wtorek, 11 lipca 2017

Gruzja 2015


Mccheta
W epoce PRL-u Gruzja jawiła się jako kraj odległy, wabiący tajemnicza egzotyką, klimatem i niezwykłymi krajobrazami. W dodatku taki, który jako cześć ówczesnego ZSRR był osiągalny dla polskiego turysty. Oczywiście, nie dla każdego. Przeciętny Polak jeździł nad nasze zimne morze, bardziej zaradny do Bułgarii, Rumunii czy Jugosławii (to było coś – lody za równowartość miesięcznej, polskiej pensji), a najbardziej zasłużeni po linii zawodowej czy partyjnej właśnie do Gruzji. Potrafili później latami opowiadać o takim wyjeździe jako o podróży życia (znam taką osobę). Gruzja wydawała się więc szczytem turystycznych pragnień. Symbolem tych tęsknot stała się piosenka „Herbaciane pola Batumi”, śpiewana w latach sześćdziesiątych przez zespół Filipinki. Dla zdecydowanej większości rodaków dostępna okazywała się z tego wszystkiego właśnie kiepskiej jakości herbata gruzińska, nazywana niezatapialną, gdyż nie dawała się sparzyć.
Tym niemniej, po zmianie stosunków zarówno w Polsce jak i Gruzji, podróż do tego kraju u stóp Kaukazu stała się możliwa bez większych problemów, co przyciąga obecnie uwagę wielu rodaków. Najłatwiej dostać się tam samolotem na lotniska w Tbilisi, Batumi lub Kutaisi, są też tacy, którzy wybierają się samochodami (w grę wchodzą raczej terenowe) przez Bałkany i Turcję. Ponieważ kilku znajomych zdecydowało się odwiedzić Gruzję latem 2015 r., postanowiliśmy polecieć razem z nimi.

Pokrótce plan wyprawy:





Odwiedziliśmy następujące miejsca (jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej kliknij na nazwę miasta=link)-mnóstwo zdjęć!:

1. Tbilisi - stolica Gruzji

2. Batumi - kurort

3. Kutaisi - miasto Jazona i Medei

4. Sighnaghi - stolica wina

5. Mccheta - duchowa stolica Gruzji

6. Gori - miasto Stalina

7. Borjomi - komunistyczne uzdrowisko

8. Achalciche - twierdza

9. Wardżia - skalne miasto



                                                         Co zjeść i wypić


Gruzja słynie jako kraj rozkoszy podniebienia, tak przynajmniej twierdzą sami Gruzini. W rzeczywistości wypada to różnie. Ulubionym składnikiem jadłospisu jest tu jakoby mięso, smażone, pieczone, grillowane na różne sposoby. Ponieważ to również i moje ulubione smaki, nastawiałem się na prawdziwą „gruzińską ucztę” za niewielkie pieniądze. Pod tym względem mocno się zawiodłem. Jeden z naszych lokalnych przewodników, zresztą w drodze na zamówioną, jakoby typową i klimatyczną biesiadę, rozwodził się nad swoim własnym oraz rodaków upodobaniem do mięs. - „Gdy widzę zwierzę na czterech nogach, to traktuję je jak pieczyste” - stwierdził. Po takich zapowiedziach spodziewaliśmy się Bóg wie czego, a tu nie podano nawet skrawka mięsa! Na naszą nieśmiałą uwagę, przewodnik nie tracąc rezonu odparł: - „Ale macie przecież ryby!” - „A ja sądziłam, że podobnie jak u nas, w Kościele gruzińskim ryby jada się w poście” - odparowała trafnie Ada, która pochodzi z gór i przedkłada uczciwe pieczyste nad najlepszą rybę czy owoce morza. Cóż, prawda wygląda tak, że na turystycznych „ucztach” zawsze tego mięsa skąpili. Albo nie podawano w żadnej postaci, albo jako skromne porcje szaszłyka (nawet niezły, ale po pół „patyczka”na osobę). W restauracjach mięso też jest zwykle rarytasem, często występuje w formie połączonej z ciastem, jako pierogi lub zapiekanki. To właściwa specyfika kuchni gruzińskiej.

chinakali – oryginalne, gruzińskie pierogi z mięsem. Mięso, gotowane w twardym cieście, puszcza soki i wewnątrz pieroga pojawia się rosół. Broń Boże, nie wolno przebijać widelcem! Należy ująć w dłoń, odgryźć końcówkę i przez powstały otwór wypić ten mięsny wywar, dopiero później przystępujemy do konsumpcji właściwego pieroga. Są one sporych rozmiarów i potrawa jest bardzo sycąca, niektórzy ograniczają się więc do wypicia rosołu i spożycia samego nadzienia. Przyznam, że mnie osobiście ten przysmak zbytnio go gustu nie przypadł (nie lubię rosołu). Adzie przeciwnie, ale ona rosół uwielbia.

chaczapuri – rodzaj zapiekanki, solidna otoczka z ciasta, w której zawarto nadzienie – w różnej postaci, kuchnia gruzińska rozróżnia kilkadziesiąt rodzajów chaczapuri. Mnie smakowały wszystkie, których próbowałem

churchele – to jako słodka przekąska, oferowana na ulicach. Orzechy oblane sokiem z winogron zagęszczonym mąką. Wygląda to na oko nieciekawie i trochę ciągnie się jak guma, ale jest smaczne. Sprzedają to na patyku, jak lody.

nazuki – specyficzny rodzaj słodkiego chleba. Wypiekają go tylko w jednym regionie Gruzji, w okolicach miast Surami i Chaszuri (pomiędzy Gori a Borjomi). Kramy z tym chlebem można spotkać przy drodze pomiędzy tymi miejscowościami. Warto spróbować, choćby z ciekawości. Najlepszy ciepły, prosto z pieca.

Kupując nazuki...


                                                                                Napoje

Dumą Gruzji jest wino. Uważają się za wynalazców sztuki winiarskiej i może mają nawet rację (ślady archeologiczne wskazują na znajomość wina w tym regionie już przed 8 tys. lat). Wino gruzińskie jest też jakoby najlepsze na świecie, oczywiście, zdaniem Gruzinów. To już zdecydowana przesada. W czasach radzieckich winiarstwo dramatycznie podupadło. Masowo wytwarzano podejrzane mieszanki wody, spirytusu i zagęszczonego soku z winogron, które i tak w nieograniczonych ilościach znajdowały zbyt na obszarze ZSRR. Po co więc było się starać? Obecnie czyni się wysiłki celem odzyskania renomy. Owszem, wina gruzińskie są nawet smaczne, ale również bardzo drogie (w sklepach). Cenowo dorównują uznanym markom francuskim czy włoskim, co czyni ich zakup przedsięwzięciem wątpliwym z ekonomicznego punktu widzenia. Gorąco zachęcam natomiast do skosztowania wina domowej roboty, dostępnego na licznych małomiasteczkowych, wiejskich i przydrożnych bazarach. Może odstręczać opakowaniem (butelki pet) i osobą sprzedawcy (często staje się on żywą reklamą swego towaru), ale zazwyczaj jest bardzo smaczne i do tego tanie! Trzeba tylko koniecznie spróbować, czy aby już nie skwaśniało i potem nie zwlekać z konsumpcją (góra dwa dni). Domorośli winiarze nie używają siarczanów do powstrzymywania fermentacji. Wino przechowują tradycyjnie, w zakopanych w ziemi dzbanach, co zapewnia niską temperaturę i spowalnia proces. Po odlaniu do butelek i wystawieniu na sprzedaż, zwykle w pełnym słońcu, trunek wznawia fermentację i szybko kwaśnieje. Gorąco polecam!

Piwa występuję w licznych gatunkach i dają się wypić. Nie ustępują przeciętnym produktom polskim, czy nawet niemieckim. Ich minusem jest dość wygórowana cena, jak na kraj raczej ubogi, jakim jest Gruzja. Ceny na poziomie polskim właśnie, czy wręcz zachodnioeuropejskim. W sumie z pragnienia nikt więc nie padnie. Mnie osobiście przypadło do gustu piwo „Argo”, zarówno w wersji ciemnej, jaki i jasnej. Dla miłośników bardziej klimatycznych smaków polecam odwiedzenie którejś z budek z piwem usytuowanych zwykle przy większych, lokalnych targowiskach. Gatunek najczęściej nieznany, ale piwo zawsze zimne i smaczne. Nie dolewają tam wody, za to często raczą jeszcze gości z Polski domowym winem lub czaczą oraz chętnie wdają się w pogawędki. Cena bardzo niska, w przeliczeniu 1 -1,50 zł.

Wódka (winiak) czyli czacza. - To wręcz symbol Gruzji. Pędzą to wszędzie: czaczę z wytłoczyn winogron oraz tutowkę z owoców morwy (to na południu, w okolicach Achalciche i Waradżi). Jak dla mnie, obydwa specjały to paskudny bimber, dający niezłego kopa oraz jeszcze silniejszego kaca. Zapach też niepiękny. Zarówno czacza jak i tutowka znalazły jednak oddanych wielbicieli wśród naszej grupki. Domorośli wytwórcy sprzedają tanio te domowe wyroby na targach i przy drogach. Oczywiście, w sklepie też można kupić, ale tam zdecydowanie drożej.



                                                               Gruzini


Gruzja to kraj raczej ubogi. Państwowe pensyjki, a zwłaszcza emerytury, są dramatycznie niskie. Tym bardziej zadziwiły nas wysokie ceny w sklepach. Właściwie wszystkie podstawowe produkty żywnościowe: chleb, mleko, masło, ser, mięso itp. sprzedawano po bardzo wygórowanych cenach, zdecydowanie wyższych niż w Polsce! Wino i piwo także. Piwo, to jeszcze mogliśmy ewentualnie zrozumieć. Ale wino? W ojczyźnie winiarstwa, gdzie wszyscy smakują ten trunek? I w jaki sposób, przy takich cenach, ci ludzie wiążą koniec z końcem? To wyjaśniło się po kliku pogawędkach. W sklepach mało kto kupuje, głównie turyści oraz „bonzowie” z dużych miast. Cała reszta żyje „własnym przemysłem”. Każdy ma krewnych na wsi, którzy zaopatrują go w rożne produkty. Wino i czaczę też pędzą w domach. A jak już na zakupy, to na miejscowym targu, „u chłopa”. Tam o wiele taniej, a i towar „prosto z pola i od krowy”. Na tych targach zawsze kwitnie życie i można znaleźć to, czego akurat potrzeba. Wino, czaczę oraz tanie piwo w lokalnej knajpce lub budce także. Taka wizyta staje się często okazją do pogawędki. Gruzini lubią Polaków, sami zagadują, przepuszczają w kolejce po piwo czy kwas chlebowy, częstują czaczą lub winem. Chcąc sprawić gościom przyjemność, wychwalają ś. p. Lecha Kaczyńskiego, co zmusza niekiedy do zachowania milczenia na temat własnych poglądów politycznych. Znajomość angielskiego bardzo słaba, ale prawie wszyscy mówią dobrze po rosyjsku, zwłaszcza ludzie starsi. Tym zbiera się zwykle na wspominki, jak to „za Sojuza dobrze się żyło”. Może i ze swojego punktu widzenia mają rację. Cóż, to my przyjeżdżamy obecnie do Gruzji jako turyści i popijamy piwo w lokalnej, taniej knajpce, a nie odwrotnie. Zawsze jakaś satysfakcja po obejrzeniu tego, co dzieje się na rynku w Krakowie. I jeszcze piwo na tym rynku często „ochrzczone”.
Ta przyjaźń polsko-gruzińska nie zwalnia jednak od zachowania czujności. W żadnym innym kraju, nawet u Arabów, nie próbowano tak często oszukiwać nas przy wydawaniu reszty. Osobiście spotkałem się z czymś takim czterokrotnie w ciągu dwóch tygodni (pewnie zresztą wszystkich sytuacji nie wyłapałem). Raz poszło w knajpie o większą sumę. Zawsze okazywano oburzenie, jak możemy coś takiego podejrzewać i upominać się o swoje. A jeśli nawet, to nam się przecież należy, bo jesteśmy biedni. Nie ma to jak odwieczni chrześcijanie! W takich Chinach np. szkoda męczyć oczy i palce, zawsze wydadzą co do yuana. Gdy nawet raz czy drugi próbowałem wręczyć napiwek albo zrezygnować z reszty, nie pojmowali o co chodzi i po chwili wracali z należnymi pieniędzmi. Oczywiście, wcisnąć towar za niebotyczną cenę, to jak najbardziej. Ale cena raz już wytargowana jest święta.
Uważać należy też na drogach. W wielu krajach europejskich, ostatnio także w Polsce, wprowadza się niebezpieczne dla życia i zdrowia, nieracjonalne przepisy o pierwszeństwie pieszych wobec samochodów. To jawna głupota, stająca się źródłem wypadków. No bo kto, tak na zdrowy rozum, powinien bardziej uważać w trosce o własny, najlepiej pojęty interes? W Gruzji nikt takich idiotyzmów nie propaguje. Tu obowiązuje zdrowa, racjonalna zasada – im większy, cięższy i silniejszy pojazd, tym większe ma prawa oraz pierwszeństwo na drodze. Ile to razy widzieliśmy tiry wymuszające przejazd, zresztą w przeciwnym razie na tych krętych i wąskich często ścieżynkach wcale nie zdołałyby ruszyć i zablokowały trasę wszystkim innym. Oczywiście, pieszy znajduje się, na najniższym szczeblu tej hierarchii. Ale tu wszyscy o tym wiedzą, przekraczając ulicę czynią to z uwagą i maksymalnym pośpiechem. Nie ma mowy o świętych krowach, pakujących się na jezdnię z oczyma utkwionymi w ekranie smartfona i z słuchawkami na uszach. I jakoś nie zdarzają się masowe potrącenia.
Tak właściwie, to święte krowy jednak w Gruzji żyją. Tylko takie prawdziwe, czteronożne, z rogami i ogonem. Prawie wszyscy mieszkańcy wsi i miasteczek trzymają po kilka sztuk tych pożytecznych zwierząt. Z powodów wyżej opisanych. Wypasają je gdzie się da, najczęściej, bo za darmo, w przydrożnych rowach. Takie krówki spacerują sobie po poboczu, albo i na jezdni, bardzo często. To jedyna przeszkoda, która powstrzymuje rajdowe zapędy gruzińskich kierowców. Jeżdżą szybko, jak na prawdziwych dżygitów przystało, nie przejmując się za bardzo przepisami. Pieszymi też się nie przejmują. W końcu człowiek swój rozum ma i będzie uważał. A krówka niekoniecznie. I nieszczęście gotowe. Dlatego miejscowi w żartach nazywają krowy „naszymi kochanymi siostrami”. Podnoszą bowiem poziom bezpieczeństwa na drogach lepiej niż jakiekolwiek znaki i ograniczenia, czy też policyjne patrole. Te ostatnie otwarte są zresztą, jak powiadają, na brzęk monet albo lepiej, na szelest banknotów. Nikt się specjalnie nie dziwi i nie oburza. W końcu też muszą z czegoś żyć.

Na koniec obserwacja, która wprawiła nas w autentyczne osłupienie. Przy odlocie z portu lotniczego w Batumi okazało się, że całą odprawę przeprowadza się „ręcznie”, a dokumenty podróżne, listę pasażerów i całą resztę wypełnia przy pomocy długopisów! Panie uwijały się jak mogły, ale i tak trwało to wieki. Alfabet łaciński może, co prawda, sprawiać kłopoty. Gruzja ma własne pismo, obecnie silnie propagowane, nazywane tu żartobliwie „loczkami Pana Boga” - bo jakoby sam Bóg je Gruzinom ofiarował. Związek Radziecki upowszechniał z kolei cyrylicę. W ten sposób przekonaliśmy się, że prawdziwą egzotykę oraz elementy czwartego (bo nawet nie trzeciego) świata można znaleźć w zasięgu ręki. Co pocieszające, nie tylko i niekoniecznie w Polsce.

kliknij by przejść do zdjęć i szczegółowych opisów zwiedzanych miejsc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz