sobota, 21 kwietnia 2018

Masajska wioska - jak ominęła mnie chwała łowcy lwów.

W masajskiej wiosce
Masajowie kochają swoje stada i od najmłodszych lat uczą się wypasać bydło.
Tradycyjne ubiory masajskie mają kolor głównie czerwony...

który ponoć odstrasza zwierzęta.
Uzupełnieniem stroju jest laska (kij)  służący do odganiania dzikich zwierząt.
Masajskie dzieci.
Na polecenie wodza wioski dzieci grzecznie siadają na ziemi w oczekiwaniu na cukierki.
Zbyszko rozdziela słodycze.
Niestety, mimo sporych zapasów dla wszytskich nie starczyło...
Zawiedzione miny dzieci.
Tutaj dzieci opiekują się dziećmi. Około dziesięcioletnialetnia dziewczynka nosi na plecach swojego brata.
Dobitna instrukcja osługi prysznica w "naszym" namiocie.
Niestety, tylko po w języku angielskim.
Nasz obóz, w którym spędziliśmy dwie noce zwiedzając park Masai Mara, ulokowano już na zewnątrz rezerwatu, w pobliżu granicy oraz jednej z bram. Obszerne, w miarę wygodne namioty, niewyszukana, ale czysta „łazienka” z maksymalnie uproszczoną „instrukcją obsługi prysznica” (zob. zdjęcia). Prowadzili go Masajowie, których wioska znajduje się w sąsiedztwie. Jeszcze bliżej rozciąga się jednak „normalne” osiedle kenijskie, typowy, przygnębiający i nie zachęcający do spacerów slums. To zapewne z tego powodu camp posiada własnego strażnika, masajskiego wojownika o imieniu Joseph, który krąży nocą ścieżkami wśród namiotów, uzbrojony w tradycyjny kijaszek na dzikie zwierzęta. Joseph okazał się niezwykle uczynny i sympatyczny, nieźle mówił po angielsku oraz z dumą prezentował swoje bardzo specyficzne, sztucznie wydłużone uszy z wielkimi otworami w małżowinach. Jak wyjaśnił nam później wódz wioski, to jakoby znak najstarszego syna w rodzinie.
Widok namiotu z zewnątrz.
W planie safari (osobno płatna) jest również możliwość zwiedzenia wioski masajskiej, po której oprowadza sam szef, Alex. On także dobrze mówił po angielsku. Masajowie zaprezentowali tradycyjne tańce (w wykonaniu mężczyzn) oraz równie tradycyjny sposób rozpalania ognia przy pomocy pocierania o siebie (a właściwie czegoś w rodzaju wiercenia) dwóch kawałków drewna. Rozpalali w pięciu, bo ręce szybko się męczą. Z pierwszym zestawem mieli kłopoty, udało się przy użyciu drugiego. Potem jeszcze wizyta w domu Alexa. Cóż, wrażenie niesamowite. W podzielonej na dwie części klitce mieszka sześć osób oraz krowa. To, co oferują turystom w swoich obozach, to dla nich naprawdę szczyt luksusu.
Masajski taniec. Jeden z tancerzy gra na rogu kudu.
Odwiedzając masajską wioskę trzeba koniecznie pamiętać o zabraniu jak największej liczby drobiazgów dla dzieci. Podobno cukierków mają w bród i niektórzy rodacy apelowali w internecie, żeby nie rozdawać słodyczy, tylko rzeczy przydatne w szkole, długopisy, zeszyty itp. Zabraliśmy solidną paczkę niezłych cukierków z Polski, kilkanaście pluszowych maskotek, dużą garść długopisów. Wszystko rozeszło się błyskawicznie. Alex natychmiast zainteresował się naszą torbą, a gdy usłyszał, że to prezenty, zorganizował rozdawnictwo i zaprowadził porządek wśród dzieciarni. Stwierdził, że w przeciwnym razie dzieciaki pobiją się między sobą o te „dary”. Cukierki rozdaliśmy bardzo szybko, maskotki chwilę później. Niestety, dla wszystkich nie wystarczyło. Odczuliśmy z tego powodu pewne zażenowanie. To chyba jedyny minus zwiedzania indywidualnego. W końcu limit bagażu w samolocie jest jednak ograniczony, dzieciaków mnóstwo, a nie mieliśmy obok siebie 30 współtowarzyszy z wycieczki zorganizowanej. Długopisy Alex przejął osobiście i natychmiast gdzieś odesłał, razem z torbą-szmacianką, w której przynieśliśmy prezenty. Już nie wróciła, niech im wszystko idzie na zdrowie. Żyją tam naprawdę biednie.
Tradycyjny, masajski sposób rozpalania ognia.
Pewnym dysonansem (oprócz konieczności uważania na walające się wszędzie krowie łajno) okazało się tylko dość nachalne nagabywanie Alexa, proponującego sprzedaż pamiątek. Piętnaście USD za naszyjnik z rzekomo autentycznym zębem lwa! W promocji dwa za 20 USD. Już, już byłem gotowy się złamać. Prawdziwy naszyjnik łowcy lwów! I przecież poprzedniego dnia w Masai Mara wypatrzyłem na sawannie wylegującą się wśród skał rodzinę tych wielkich kotów! Ja pierwszy, zanim dostrzegł je nasz przewodnik, Policarp. Potem zjechały tam inne, zwołane przez radio samochody. Naszyjnik słusznie mi się więc należał! Ale moja Pani twardo odmówiła przyznania tego wyróżnienia i kazała dać Alexowi odpowiedź odmowną. Miała, oczywiście, rację, gdy się nad tym zastanowić. Te zęby lwa były najpewniej fałszywe i zapłacilibyśmy dobrymi dolarami za kawałek plastiku (można niby przysunąć płomień zapalniczki i sprawdzić) albo za siekacze jakiegoś mniej szlachetnego zwierzęcia. A gdyby jakimś cudem okazały się jednak prawdziwe, to kłopoty na granicy unijnej gotowe. Próba wwiezienia na teren Unii artefaktów wykonanych z zębów chronionego gatunku zwierząt! Ciężkie przestępstwo. Takie mamy czasy, ta Unia wszystkich nas wykończy. Ach, kiedyś dzielni myśliwi mogli z dumą nosić podobne trofea, a piękne damy paradować w butach i z torebkami ze skóry krokodyla (naprawdę super, a zwierzęta i tak z hodowli - w takiej Tajlandii np. nie ma na wolności ani jednego krokodyla, wszystkie już dawno wytłukli i wcale im się nie dziwię). A tak, tylko Rosjanie i Chińczycy mogą jeszcze szczycić się własną dzielnością oraz podkreślać urodę swoich pań. Obywatelom Unii wara! Pewnie jednak te zęby i tak były podrabiane. Podobne oferowano później na plaży w Mombasie. O ile w wiosce masajskiej, na pograniczu parku narodowego, mogli jeszcze jakiegoś lwa ubić (wolno im to uczynić, jeżeli zaatakuje ich stada), to w Mombasie jest to już o wiele mniej prawdopodobne. W taki oto sposób ominęła mnie chwała łowcy lwów.
Tradycyjny sposób rozpalania ognia w plemionach masajskich.
Nawet jeśli to było tylko przedstawienie na naszą cześć, wyglądało interesująco.
Za trzecim razem udało się! Można rozpalać ognisko :D
Przed chatką wodza wioski.
W środku bardzo biednie, jak w Polsce zbiera mi się na narzekania, to wystarczy kilka wspomnień z naszych wyjazdów i zawsze chęć marudzenia gdzieś znika :D
Z Alexem, właścicielem domku, w środku.
Targ masajski.
Spacer w okolicach wioski.
Kameleon z lewego profilu.
Ten sam kameleon z profilu prawego :D
Po afrykańskich drogach...
wracamy do "naszego luksusowego" campu z namiotem.
Po drodze mijamy stada masajskiego bydła.
I do busika...
Ruszamy w dalszą drogę.
A na horyzoncie "chiński" asfalt...witaj cywilizacjo! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz