wietnamczyków usiłowały rozpaczliwie wydostać się w ostatniej
chwili z powstającego, komunistycznego raju) obiegły świat, stając
się symbolem zwycięstwa komunistów oraz klęski Stanów
Zjednoczonych. Zwycięzcy zmienili oficjalną nazwę miasta na Ho Chi
Minh, na cześć swego zmarłego w 1969 r. przywódcy. W powszechnym
użyciu pozostaje jednak również nazwa tradycyjna.
Obecnie
Sajgon to tętniąca życiem metropolia, licząca ponad 8 mln.
mieszkańców i nieco większa od Hanoi, stolicy Północy oraz
całego państwa. Miasto, chociaż ma za sobą dramatyczną historię,
nie posiada jednak duszy. Brakuje charakterystycznych, urokliwych
zakątków, które można odnaleźć choćby w Hanoi. Dominujące
wrażenia to upał, duża wilgotność powietrza, olbrzymi ruch
uliczny, głównie skuterów, chociaż więcej tu samochodów niż na
Północy. Tworzą one olbrzymie korki (tak, korki skuterowe!), a
wydzielane przez nie spaliny są źródłem wiszącego nad miastem
smogu.
|
Korki uliczne w Sajgonie (ten stosunkowo łagodny :D) |
O Wietnamczykach z Południa mówi się, że wydają dwa razy
więcej, niż (oficjalnie) zarabiają. Skąd my to znamy? Mieszkańcy
metropolii są zwykle przyjaźni i pomocni, o ile nie mają wiele
wspólnego z przemysłem turystycznym. W tym drugim przypadku
potrafią (nie wszyscy, ale jednak) posuwać się do najbardziej
bezczelnych oszustw, byle przybysza z „Zachodu” naciągnąć, na
ile tylko się da. Rzuca się to w oczy bardziej niż w innych
częściach kraju i stanowi przykry kontrast chociażby z mało
turystycznym miastem Can Tho w delcie Mekongu, w którym spędziliśmy
kilka poprzednich dni. Wielu bywalców radzi wręcz omijać Sajgon i
nie tracić czasu na zwiedzanie jego wątpliwych uroków. Może i
poszlibyśmy za ich radą, ale – pomijając już ciekawość –
właśnie z Sajgonu mieliśmy wieczorny samolot do Zjednoczonych
Emiratów i następnie do Polski. W tej sytuacji przeznaczenie
ostatniego dnia na zapoznanie się ze stolicą Południa wydawało
się posunięciem rozsądnym.
Jak
już wspomniałem, w samym Sajgonie nie ma zbyt wiele do oglądania.
Warto wybrać się na całodzienną wycieczkę (własnym
„przemysłem”) do odległych o kilkadziesiąt km. tuneli Cu Chi
z okresu wojny (zob poprzedni post), cóż jednak zwiedzać w
mieście?
|
Studium przewodnika przed pagodą Tien Hau, a nuż uda się znaleźć jakąś informację :D |
|
Bogini Tien Hau, patronka rybaków. |
|
Charakterystyczne dla Wietnamu, zwisające z sufitu kadzidła. |
|
Pagoda Nefrytowego Cesarza, wejście. |
|
Złośliwy cesarz chichocze na widok wyczerpanego upałem pielgrzyma :D |
|
A gdzieś w bocznej kaplicy odpoczywa Budda ze znakiem słońca na piersi. |
Zaczynamy
od kilku „starożytnych” świątyń: pagody Tien Hau, wzniesionej
w XIX w. na cześć patronki rybaków oraz tzw. Pagody Nefrytowego
Cesarza (Chua Ngoc Hoang) – to świątynia taoistyczna z XVIII w.
Obydwie raczej niepozorne, ukryte w kwartałach zabudowy i niełatwe
do odnalezienia, szczególnego wrażenia nie robią. Do Nefrytowego
Cesarza trafiają wycieczki pakietowe i ruch spory, u Tien Hau raczej
cisza i spokój (nie rzucającą się zbytnio w oczy świątynię
pomogli odszukać miejscowi). W sumie, zawędrowaliśmy do obydwu
tych miejsc raczej z obowiązku i braku alternatywy (położone są
zresztą w różnych częściach miasta).
|
Główny plac miasta. |
|
Francuski ratusz. |
|
Poczta Główna z zewnątrz... |
|
...i wnętrze budynku. |
|
Opera w Sajgonie. |
|
Notre Dame w Sajgonie. |
Czas
na Wietnam francuski, kolonialny. Zachodzimy na centralny plac
dawnego Sajgonu. Króluje na nim oczywiście kolejny, olbrzymi pomnik
Ho Chi Minha. Ustawiony przed dawnym, kolonialnym ratuszem. W pobliżu
polecane jako godne obejrzenia budynki: opery, poczty głównej i
wreszcie katedry Matki Bożej (Notre Dame – prawda, prawie jak w
Paryżu :D). Paryż to jednak nie jest i budowle prezentują
przyjemny wprawdzie dla oka, ale prowincjonalny styl kolonialny. W
pobliżu wysokościowiec Bitexa Financial Tower, tzw. Saigon Skydeck,
z charakterystycznym, wysuniętym lądowiskiem dla helikopterów. Za
200 k. dongów (ok. 10 USD – jak na Wietnam to dużo) można
wjechać na platformę widokową usytuowaną na 50 piętrze. Można
też „za darmo” wybrać się innym wejściem oraz innymi windami
do restauracji. Uprzedzająco grzeczna obsługa doprowadzi w to
miejsce nawet najmniej rozgarniętego osiołka. Ale żeby tam
posiedzieć dłużej należy coś zamówić, menu europejskie, a ceny
niebotyczne. Najlepiej więc obejść salę dookoła i wrócić do
windy. Widoki zresztą nie porażają, głównie place budowy.
|
Widok ze Saigon Skydeck. |
|
I widok na wieżowiec Saigon Skydeck. |
I
wreszcie pozostałości historii „współczesnej”, czyli Pałac
Ponownego Zjednoczenia oraz Muzeum Wojny Wietnamskiej. Pałac
Jedności to dawna siedziba kolonialnego rządu francuskiego, potem
rezydencja prezydenta Wietnamu Południowego. Doznał on poważnych
uszkodzeń w 1962 r. w wyniku zamachu podjętego przez jednego z
pilotów lotnictwa południowowietnamskiego, który zbombardował
budynek w nadziei zabicia znienawidzonego powszechnie prezydenta.
Gmach odbudowano w stylu zachodnim (tzw. Wietnamski Biały Dom). W
1975 r., po zajęciu Sajgonu przez wojska komunistyczne, podpisano
tam porozumienie z marionetkowym, nowym pseudorządem Republiki
Wietnamu, dotyczące zjednoczenia kraju (oczywiście, na warunkach
komunistycznej północy). Stąd obecna nazwa. O wydarzeniu tym
przypomina urządzona w gmachu wystawa, w parku wyeksponowano kilka
czołgów, co upamiętnia fakt wzięcia pałacu szturmem przez
jednostki pancerne WAL. Wstęp 20 k. dongów (niecały 1 USD). Muzeum
Wojny Wietnamskiej usytuowano w rozległym budynku w zasięgu
przyjemnego spaceru od Pałacu Zjednoczenia. Wśród zwiedzających
krąży złośliwa nazwa tego obiektu: Muzeum Propagandy
Antyamerykańskiej. I rzeczywiście, dla wszystkich wrogów
aktualnego supermocarstwa to miejsce do obowiązkowego zaliczenia.
Eksponuje się tam głównie zdjęcia (często w dużych rozmiarach)
oraz wyświetla filmy obrazujące wszelkiego rodzaju okrucieństwa
popełnione przez wojska Stanów Zjednoczonych podczas wojny:
bombardowania napalmem cywilnych wiosek i ich następstwa, brutalne
przesłuchiwanie oraz mordowanie jeńców, krwawe pacyfikacje. Robi
to istotnie wrażenie, ale trzeba pamiętać, że okrucieństwem
splamiła się w tej wojnie również i druga strona, np. zabijając
masowo tych, których uznawała za potencjalnych przeciwników nowej
władzy: inteligencję, urzędników, duchowieństwo, ludzi bardziej
zamożnych itp. O tym, rzecz jasna, ani słowa (tzn. ani zdjęcia).
Nadto, w naszej własnej, polskiej tradycji, Amerykanie to uosobienie
wszelkiej prawości oraz wyczekiwani z utęsknieniem wyzwoliciele i
obrońcy (przed komunistami właśnie). To oczywiście również
wyobrażenie fałszywe, kłóci się jednak z wymową tego
szczególnego „muzeum”. Sale są bardzo silnie klimatyzowane,
panuje w nich nieprzyjemny, dojmujący wręcz chłód. Najciekawsza
część to wystawione na zewnętrznym dziedzińcu różne elementy
uzbrojenia armii USA (czołgi, samoloty, pojazdy, artyleria itp.).
Trochę tego wszystkiego dzielni wojacy musieli porzucić, jak widać.
|
Pałac Zjednoczenia czyli sajgoński Biały Dom. |
|
Wnętrza Pałacu... |
|
Symbole przyjaźni wietnamsko-radzieckiej. |
|
Czołgi zwycięskiej WAL zdobyły Pałac 30.IV.1975. |
|
W "Muzeum Propagandy Antyamerykańskiej" |
|
Żelastwo porzucone przez pokonaną US Army. |
|
Ten samolot też nie zdążył już odlecieć. |
Na
koniec kilka słów o praktykach sajgońskich hotelarzy.
Zatrzymaliśmy się na dwie noce w Mobylette Sajgon Hostel w pobliżu
ulicy Pham Ngu Lao (tzw. Bakcpacker Street), mającym zresztą na
ogół dobre opinie i popularnym wśród podróżujących na własną
rękę turystów. Recepcjonista zaoferował dwuosobowy pokój z WC
oraz sauną (na co ona komu, gdy mają 35 stopni i 100% wilgotności
na zewnątrz – widocznie wzorują się na Europie, pokój
„luksusowy”, to powinien mieć saunę) w cenie 17 USD za dwie
doby. Wydało nam się to kosztem trochę niskim (10 USD za dobę to
norma, ale raczej na prowincji). Odparł, że to specjalna oferta, bo
pora już późna, a pokój stoi pusty. Na wszelki wypadek, zarówno
ja, jak i Ada pytaliśmy kilka razy, bardzo wyraźnie akcentując
słowa i każąc rozmówcy wybierać pomiędzy kwotą 17, a 70 USD.
Za każdym razem potwierdzał cenę 17 dolarów. To w końcu
wzięliśmy ten pokój. I oto, po dwóch dniach, przy porannym
wymeldowywaniu się zażądali 70 USD! Wezwany recepcjonista w żywe
oczy twierdził, że podał taką właśnie cenę, a bardzo niemiła
panienka pełniąca tam rolę szefowej oświadczyła, że widocznie
źle mówimy po angielsku i pomyliśmy się! Po dłuższej dyskusji,
„zagroziła”, że możemy odsłuchać nagranie rzeczonej rozmowy
z monitoringu, na co z ochotą przystaliśmy. Ostatecznie, odsłuchała
je sama na zapleczu i potem już do tego nagrania nie wracała.
Mogliśmy wykłócać się dalej, upierać się przy przedstawieniu
tego dowodu, może wzywać policję (wątpię, by cokolwiek to dało),
ale był to ostatni dzień w Wietnamie, a w recepcji pozostawały
nasze paszporty. I szkoda nam było czasu na podobne awantury.
Ostatecznie zaproponowaliśmy zapłatę 35 USD – 17,5 USD na
dobę to w miarę normalna cena za dwuosobowy pokój w Sajgonie o
niezłym standardzie. Na tym się skończyło. Aha, jeszcze na
niegrzecznym stwierdzeniu, że mają nadzieję widzieć nas po raz
ostatni i bagaży do wieczora nam nie przechowają. I tak nie
mieliśmy już zresztą zamiaru niczego tam zostawiać. Ostrzegamy
więc przed tym hostelem i stosowanymi tam praktykami. Honor
hotelarzy sajgońskich uratował właściciel sąsiedniego hotelu, na
oko lepszej zresztą klasy i droższego, który te dwie
plecako-walizki uprzejmie przechował, nie chciał za to ani donga
(daliśmy zwyczajowy napiwek 20 k. dongów) i jeszcze z własnej
inicjatywy poinformował nas o sposobach dojazdu na lotnisko. Już je
znaliśmy, ale zawsze to miło.
Jak
więc dojechać z Sajgonu na lotnisko albo odwrotnie? Bardzo prosto,
autobusem linii 109, odjeżdżającym z dworca usytuowanego na końcu
wspomnianej Pham Ngu Lao (Backpacker Street). Przejazd kosztuje 20 k.
dongów (niecały 1 USD) od osoby. W normalnych warunkach to ok.
godzina jazdy. W okresie szczytu przejazd może się jednak znacznie
wydłużyć. Zachowaliśmy więc 40 k. dongów, za resztę pozostałej
waluty wietnamskiej kupiliśmy drobne pamiątki (głównie piwo i
kawę), po czym pożegnaliśmy stolicę Południa oraz sam Wietnam.
|
Wreszcie w deszczowej Ojczyźnie :D |
Ciekawie się czyta, a to na pewno nie ostatnie tango.
OdpowiedzUsuńW Wietnamie zostały jeszcze do opisania owoce i... piwa.
Usuń